ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Niektórych nazywano nawet „chłopcami Jerry'ego”. Powtarzali często, że otrzymali najlepszą możliwą w tej kancelarii szkołę. Mimo to woleli nie podejmować na nowo współpracy z Facherem, jeśli tylko mogli tego uniknąć. Akta sprawy Woburn pojawiły się na biurku Fachera w ostatnim tygodniu maja 1982 roku, przysłał mu je z Chicago zastępca głównego radcy prawnego koncernu Beatrice Foods. Adwokat miał wówczas trzydzieści lub czterdzieści innych spraw na różnych etapach przygotowań, niektóre z nich czekały na swój finał już od paru lat. Do tej pory przegrał jedynie kilka rozpraw, znacznie częściej doprowadzał do ugody, nigdy jednak nie zetknął się dotąd ze sprawą, którą od początku oceniłby jako niemożliwą do wygrania. — Każdy proces cywilny da się wygrać — oznajmił kiedyś butnie swoim studentom. Do grona jego klientów należały duże i bogate firmy, najważniejszy jednak był koncern Beatrice Foods, którego mniej ważny oddział, garbarnię Johna J. Rileya z Woburn, oskarżano teraz, jak przeczytał w pozwie, o „zanieczyszczenie toksycznymi chemikaliami... wód podziemnych używanych przez powodów i ich rodziny do picia oraz innych domowych zastosowań”, co doprowadziło do śmierci pięciorga dzieci. Jak stąd wynikało, pozew należał do wystąpień o odszkodowanie z powodu nieumyślnego spowodowania śmierci lub uszkodzenia ciała, a więc do grupy spraw znacznie prostszych od zatargów między przedsiębiorstwami, którymi Facher się głównie zajmował. Szybko jednak zrozumiał, że wbrew pozorom jest to kwestia bardzo obszerna i złożona. Powodów było wielu, a każdy z nich solidarnie skarżył się na „zwiększone ryzyko zachorowania na białaczkę oraz inne choroby nowotworowe, zaburzenia wątroby i centralnego układu nerwowego, jak też wszelkie nie rozpoznane dotąd schorzenia”. Próba udowodnienia tego rodzaju oskarżeń — jeśli w ogóle dało się je udowodnić, w co Facher bardzo wątpił — była nie tylko gigantycznym zadaniem, lecz także nad wyraz kosztownym. Słyszał już parokrotnie o podobnych pozwach kierowanym przeciwko trucicielom środowiska naturalnego, które ostatnio były chyba w modzie. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, by któraś z rozpraw przyniosła powodowi duże odszkodowanie. W tym świetle nie było się czym martwić. Ale zgodnie z przepisami musiał teraz sformułować odpowiedź na wystąpienie rzecznika powodów, doszedł więc do wniosku, iż należy wysłać kogoś do Woburn na rozmowę z Johnem Rileyem kierującym garbarnią. Po krótkim namyśle Facher obarczył tym zadaniem Neila Jacobsa, absolwenta Harvardu, młodszego wspólnika kancelarii, również zaliczanego do „chłopców Jerry'ego”. Jacobs miał już kiedyś okazję rozmawiać z Rileyem, gdy razem z Facherem zajmował się jakimś mniej istotnym wystąpieniem przeciwko garbarni. Pamiętał jednak dobrze sam zakład, jak też jego dyrektora, należącego do ludzi, których się łatwo nie zapomina. Wysoki i potężnie zbudowany, o dłoniach jak bochny chleba i nalanej, ogorzałej twarzy, odznaczał się nadzwyczaj wybuchowym temperamentem. Gdy miał siedem lat, zaczął pracę od zamiatania podłóg w garbarni ojca, założonej w roku 1909, kiedy w mieście działało około dwudziestu podobnych zakładów. Teraz pozostał już tylko ten jeden, a Riley mówił o sobie z dumą, że jest ostatnim garbarzem z Woburn. Na wiele sposobów pomagało mu to w prowadzeniu interesów. Dobiegający sześćdziesiątki, inteligentny, dobrze wykształcony dyrektor był bardzo dumny z tego, że nadal kieruje rodzinną inwestycją. Nie miał specjalnych konfliktów z mieszkańcami, nie licząc częstych skarg na przykrą woń roztaczającą się wokół zakładów. Zwykł je traktować jak osobistą urazę. Sam mieszkał we wschodnim Woburn, nie dalej niż kilometr od garbarni. Kiedy pewnego razu jeden z jego sąsiadów napisał zjadliwy artykuł o garbarskim odorze do pisma [k]Civic Association Newsletter[p], Riley późnym wieczorem załomotał do jego drzwi, po czym wpadł jak burza do saloniku i dźgając ogromnym paluchem w pierś gospodarza, zaczął dziko wrzeszczeć, że jest jednym z najważniejszych podatników zasilających miejską kasę, więc jakim prawem on śmiał przedstawić jego fabrykę w tak niekorzystnym świetle. Mężczyzna, zaskoczony tą słowną napaścią, ledwie zdołał z siebie wydusić, żeby Riley wynosił się z jego domu. Wprowadzenie całego pakietu ustaw dotyczących ochrony środowiska do głębi rozwścieczyło właściciela garbarni. Nie krył się z opinią, że tak zwane lobby ekonomiczne dąży do wyeliminowania go z konkurencji, tak jak wcześniej doprowadziło do zamknięcia pozostałych garbarni w mieście. Kiedy na podstawie nowych przepisów władze stanowe poleciły mu wybudować indywidualną oczyszczalnię ścieków za milion dolarów, doszedł do wniosku, że na to go nie stać