ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Albowiem od tego listu już tylko kilka dni się trzymała na nogach. Jednej niedzieli wyspowiadała się i przystąpiła do stołu Pańskiego, po mszy posłała po panny klaryski do Starego Sącza – a sama się położyła do łóżka. Nazajutrz dwie mniszki przyjechały na zamek i już przy niej zostały. Odtąd nie mogła już podnieść się z łoża, ale i umrzeć nie mogła. Ciało jej bardzo powolnie, ale bezustanku niszczało. W kilka miesięcy stała się kościotrupem żyjącym, zawiniętym we wlosiennicę, włosy jej pobielały jak mleko, pomarszczona skóra na twarzy przybrała kolor żółtawobrunatny jak u mumii egipskiej, usta jej pobielały, jej oczy błyszczały już tylko jak próchna, w końcu już ledwie się mogła o własnej sile przewrócić na łóżku: ale potężne jej ciało jeszcze opierało się śmierci. Tak przyszły pierwsze dnie listopada – a wtedy zaczęły przybiegać pierwsze wieści o klęsce na Bukowinie. Wiadomość o śmierci Gniewosza przybiegła wraz z nimi. Wolski czekał z nią dzień jeden i drugi: ale kiedy przyjechał szlachcic z pospolitego ruszenia, który się zaklął na słowo rycerskie, że sam widział Gniewosza jak został usieczon od Tatar, Wolski kazał strąbić całą załogę w zamkowy dziedziniec, ogłosił jej urzędownie śmierć swego starosty, a ks. Pudełko odprawił nabożeństwo za jego duszę w zamkowej kaplicy. A wtedy ta przerażająca wiadomość musiała się donieść do starościny. Sam ks. Pudełko do jej łoża przystąpił i powiedział jej, że jej syn zginął śmiercią walecznych. Kiedy starościna go zrozumiała, energicznym ruchem podniosła się do połowy na swoim łożu, jej twarz się ożywiła, oczy zabłysły, usta się do połowy rozwarły, podniosła rękę do góry, aby coś powiedzieć: ale w tej samej chwili znów między poduszki upadła. Ks. Pudełko się nad nią pochylił: matka Gniewosza nie żyła. A wtedy ten zacny kapłan podniósł oczy i ręce do nieba i rzekł do mniszek: – Niech będzie Bóg pochwalony! Tak umierają tylko ludzie poczciwi. W małą chwilę potem zapalono dwie świece woskowe przy ołtarzyku, który stał przy jej łożu, wszyscy zamkowi mieszkańcy zbiegli się do jej sypialnej komnaty, a uklęknąwszy, modlili się za zbawienie duszy swej pani. Im więcej się wieść o jej śmierci rozbiegała po skrzydłach i dalszych zabudowaniach zamkowych, tym gęściej się napełniały nawet dalsze komnaty, a ktokolwiek przybiegł, zaraz rzucał się na kolana i składał ręce do modłów: aż wreszcie tak mnogie nagromadziły się tłumy, że nikt by się przez nie nie potrafił przecisnąć – ale Jagienki pomiędzy nimi nie było. Razem z owym szlachcicem, co przyniósł pewną wiadomość o śmierci Gniewosza, zjawił się ksiądz Wara na zamku. Wara, jedząc i pijąc przy stołach rycerskich w obozie pod Lwowem, odgrażał się okrutnie, że i on także pójdzie na wojnę. Na ten rachunek jeden z bogatszej szlachty darował mu konia, drugi kawałek pancerza, trzeci opończę, a ten i ów kilka groszy. Ale Wara niegłupi nadstawiać łba za to, ażeby jakiś królewicz otrzymał osobny kraik dla siebie: królewiczów bez ziemi jest po świecie bez liku, gdyby przyszło dla wszystkich ziemie zdobywać, to by człowiekowi nareszcie i łba dla nich nie stało. Warę już brzuszek zabolał w Śniatynie i został tam z tymi, którzy politykować zaczęli, a wyłożywszy jedni drugim do zrozumienia, że król wielki błąd popełnił, uwięziwszy posłów wołoskich, że, Bogiem a prawdą, nie ma żadnych sojuszów, że sam jeden porywa się na Wo- 110 łochów, Tatarów i Turków, właśnie jak z motyką na słońce, że wreszcie zażegnał tę wojnę w celach osobistych a familijnych, także się tam zatrzymali i stamtąd jeden za drugim wracali milczkiem do domów. Czekał więc spokojnie w Śniatynie, powiadając sobie: Jeśli zwyciężą, toż mi niewielka rzecz za nim pośpieszyć i przybyć zawczasu do podzielenia z nimi sławy i łupów; jeśli zaś będą pobici, to i ja z pobitymi powrócę i znajdę takiego, co mnie nieszczęśliwego, obdartego na wojnie, do siebie przytuli. – Tymczasem zaś bacznie rozważał, gdzie by się mógł przytulić. Wara był jak ów wół, co pasąc się na łące, jak jedno miejsce wypasie, już na nie nie wraca, chyba żeby tymczasem znów trawa podrosła. Tak wiedział, że na Sobniu musi się już nie pokazywać, boby go tam o konia Kmitowskiego spytano, do Tigranesa i Kergolaja także nie lża mu było powracać, bo go tam ubrano i uzbrojono, a nie widziano go potem na wojnie, Jagienkę zaś już mu chyba objeżdżać na milę, bo łańcuch wziął od niej i przehulał, a zabałamuciwszy się, poselstwa jej nie sprawił na czasie. Ale wypadki tak zrządziły, że właśnie na łące Jagienki świeża mu trawa odrosła. Otrzymując w Śniatynie wiadomość z pola bitwy, dowiedział się jednego dnia, że Gniewosz został zabity. Gniewosz zabity, Jagienka wdowa, może teraz pójść za mąż za swego ulubionego; jeśli jej pierwszy tę wiadomość przywiezie, to Jagienka nie tylko mu tamtego łańcucha zapomni, ale jeszcze da drugi. A może też da dawno obiecane w swych dobrach probostwo. W każdym zaś razie zwiastuna tak pomyślnej nowiny za drzwi nie wyrzuci... Zerwał się więc, wsiadł na koń i kopnął się najkrótszą drogą na Czorsztyn. I gdyby nie to fatalne nieszczęście, co go tak zawsze i wszędzie prześladowało, to byłby istotnie pierwszy przyjechał z tą wiadomością. Ale to nieszczęście... Po drodze miał tu i ówdzie takie dwory, gdzie dawniej już coś przeskrobał, musiał je zatem omijać i drogi nakładać, tam zaś, gdzie jeszcze trawy nie wypasł, zatrzymywano go, kazano sobie opowiadać wszystkie szczegóły klęski i odniesionego zwycięstwa, a Wara, jak tylko mógł kłamać przy pełnym dzbanie i woniejącej pieczeni, tracił siłę nad sobą i nie mógł się oderwać od swoich słuchaczy. Był on, jak wszyscy fałszywi prorocy, którzy zawsze nadużywają swojej wymowy i choćby najliczniejsze rzesze zgromadzili około siebie, wykładają im swoje brednie tak długo, aż póki się próżnia koło nich nie zrobi