ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Sędzia zmarszczył czoło na widok młodej więźniarki. Koen rozmawiał z nim wczoraj o tej smarkuli... przy cygarach i butelce dobrego starego koniaku. Wysłuchał niecierpliwie sierżanta, który złożył relację i położył na stole paczkę ze skradzionymi klejnotami, znalezioną w jej pokoju. — Oskarżona będzie deportowana do kolonii karnej w Batawii i zostanie tam na zawsze — orzekł sędzia. Het Gelukkige Meeuw stała na przystani, prawie gotowa do wypłynięcia. Louisę zaprowadzono do portu prosto z sądu. Na trapie czekał dowódca straży, który wpisał nazwisko do dziennika. Potem dwóch jego podwładnych skuło jej nogi kajdanami i sprowadziło po schodach na pokład bojowy. ^\ T iemal rok później Meeuw stała na kotwicy w Zatoce Stołowej. -L N Przez grube dębowe klapy Louisa usłyszała: „Łódź z zaopatrzeniem. Możemy przybić?". Otrząsnęła się ze wspomnień i zerknęła przez szparę wzdłuż farty działowej. Zobaczyła długą łódź z kilkunastoma czarnymi 1 białymi wioślarzami. Na dziobie stał wysoki, barczysty mężczyzna 0 ogorzałej twarzy. Louisa drgnęła, gdy rozpoznała chłopaka przy sterze. Był to ten sam młodzieniec, który zapytał ją o imię i rzucił JeJ rybę. Musiała walczyć o cenny podarunek, a potem podzieliła 69 go swoim sztyletem między siebie i trzy inne kobiety. Nie były ti jej przyjaciółki, bo na pokładzie tego żaglowca nie było przyjaciół lecz na początku rejsu zawarła z nimi pakt o wzajemnej ochroniei żeby przeżyć. Pochłonęły surową rybę, uważając na inne wygłod] niałe kobiety, które zebrały się wokół, czekając na okazję, wyrwać dla siebie kawałek. Przypomniała sobie słodki smak surowej ryby, spoglądając ua załadowaną łódź, cumującą przy burcie żaglowca. Rozległy sm krzyki i nawoływania, skrzypienie drewnianych bloków i rozkazy! Louisa widziała przez szparę, jak kosze i skrzynie świeżych produk-j tów są wciągane na pokład. Czuła woń owoców i niedawn zerwanych pomidorów. Ślina napłynęła jej do ust, lecz wiedziała, że większość tego bogactwa trafi do mesy oficerskiej, a to, cŤ zostanie, do zbrojowni i kuchni załogi. Nic nie dotrze na pokła więźniarek, które będą się żywić twardymi jak skorupa sucha i zepsutą soloną wieprzowiną, rojącą się od larw. Nagle usłyszała walenie do jednej z klap i męski głos. — Jest tutaj Louisa? i Zanim odpowiedziała, kilka kobiet zaczęło się przekrzykiwać:] — Tak, mój dottie. Ja jestem Louisa. Chcesz spróbować mojego miodu? Rozległy się chichoty. Louisa rozpoznała głos mężczyzny. Próbowała przekrzyczeć chór wykrzykujący sprośności i obelgi, lec złośliwe wrzaski zagłuszyły ją. Rozpaczliwie wyjrzała przez szpa lecz niewiele mogła zobaczyć. — Tutaj — krzyknęła po holendersku. — To ja jestem Louisa Nagle ujrzała tuż przed sobą jego twarz. Chłopak musiał stać ławeczce łodzi przycumowanej poniżej furty. — Louisa? — Przyłożył oko do szpary i popatrzyli na siebie z odległości kilku cali. — Tak — roześmiał się niespodziewanie. — Błękitne oczy! Jasne, błękitne oczy. — Ktoś ty? Jak masz na imię? — Pod wpływem impulsui zaczęła mówić po angielsku. Chłopak aż otworzył usta ze zdzk wienia. — Mówisz po angielsku? — Nie, to chiński, ty ciołku — burknęła. Chłopak znów się roześmiał. Odniosła wrażenie, że jest pewny siebie i butny, lecz < roku nie usłyszała żadnego innego przyjaznego głosu. — Zuchwała z ciebie sztuka! Chcę ci dać coś jeszcze. Może podnieść trochę tę klapę? 70 .— Czy któryś ze strażników patrzy z pokładu? — spytała. — Wychłoszczą mnie, jeśli zobaczą, że rozmawiamy. — Nie, zasłania nas burta żaglowca. — Zaczekaj! — powiedziała Louisa i wyciągnęła sztylet z sakiewki. Szybko podważyła ostatni kawałek deski utrzymujący zamek. Potem odchyliła się, oparła bose stopy o klapę i pchnęła z całej siły. Zawiasy skrzypnęły i ustąpiły o kilka cali. Chłopak złapał palcami za krawędź i pomógł uchylić klapę nieco szerzej. A potem wsunął do środka mały płócienny woreczek. — Jest tam dla ciebie list. Przeczytaj go — szepnął, przysuwając twarz, i zniknął. — Nie odchodź! — odezwała się błagalnie Louisa. Twarz chłopaka ukazała się znowu. — Nie powiedziałeś mi, jak masz na imię. — Jim. Jim Courtney. — Dziękuję ci, Jimie Courtneyu — rzekła Louisa i puściła krawędź klapy. Trzy koleżanki otoczyły Louisę ciasnym kręgiem, kiedy otwierała woreczek. Szybko podzieliły suszone mięso oraz paczki twardych sucharów i zaczęły gryźć zawzięcie nieapetyczne kąski. Louisie łzy napłynęły do oczu, gdy znalazła grzebień wycięty z cętkowanego szylkretu w miodowym kolorze. Przeciągnęła nim po włosach. Nie szarpał ich tak boleśnie jak przyrząd, który sama z mozołem zrobiła. Potem znalazła pilnik i nóż, owinięte w skrawek płótna. Nóż miał rogową rękojeść; Louisa dotknęła klingą kciuka. Była to ostra, dobra broń. Solidny mały pilnik miał trzy krawędzie tnące. Poczuła nadzieję, pierwszy raz od miesięcy