Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
W Aus mówiono, że w tych stronach nie ma żadnych niebezpieczeństw, żadnych mielizn ani progów. Na szlaku wodnym panował umiarkowany ruch. Członkowie załogi przezornie trzymali się z dala od Piątej, gdy wpadała w taki nastrój, więc samotnie czuwała przy sterze. Nic jej nie rozpraszało. Spała źle, a gdy się obudziła, wcale nie była bliższa podjęcia decyzji, choć zwykle podczas snu umysł rozwiązywał problemy. Pozostało jej czekać. Wiedziała, że prędzej czy później znajdzie się wyjście z sytuacji. Jako dobry handlarz umiała być cierpliwa. Szermierz jeszcze żył i miał duże szansę się wylizać. Najwyraźniej rozumiał, co się do niego mówi. Odpowiadał chrząknięciami i ruchami głową. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś stracił tyle krwi. Nawet w Yok jej pokład nie wyglądał jak podłoga rzeźni. Tomo jeszcze spał pod wpływem środków odurzających, a ona nie zamierzała go budzić. Jeśli obraził bogów, już poniósł karę. Nie miał złamanych kości - dzięki Najwyższej! - ale był mocno zmasakrowany. Może teraz łatwiej będzie dojść z nim do ładu. Ostatnimi czasy stał się krnąbrny, podobnie jak Thana. Dziewczyna przysparzała matce coraz więcej kłopotów. Wydawało się, że po masakrze wrócili do dawnego, ustalonego trybu życia, tyle że trzymali się z dala od Hool i nigdy nie zbliżali do Yok czy Joof. Zresztą do tych portów i tak zawijali tylko raz do roku, po wiosenne zbiory. Lecz nie, mimo wszystko nie było już tak samo, choć ona nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Teraz nastąpiła zmiana większa, niż by sobie życzyli. W tym momencie dostrzegła ruch na głównym pokładzie. Kątem oka zaczęła obserwować swoich ludzi, pozornie nie zwracając na nich uwagi. Raptem zobaczyła drobną postać, z trudem wspinającą się po schodkach rufowych. Tak. Właśnie na niego czekała. Mężczyzna, lekko zasapany, nie przywitał się, tylko obdarzył ją uśmiechem. Usiadł obok niej na ławce, nie czekając na zaproszenie. Łysina lśniła mu od potu. Palcami ledwo dotykał pokładu. - Nie wolno przeszkadzać, kiedy steruję - burknęła kobieta. Zmusił ją, żeby pierwsza się odezwała. - Nie zajmę ci dużo czasu. Podjęłaś już decyzję, pani? - Doszłam do wniosku, że żebracy na moim statku podobają mi się jeszcze mniej niż szermierze. Oczy mężczyzny były zadziwiająco bystre jak na jego podeszły wiek. - Przewyższam cię rangą. Lina miała rację, że to kapłan. Zdradzał go sposób mówienia. Szósty? Przyszło jej do głowy, żeby zażądać dowodów, ale szybko się rozmyśliła. W obecnym nastroju załoga padłaby przed nim na twarz, gdyby naprawdę okazał się kapłanem szóstej rangi. Wydawałby rozkazy zamiast niej. Chrząknęła znacząco, ale starzec milczał. Trzymał ręce splecione na kolanach, patrząc prosto przed siebie i majtał nogami jak małe dziecko. Czekał, aż ona się odezwie. Bezczelność! Spojrzała na główny pokład. - Co tam się dzieje? Miała nadzieję, że jej domysły są mylne. - Kolejna lekcja fechtunku. O, nie! Sięgnęła do gwizdka. - To jego pomysł. - Nie wierzę! Czwarty, proszący o lekcję Drugą? Mężczyzna skinął głową, uśmiechając się szeroko. Nie patrzył na Brotę. Prawdopodobnie wykręcanie głowy pod tym kątem sprawiało mu ból. - Adept Nnanji jest ambitnym młodym człowiekiem. Twierdzi, że wasz sposób fechtowania jest inny. Czy to prawda? - Tak. Jednak nigdy nie spotkałam szczura lądowego, który przyznałby, że nasz sposób jest lepszy. - Nie wiem, czy on doszedł do aż tak daleko idącego wniosku, ale zawsze jest chętny do nauki. Ćwiczący stanęli naprzeciwko siebie, a załoga otoczyła ich kręgiem. Starzec milczał, pozwalając kobiecie kierować rozmową. - Chętnie wysadziłabym was na brzeg. Widziała po drodze wiele małych przystani, do których mógłby zawinąć Szafir. Nie dostrzegła jednak żadnych osad, gdzie znalazłby się uzdrowiciel potrafiący odróżnić ciętą ranę od ukąszenia węża. - Nie zrobisz tego, pani. - Nie bądź taki pewny, starcze. - Jestem pewien, że tego nie zrobisz. Nie powiedziałem, że nie spróbujesz. - Więc przyszedłeś mnie ostrzec? Tym razem bezimienny odwrócił ku niej głowę i pokazał w uśmiechu dziąsła. Później wrócił do obserwowania lekcji fechtunku. Wiatr niósł szczęk floretów, ale widownia zachowywała się dziwnie cicho. - Jesteś kapłanem! - Tak. - Po co kapłan włóczy się z szermierzami? - Zbiera cuda. - Na przykład jakie? - Takie, że twój syn nie rzucił lorda Shonsu rybom, choć miał go na końcu miecza. - Myślisz, że on nadal jest orędownikiem Bogini, po tym co zrobił w Aus? Mały człowieczek poprawił się na ławce. - Nie próbuj odgadnąć boskich zamiarów, pani. Jeśli Ona chciała, żeby szermierz zrobił taką rzecz, najlepszym wyborem był Shonsu. Prawda? - Ale dlaczego... - Nie wiem. Dowiem się jednak, jeśli pożyję dostatecznie długo... albo nie, co też jest możliwe. Nauczyłem się cierpliwości parę żyć temu. Kobieta spojrzała na wimpel i dokonała poprawki kursu. Żagle wypełniły się wiatrem, statek nabrał szybkości. - Wymień mi inny cud. - Czy kiedykolwiek widziałaś tak mocno kochaną niewolnicę? Albo tak młodego Czwartego? Ci, którzy pomagają Shonsu, dostają nagrody. - A mój syn został ukarany, bo robił mu trudności? Mężczyzna skinął głową. - Nawet jeśli pozwolę wam zostać, reszta mojej rodziny może się nie zgodzić. Starzec zachichotał, nie podnosząc wzroku. - Jeden! - dobiegł okrzyk Czwartego. Tłum zamruczał. - On wygrywa! - krzyknęła Brota. - Bardzo szybko się uczy. Nie lekceważ adepta Nnanjiego. On nie jest taki głupi, jak się wydaje. Młodość! Wyrośnie z tego. - Shonsu stracił dużo krwi, ale powinien dojść do siebie za kilka dni, nim dotrzemy do Ki San. A co wtedy? Będzie musiał zemścić się na Tomo