Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
Małe usta, kapry¶nie i delikatnie zarysowane nadawały jej pogodnej i wesołej twarzy wyraz bystro¶ci i przezorno¶ci. Miała prze¶liczne ramiona, wychylaj±ce się z fiołkowego aksamitu, obszerne fałdy jedwabnej spódnicy, szarej, w szerokie pasy, zapełniały prawie cały powóz. Niemniejsze zdziwienie okazał Gilbert spostrzegłszy, że znajduje się w powozie, zaprzężonym w trzy galopuj±ce konie. Ponieważ u¶miechnięta twarz damy wyrażała współczucie, Gilbert zacz±ł się jej przypatrywać z natężeniem, aby przekonać się czy to nie sen. — No, moje dziecko — rzekła dama po chwili milczenia — czy lepiej ci teraz? — Gdzie jestem? — zapytał Gilbert, przypominaj±c sobie ten frazes z romansów, jakie czytał i jakiego używa się w romansach. — W bezpiecznym miejscu, mój mały panie — odpowiedziała dama z wybitnie południowym akcentem. — Ale przed chwil± omal nie zgruchotały cię koła mojego powozu. Cóż się takiego stało, że¶ Upadł wła¶nie na ¶rodku go¶cińca? — Osłabłem, pani. — Jak to, osłabłe¶? — Zbyt długo szedłem. Czy dawno wybrałe¶ się w drogę? — Wczoraj o godzinie czwartej po południu. — I jak± drogę przebyłe¶ od tego czasu? — Zdaje się, szesna¶cie lub osiemna¶cie mil. — W ci±gu czternastu godzin? — Cał± drogę biegłem. — A dok±d? — Do Wersalu, pani. . — Sk±d? — Z Taverney. — Co to jest Taverney? — Zamek leż±cy między Pierrefitte a Bar-le-Duc. — Ale znalazłe¶ chyba czas, aby co¶ zje¶ć? — Nie, nie tylko nie miałem czasu, ale nie miałem za co, — Jakże to? — Zgubiłem w drodze pieni±dze. — Od wczoraj więc nic nie jadłe¶? — Tylko kawałek chleba, który Wzi±łem z sob±. — Biedaczysko! Ale dlaczego nie poprosiłe¶ o jedzenie po Srodze? Gilbert u¶miechn±ł się pogardliwie. — Ponieważ jestem dumny. — Dumny... To bardzo pięknie być dumnym, ale kiedy umiera się z głodu... — Lepiej umrzeć niż się poniżyć. Dama spojrzała na młodzieńca z pewnym podziwem. — Któż ty jeste¶, że tak mówisz? — zapytała. — Jestem sierota. — A jak się nazywasz? — Gilbert. — Gilbert... i co więcej? — I nic więcej. — Ach! — zdziwiła się młoda dama. Gilbert zauważył, że uczynił pewne wrażenie i ucieszył się w duchu, że post±pił, jak Jan Jakub Rousseau. — Jeste¶ jeszcze za młody, mój panie, aby¶ biegał po go¶cińcach — mówiła dalej dama. — Pozostałem sam jeden w opuszczonym starym zamku, z którego wła¶ciciele wyjechali. Zrobiłem tak jak oni: porzuciłem zamek. — Bez celu? — ¦wiat jest wielki i dla każdego znajdzie się, jak mówi±, miejsce pod słońcem. — Dobrze — szepnęła do siebie dama, przypuszczaj±c, że to jakie¶ nieprawe dziecko, które uciekło ze szlachetnego dworku i zapytała gło¶no: — I mówisz, że zgubiłe¶ swoj± sakiewkę? — Tak. — I miałe¶ dużo pieniędzy? — Miałem tylko sze¶cioliwrowego talara — odparł Gil bert wstydz±c się swego ubóstwa i obawiaj±c skłamać, aby nie wzbudzić podejrzenia. — Sze¶cioliwrowy talar na tak dług± podróż? Ależ za to można kupić chleba zaledwie na dwa dni! A przecież droga z Bar-le-Duc do Paryża wynosi co¶ około sze¶ćdziesięciu pięciu mil! — Nie liczyłem mil, pani. Powiedziałem sobie: chcę się tam dostać, to wszystko. — I potem ruszyłe¶ w drogę, biedny szaleńcze? — Och, ja mam dobre nogi. — Choćby i najlepsze, to się zmęcz±. Masz tego dowód. — Ach, nie nogi mnie zawiodły, ale nadziei mi zabrakło. — Istotnie, zdawało mi się, że wpadłe¶ w wielk± rozpacz. Gilbert u¶miechn±ł się gorzko. — Co ci przyszło do głowy? Wyrywałe¶ sobie włosy... — Czy to możliwe? — zapytał Gilbert zakłopotany. — O, jestem tego pewna. Twoja rozpacz przeszkodziła ci usłyszeć turkot powozu. Gilbert pomy¶lał, że może zyskać jeszcze bardziej, jeżeli powie cał± prawdę. Instynkt mówił mu, że jego sytuacja jest interesuj±ca, zwłaszcza dla kobiety. — Istotnie, ogarnęła mnie rozpacz — powiedział. — Z jakiej przyczyny? — Nie mogłem zd±żyć za powozem, za którym biegłem. — Ależ to niezwykła historia rzekła dama. u¶miechaj±c się