Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Cokolwiek to znaczy, na pewno nie jest to tylko efektem czyjejś nadmiernej wyobraźni. Znalazł w kieszeni kilka monet i przez chwilę nawet się zastanawiał, czy nie zetrzeć z nich odcisków palców. Opowieść Sellarsa była po prostu niewiarygodna. Wcześniej mimo wątpliwości Ramsey starał się zaakceptować stwierdzenie, że zespół Tandagorea może być rezultatem celowej działalności człowieka. Zaczął nawet podejrzewać, że naprawdę istnieje jakiś związek między sytuacją Orlanda Gardinera a relacjami softwareowego agenta chłopca na temat sieci, w której Orlando został uwięziony. Krótko mówiąc, gotów był uwierzyć w dziwny zbieg okoliczności czy nawet zmowę wpływowych ludzi. Ale to? To brzmiało jak majaczenie szaleńca - spisek najbogatszych ludzi, którzy pragnęli zostać bogami. Już trudno było uwierzyć, że takie stowarzyszenie w ogóle powstało, a do tego pozostawało tajemnicą przez długie lata. Brzmiało to zupełnie jak doniesienia brukowców - mocno przesadzona historia z sieci. Po prostu było niemożliwe. Niegdyś Catur Ramsey podziękowałby uprzejmie za wspólnie spędzony czas już po dziesięciu minutach i wrócił do domu, zachowując dla siebie opinię na temat stanu umysłu tych ludzi. Ale minęły tygodnie od momentu, gdy zetknął się z dziwnym sieciowym światem Orlanda Gardinera i przekonał się, że agent występujący pod postacią robaka z kreskówki jest wiarygodnym informatorem. Wysłuchał też relacji kobiety, która wprawdzie wyznała, że spędziła jakiś czas w szpitalu psychiatrycznym, ale zanim opuściła dom i zniknęła, opowiedziała mu, że jeden z największych światowych producentów programów dziecięcych brał udział w strasznych eksperymentach przeprowadzanych na dzieciach. Ostatecznie zaczął myśleć, że może nie mówiła całkiem od rzeczy. Trudno byłoby go posądzać o brak wyobraźni - czyż jego pierwsze spotkanie z Sellarsem nie odbyło się w ciemnej alejce w jednym ze światów VR? Czyż nie biegał tam - on, Catur Ramsey, szanowany prawnik - przebrany za barbarzyńskiego wojownika? Musiał przyznać, że Sellars zdradził mu takie informacje na temat Orlanda Gardinera i Salome Fredericks, których nawet on nie był w stanie się dowiedzieć, choć pozostawał w kontakcie z dwiema rodzinami. Popijał napój, obserwując przejeżdżające pojazdy. Sellars żądał od niego, aby uwierzył w coś, przy czym nawet najgorsze wymysły na temat masonów czy różokrzyżowców wydawały się niczym. Do tego jeszcze jak major Sorensen wyraził się o Sel-larsie? Że on nie jest nawet człowiekiem? Przez moment naprawdę się zastanawiał, czy nie wrócić do samochodu i nie pojechać do domu. Powiedziałby Jaleelowi i Enrice Fredericks, że nie znalazł wyjaśnienia przyczyny śpiączki ich córki, i wykreśliłby z notatnika nazwisko Olgi Pirofsky. A całą sprawę opatrzyłby hasłem: Cholera wie, co to było, i wrócił do dawnych klientów, do swojego mniej więcej życia. Nie potrafił jednak zapomnieć twarzy matki Orlanda Gardinera ani jej głosu, kiedy mówiła, że zawsze mieli nadzieję, iż będą mieli okazję pożegnać się z synem. Zaledwie dwie godziny temu ponownie usłyszał ten sam głos, kruchy i drżący niczym źdźbło suchej trawy, który - zarejestrowany w jego systemie - informował go o dacie pogrzebu Orlanda. Obiecał im, że zrobi wszystko, aby dowiedzieć się jak najwięcej. Obiecał. Wahał się jeszcze tylko przez kilka chwil, a potem zgniótł opakowanie i wrzucił do pojemnika na śmieci obok automatu. Sellars wdychał coś z wilgotnej szmatki. Gdy wszedł Ramsey, podniósł wzrok i uśmiechnął się, ale było to raczej horyzontalne rozciągnięcie jego dziwnej, pomarszczonej twarzy. - Sorensenowie zaraz wrócą - powiedział. - Dziewczynce przyśniło się coś złego. - Wiele przeszła - powiedział Ramsey. - Za dużo jak na dziecko w tym wieku. Sellars spuścił głowę. - Miałem nadzieję, że już nie będzie musiała w tym uczestniczyć. - Ponownie zaczerpnął głęboko tchu, przytrzymując szmatę przy ustach. - Wybacz. Moje płuca... po prostu nie pracują tak jak powinny. Poczuję się lepiej, gdy zdobędę filtry do nawilżaczy. Muszę dbać, żeby nie wyschły moje przewody oddechowe. - Coś w wyrazie twarzy Ramseya sprawiło, że Sellars się uśmiechnął, teraz szerzej. - Ach, widzę, że coś cię niepokoi? Moje płuca? Czy ja? Pozwól, że zgadnę - pewnie major Sorensen coś ci o mnie opowiadał? Niezbyt wiele. Ale z pewnością nie to najbardziej mnie trapi. Skoro jednak poruszyłeś ten temat... Tak, opowiadał... - Nic skończył, ponieważ nagle uznał, że to, co zamierza powiedzieć, jest zwykłą nieuprzejmością. Po chwili zaczerpnął głębiej tchu i postanowił brnąć dalej. - Powiedział, że nie jesteś całkiem ludzką istotą. Sellars skinął głową niczym prastary pustelnik. - Czy powiedział ci, jaki miałem przydomek w bazie? Człowiek z Marsa. Nazywali mnie tak, zanim urodził się major Sorensen. - Na jego twarzy na chwilę zagościł uśmiech. - Oczywiście to nieprawda. Nigdy nie byłem na Marsie. Nieoczekiwanie Ramsey poczuł, że uginają się pod nim nogi. Wyciągnął rękę i oparł się o poręcz krzesła, po czym zaraz usiadł na nim. - Chcesz powiedzieć, że... jesteś jakąś obcą istotą? Z kosmosu? - Teraz, jakby po zmianie obiektywu, nienaturalna skóra Sellarsa wydała mu się czymś o wiele bardziej dziwnym niż tylko siecią licznych blizn. Wydawało mu się, że patrzy na cętkowaną, różowawą skórę nieznanego zwierzęcia. Ten chudy starzec o zniekształconej głowie i żółtych oczach mógłby posłużyć za wzór do cudownie groteskowej ilustracji w książce dla dzieci, tylko że w tej chwili trudno było powiedzieć, jakiego rodzaju istotę miałby przedstawiać: dobrą czy złą. Ramsey wzdrygnął się, gdy niespodziewanie otworzyły się drzwi do sąsiedniego pokoju