Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Misja jego była rzeczywiście ogromnie ważna: cała przyszłość Anglii w Indiach zależała od zręczności jednego człowieka, który reprezentował ją na dworze Wielkiego Mogoła. Wprawdzie Anglicy usiłowali na razie tylko wśliznąć sję ze swoim handlem do Indii, ale już wkrótce Roe napisze do króla Jakuba, że: bez wątpienia z czasem królestwo Najjaśniejszego Pana czerpać będzie z handlu w tym kraju bardzo wielkie korzyści". W oględnych słowach oceniając siłę Mogołów dochodzi do wniosku, że boją się oni Portugalczyków, boją się nas i starają się politykować z jednymi i z drugimi; ale w głębi duszy (gdybyśmy tu mieli dużą siłę) będą bardziej nierzetelni wobec nich niż wobec nas". Jasne jest, że sir Thomas Roe dobrze znał się na arkanach polityki mocarstwowej. Nie mniej jasne jest, że wszystkich przybyszów z Europy pożerała chciwość - Europa pożądała opium, indyga, muślinu jedwabiów, diamentów, pieprzu, imbiru i innych przypraw, masła indyjskiego, cukru, laki, a także saletry dla prowadzenia wojen. Większość tych cudzoziemców byli to ludzie z marginesu, pragnący zbić majątek w legendarnie bogatych Indiach, ale znajdowały się wśród nich i jednostki uczciwe, ściągnięte tu żądzą przygód lub nadziejami na sukcesy w pracy misyjnej. Oczywiście upłynęło sporo wody, nim udało się im tam dostać. Przed 1600 rokiem tylko garstka Europejczyków dotarła do Hindustanu, który dla wszystkich, z wyjątkiem kilku jezuitów rezydujących w Agrze był w pełni terra incognita. Na wybrzeżach Indii istniały wprawdzie od dawna małe portugalskie enklawy, takie jak Goa, ale powstały one dzięki śmiałym wyprawom żeglarzy Odrodzenia. Portugalia znacznie wyprzedziła europejskich rywali, zręcznie opanowując handel z mogolskimi Indiami oraz dostarczając statków do przewozu pielgrzymów do Mekki; gdyby Portugalia nie była tak małym państwem, marzenie jej bohatera, Albuquerque'a, o panowaniu nad Indiami mogłoby się rzeczywiście spełnić. Rozważnych Holendrów Portugalczycy przepędzili aż na korzenne wyspy Indonezji i dopiero w późniejszym okresie pozwolili im na prowadzenie kantoru handlowego w Agrze. Spóźnieni Anglicy mogli tylko obejść się smakiem. Chcąc uniknąć wojny europejskiej ze zjednoczoną Koroną Hiszpanii i Portugalii, królowa Elżbieta odmawiała sankcji dla handlowej rywalizacji na obcych rynkach - Kompania Wschodnioindyjska uzyskała zatwierdzenie swego statutu w ostatnim dniu XVI stulecia. Nic więc dziwnego, że dopiero po szesnastu latach niemałych wysiłków handel angielski usadowił się w Indiach na tyle mocno, by można było przejść do dyskusji politycznych. Portugalczycy szczerzyli zęby jak pies nad kością, zdecydowani nie ustąpić na krok; jeżeli przyszli tu nie chcąc dopuścić do monopolu Holendrów, to teraz nie zamierzali zejść z drogi Anglikom. U wybrzeży indyjskich doszło już do starć między flotyllą angielską a portugalską. Mogołowie z zarozumiałą wyższością przyglądali się temu widowisku stojąc na uboczu: w ich oczach handel był profesją prostacką, dobrą dla Hindusów i Europejczyków. Mieli także inne powody, żeby trzymać się z daleka - zapewne chcieli przekonać się, które z cudzoziemskich mocarstw okaże się silniejsze, a tym samym bardziej dla nich użyteczne. Potężna kamaryla perska zaczęła wywierać presję na Szahdżahana, który w tym czasie przynajmniej nominalnie sprawował władzę nad dochodowym portem w Suracie. Otwarcie drzwi Anglikom mogło doprowadzić do kłopotów. Póki nie udowodnią swej siły, nie należy wyrzucać od dawna zasiedziałych Portugalczyków. * * * Od chwili przybycia do Indii sir Thomas Roe uznał, że jedynym sposobem na dwulicowość Mogołów jest zdobycie dla siebie szacunku jako dla poważnego przedstawiciela monarchy nie mniej potężnego od Dżahangira. Po ostrej wymianie słów z reprezentującym Szahdżahana wielkorządcą Suratu Roe oświadczył cierpko, że zostawi zakwestionowane przez niego bagaże, aby zgniły na komorze celnej w porcie. Wielkorządca zrewanżował się drwinami z angielskiego kocza, przeznaczonego na prezent dla Dżahangira. Kupiliśmy tandetnego aksamitu od Chińczyków - napisał Roe - i załadowawszy na wozy posłaliśmy go w prezencie władcy". Chciwość i ciekawość Dżahangira uratowały sytuację - urzędowym pismem udzielił zezwolenia na podróż Roe'a wraz z wszystkimi bagażami w głąb kraju. Anglicy odbyli tę wędrówkę wyznaczoną trasą. W czasie postoju w Barhanpurze, siedzibie mogolskiej administracji Północnego Dekanu, Roe miał sposobność spotkać się z księciem Parwezem w tamtejszym Czerwonym Forcie. Parwez przyjął go z wyniosłym przepychem, ale nie mniej wyniosły poseł nie zgodził się paść mu do nóg, czego wymagał dworski ceremoniał. Czy książę zechce zezwolić na utworzenie angielskiej faktorii w Barhanpurze? Po otrzymaniu prezentów Parwez natychmiast się zgodził. Dość pechowo jeden z prezentów - skrzynka alkoholu - okazał się nieroztropny; skonfundowany dworak poinformował Roe'a, czekającego na następną audiencję u księcia, że Parwez jest pijany