ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Nienawidziła gwałtu i przemocy, komu- niści, SA i wojskowi byli dla niej uosobieniem tego gwał- tu. Gdyby od niej zależało, nigdy nie zostałbym żołnie- rzem. Zapewne myślała przy tym o trzech moich ojcach chrzestnych, którzy nie wrócili z pierwszej wojny świato- wej. Eksperyment Kalendarzowo rok rozpoczyna się 1 stycznia, mieszka- nia zwykło się*zmieniać 1 kwietnia i 1 października, posadę obejmuje się zwykle pierwszego. Reichswehra wezwała mnie, abym dnia 13 kwietnia 1931 roku zameldo- wał się w 13 kompanii 4 pułku piechoty w Kołobrzegu nad Morzem Bałtyckim. — Żeby to tylko źle się nie skończyło, mój chłopcze. Dwie trzynastki — to niedobrze. — Nie martw się, mamo. Jedna trzynastka odsuwa na bok drugą, a poza tym nie jestem zabobonny. Wkrótce okazało się, że termin 13 kwietnia został ści- śle ustalony i przemyślany przez ministerstwo Reichswe- hry. W jednym z departamentów tego ministerstwa, któ- rym wówczas kierował Groener i które, obchodząc po- stanowienia traktatu wersalskiego, zajmowało się planami mobilizacyjnymi, opracowano szczegółowe programy szybkiego szkolenia. Obejmowały szkolenie ćwierćroczne, 60 ośmiotygodniowe, czterotygodniowe, a nawet dwutygod- niowe. Plany te trzeba było w praktyce wypróbować. Należałem do stu dwudziestu królików doświadczalnych, objętych programem dwutygodniowym, które dnia 13 kwietnia przybyły do kompanii miotaczy min, rozlokowanej w Ko- łobrzegu. Moja służba wojskowa rozpoczęła się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałem. Po zarejestrowaniu się w kan- celarii udałem się do magazynu, gdzie wydano mi odzież. Jeżeli coś z przyodziewku wojskowego nie pasowało, moż- na było następnego dnia dokonać zamiany. Na sali dyżurny pomógł nam przy porządkowaniu szafek i słaniu łóżek. Żadnych wymyślań, jeżeli coś nie stało lub nie leżało, jak należy. Dyżurny był jednocześnie naszym instruktorem; wta- jemniczył nas w zasady życia wojskowego, nauczył od- różniać stopnie wojskowe, zaznajomił nas z regulami- nem koszarowym oraz z regułami zachowania się wobec przełożonych. Kiedyśmy mylili stopnie służbowe i nazy- wali kapitanów podporucznikami, nasz instruktor nie wrzeszczał, tylko spokojnie pouczał. Tak było pierwszego dnia. Następnego dnia, już umundurowani, w hełmach stalo- wych na głowach, zostaliśmy na dziedzińcu koszarowym zaprzysiężeni: „Przysięgam wierność konstytucji i przyrzekam jako dzielny żołnierz bronić zawsze państwa niemieckiego i je- go legalnych instytucji oraz okazywać posłuszeństwo pre- zydentowi państwa i moim przełożonym". Zazwyczaj zaprzysiężenie następowało dopiero po czte- rech tygodniach. Tu odebrano przysięgę od razu, ponie- waż zobowiązywała do milczenia. Chodziło o zachowanie w tajemnicy przeprowadzania błyskawicznych szkoleń, 61 sprzecznych z postanowieniem traktatu wersalskiego, któ- ry liczebność armii niemieckiej ustalił na sto tysięcy. Reichswehra w sposób nielegalny wykorzystywała wszystkie możliwości w tym krótkim terminie. Żołnierzy szkolono na przyszłych podoficerów, podoficerów — na przyszłych dowódców plutonów. Jeżeli chodzi o dowódców plutonów, ich wyszkolenie przebiegało w ten sposób, że w każdej chwili mogli objąć dowództwo kompanii, a z ko- lei dowódców kompanii przygotowywano na przyszłych dowódców batalionów. Reichswehra tworzyła więc de fa- cto wielki rezerwuar podoficerów, oficerów, dowódców i sztabowców dla przyszłej armii. Podobny system zastosowano do naszego rocznika. Star- si szeregowcy poprzydzielani zostali do obsługi dział, pod- oficerowie prowadzili plutony, a na czele kompanii mio- taczy min stał młody podporucznik. Wraz z naszymi stu dwudziestoma rekrutami kompania była w komplecie. Chodziło teraz o to, by ją wyszkolić bojowo, a potem za- prezentować panom z ministerstwa. Najważniejszą rolę odgrywały przygotowania do ewentualnej wojny, mniej- szą — słanie łóżek i trzymanie się poszczególnych posta- nowień regulaminu koszarowego. Oto dlaczego początek był niemal sielski anielski. Uległo to po zaprzysiężeniu gruntownej zmianie. Zgodnie z regulaminem, obowiązującym kompanię mio- taczy min, zostaliśmy podzieleni na trzy grupy. Grupa pierwsza szkoliła się w jeździe konnej, w obsłu- giwaniu aparatów Morse'a i w obsłudze iskrówek, w ro- bieniu szkiców oraz sporządzaniu krótkich meldunków i przekazywaniu rozkazów. W grupie drugiej ćwiczenia przeprowadzano przy mio- taczu min. Przeniesienie tego aparatu, ustawienie go w odpowiedniej pozycji — nie było takie proste, nie oby- ło się bez siniaków i potu. Ten, kto wie, ile pracy i wysiłku wymaga opieka nad 62 koniem, wyobrazi sobie bez trudu, co chłopcy przydzieleni do tej grupy musieli znieść i wycierpieć. Wszystkie trzy grupy szkolone były w obchodzeniu się z karabinem i pistoletem, łącznie z ostrym strzelaniem, w posługiwaniu się granatami ręcznymi i kompasami, w odczytywaniu map i orientowaniu się w ciemnościach nocnych. Na początku drugiego tygodnia kompania po raz pier- wszy ustawiła się na placu, gotowa do wymarszu. Odtąd wychodziliśmy na ćwiczenia codziennie. Wypełniały je forsowne marsze, ostre strzelanie, wznoszenie szańców, kopanie rowów strzeleckich. Kiedy wieczorami zziajani i zgonieni jak psy, brudni, umorusani wracaliśmy do koszar, dawano nam coś do je- dzenia, po czym następowało czyszczenie miotaczy min i broni ręcznej; zdarzało się również, że późnymi wie- czorami musieliśmy jeszcze wysłuchiwać różnych pouczeń i powtarzających się do znudzenia wywodów. O północy padaliśmy jak martwi na nasze łoża, o piątej trzeba było się znowu zrywać. Ostatniego dnia zjawili się oficerowie z ministerstwa Reichswehry, by ustalić rezultat eksperymentu. W lodo- watej śnieżycy zawleczono nas na plac ćwiczeń — dotarliś- my tam przemoczeni do nitki. Na wzgórzu stała liczna grupa oficerów; na'jednego oficera przypadał jeden re- krut. Nie było tu mowy o paradzie wojskowej, nie był to zwykły przegląd, realizowano tu i wypróbowywano część planu mobilizacyjnego