ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

To go przestraszy. Ruszy szybciej, będzie się roz- glądał. Ze strachu, że zgubił ludzi, za którymi kazano mu iść, zapomni, iż ma się ukrywać. Kiedy wejdzie w krąg światła, zobaczy w bramie splecionych w uścisku kochanków. Zawaha się, wytęży wzrok patrząc w ciemność, starając się dostrzec, czy to ci ludzie, za którymi szedł. Catlin wiedział, że właśnie w tej chwili będzie mógł przyjrzeć mu się dokładniej - Chińczyk znieruchomieje, oświetlony przez wystawę i uliczną latarnię. Niemal nieświadomie, delikatnie pogładził Lindsay po szyi, rokoszując się zbyt szybkim biciem jej serca. Kątem oka widział cień rzęs, drżący na jej policzku. - Widzisz ulicę? - szepnął głosem, którego niemal nie mogła usłyszeć. - Taaa...ak. Jej lekko schrypnięty głos sprawił, że jego ciało zadrżało w podnieceniu. Zdumiało go to uczucie, choć zignorował je całkowicie, koncentrując się wyłącznie na obserwowaniu ulicy, bezlitośnie oddzielając intelekt i emocje w sposób, którego nauczył się dawno temu. Dawno temu nauczył się, że konieczność ich bezwzględnego rozdzielania kiedyś w końcu go zniszczy. Ale to także nie miało znaczenia. Nie teraz. Teraz cały świat, ze wszystkim, co zawierał, ograniczył się do wąskiej plamy ciemności, z której wkrótce wyłoni się bezimienny mężczyzna. - Nasz chiński „ogon" może pojawić się w każdej chwili - szepnął Catlin, delikatnie całując Lindsay w szyję. - Pamiętaj, musisz sprawiać wrażenie kobiety pożądającej mężczyzny do tego stopnia, że ten zaułek nie różni się dla niej niczym od apartamentu dla nowożeńców w Ritzu. Prychnęła dziwnie, mogło to oznaczać śmiech. Odrzuciła głowę. Sięgnęła ręką w górę i za siebie, objęła go za szyję i przytuliła mocno, bardzo mocno. Delikatne palce wplotły mu się we włosy. Wolną ręką ujęła dłoń spoczywającą pod pelerynką i powiodła nią po swym ciele, jednocześnie przytulając się do niego jak kot, pieszcząc go całą sobą. Sprawiło jej radość to, jak nagle z sykiem wypuścił z płuc powietrze, jak w jednej chwili stwardniało przylegające do jej biodra ciało. - Słodki Boże, kobieto - wyszeptał, delikatnie zaciskając zęby na jej szyi. - N i e masz litości! - A ty? Zakrył jej usta dłonią. - Dobra, sam o to prosiłem - przyznał szeptem. - Zapominam, jaka jesteś naprawdę pod płaszczykiem ogłady i dobrego wychowania. Moja wina, mój błąd. Następnym razem... Przerwał nagle, gdy w polu jego widzenia, po prawej, 3 4 8 Elizabeth Lowell • N I E O K Ł A M U J M N I E pojawiła się w absolutnej ciszy jakaś postać. To, jak nagle znieruchomiała Lindsay, świadczyło, że ona też ją dostrzegła. Catlin powoli przesunął prawą dłoń bliżej wiszącej mu u pasa kabury. Wiedział, że Chińczyk nie zdoła zauważyć tego drobnego ruchu. Czekał chwilę, obserwując rytm kroków przybysza, i nagle jęknął głośno, ochryple, jak mężczyzna tonący w morzu pożądania, którego nie potrafi zaspokoić. Zaskoczony Chińczyk zatrzymał się na chwilę, spoglądając w mrok bramy. Twarz miał oświetloną z obu stron. Lindsay zamarła. Powietrze uszło z jej płuc z wyraźnie słyszalnym sykiem. Mogło to być oznaką podniecenia, ale nią nie było. Nagle poczuła się tak, jakby ktoś wrzucił ją w długi, kręty tunel, jakby spadała pod prąd czasu, wprost w dzieciństwo, ku chwili, gdy jako dziecko stała nieruchomo pod kołysanymi przez wiatr drzewami. Przez chwilę widziała wtedy twarz ubranego na czarno prześladowcy, częściowo oświetloną padającym przez okno światłem, częściowo pogrążoną w mroku nocy. A teraz obserwował ją ten sam człowiek. Rozpoznała go i w tej samej chwili zdała sobie sprawę z tego, że jest to niemożliwe. To nie koszmar pojawił się naraz w rzeczywistym świecie. Chińczyk, wychodzący właśnie z kręgu padającego na ulicę światła, miał dwadzieścia parę lat. Niemożliwe, by śledził ją blisko ćwierć wieku temu, w Chinach. Obu prześladowców upodabniał do siebie drapieżny wyraz twarzy. Mimo wszystko wiedziała, że nigdy nie zapomni człowieka, którego dojrzała przed chwilą. Wrył się w jej pamięć tak mocno, jak sam koszmar - kolejne ogniwo łańcucha wiążącego mrok przeszłości z niepewnym światełkiem teraźniejszości. Poruszyła się i Catlin przytrzymał ją mocniej. NIE O K Ł A M U J MNIE • Elizabeth Lowell 3 4 9 - Nie teraz - szepnął. - Może nas minąć jeszcze raz, idąc z przeciwnej strony. Widzisz? Właśnie nadchodzi. Wyszedł zza rogu, przed nami. Lindsay znów wtuliła się w jego ciało. Miała dreszcze. Nagle zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo nie cierpi, gdy ją śledzą, szpiegują. Uczucie to nie było tylko wynikiem napięć. Czuła, że korzenie tego strachu tkwią głęboko w przeszłości. - Niech mnie diabli! - warknął Catlin ledwie słyszalnie. - Przecież to 0'Donnel, śledzący naszego Chińczyka! Nie wiedziałem, że FBI pozwala swym agentom chodzić w adidasach, szczególnie podczas wykonywania zadania. Założę się, że ma do dyspozycji jeszcze przynajmniej pięciu ludzi. Lindsay roześmiała się słabo, ledwie słyszalnie. - Robi się tu niezły tłok - stwierdziła. - No, tak. - Dłoń wyślizgnęła się spod pelerynki. - Lepiej znikajmy, nim spalimy 0'Donnela. Milczał i żałował, że nie jest sam. Nienawidził polegać na zdolnościach innych ludzi, lecz nie miał wyboru. Musiał zostać z Lindsay, zamiast prowadzić własną grę, zgubić cień, a potem pójść za nim do zleceniodawcy. - Idziemy - powiedział. Trzymając się za ręce poszli do hotelu. Rozmawiali głośno i na wszelkie sposoby okazywali, że marzą o wspólnej nocy. Chińczyk znikł, kiedy po stromych schodach wspinali się do wejścia. 0'Donnel pozostał nie zauważony, podobnie jak wspomagający go agenci - a przynajmniej Catlin miał nadzieję, że ktoś go jednak wspomaga. Jeden człowiek, nie narażając się, nie zdoła śledzić innego, zwłaszcza w nocy, na ulicach miasta. - Dlaczego to robisz? - spytała Lindsay, kiedy zamknęły się za nimi drzwi