Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Rozejrzała się po ogromnym pokoju. Mimo zaciągniętych zasłon widziała na tyle dobrze, by nie wpadać na meble, ale nie na tyle, by je rozróżniać. Wymacała klamkę i powoli przymknęła drzwi, ale nie zamknęła ich do końca - nie chciała ryzykować, że obudzi cały dom. Drzwi zostały jednak zamknięte na tyle, na ile było jej to potrzebne, i unieruchomione tak, by się same nie otworzyły. Wciąż jednak musiała niezwykle cicho przemieszczać się po pokoju, chociaż nie musiała się już skradać. Ogromne, solidne łóżko stało pomiędzy oknami wychodzącymi na jezioro. W nogach łóżka ustawiono dużą skrzynię, a kolejną przy jednej ze ścian. Poza tym w pokoju znajdowały się dwie duże komody, obie z głębokimi dolnymi szufladami, oraz trzy ogromne, bogato zdobione szafy. Podróżny sekreta-rzyk babki Mary Annę mógł więc być wszędzie. W jednym z rogów pokoju dostrzegła biurko, a przed kominkiem wygodny fotel. Parapet wzdłuż długiego okna wykuszowego wychodzącego na ogród od strony kuchni był wyłożony miękkim materacem. Phyllida ominęła łóżko i rozsunęła zasłony na jednym z bocznych okien. Księżyc był wysoko, a pokój natychmiast zalała srebrzysta poświata. Zasłony zawieszono na dużych drewnianych pierścieniach; zarówno na nich, jak i samym karniszu widać było ślady częstego używania. Wstrzymując oddech, odsłoniła okna; pierścienie nie wydały żadnego odgłosu. Odetchnęła, obeszła łóżko i odsunęła zasłony na oknie znajdującym się po drugiej stronie łóżka oraz dodatkowo na oknie wykuszowym. Rezultat tych poczynań był zadowalający - drobiło się Wystarczająco jasno, by mogła bez obaw i uważnie przeszukać pokój. Los jej dziś sprzyjał. Z narastającą pewnością siebie zabrała się do pracy. Sekretarzyka nigdzie nie było, ale zarówno pani Herrimings, jak i Covey sprzątali pokój, mogli więc schować i ten niewielki przedmiot. Phyllida zaczęła od szaf. Głęboka górna szuflada wyglądała obiecująco; wspięła się na krzesło i zajrzała do szuflady; były w niej tylko jakieś pudła. W skrzyni pod ścianą znajdowały się z kolei jedynie ubrania. Przez kilka minut mocowała się bezszelestnie z dolnymi szufladami komody; okazały się wypełnione książkami. Pozostałe dwie szafy również rozczarowały Phyllidę. Gdy wreszcie dotarła do skrzyni przy łóżku, zupełnie upadła na duchu: pościel. Tylko pościel. Phyllida zamknęła skrzynię i usiadła na wieku. Pewność, która ją napędzała aż do tej chwili, przekonanie, że dzisiejszej nocy musi znaleźć listy i że je znajdzie, było coraz słabsze. Jednak nie mogła uwierzyć że sekretarzyka tutaj nie ma. Była pewna, że jest. zajrzała pod łóżko. Nic. Westchnęła przygnębiona. Wspięła się na palce, a but zaskrzypiał na wypolerowanej podłodze. Dźwięk nie był głośny, ale ostrzegł ją, że trzeba zachować ostrożność - wciąż jeszcze pozostawały do przeszukania inne pokoje na piętrze. Co z zasłonami? Czy ktokolwiek zauważy jeśli zostawi je rozsunięte? Zdecydowała, że powinna je zaciągnąć przynajmniej na oknie wykuszowym. Wyciągnęła rękę w kierunku zasłon. Spojrzała na okno i zamarła. Siedzisko pod oknem okazało się ukrytą skrzynią! Jej górna część była umocowana na zawiasach i obita chintzem*. W Phyllidzie znów ożyła nadzieja; przesunęła palcami pod brzegiem skrzyni, chwyciła mocno i uniosła wieko. Było ciężkie; Phyllidzie udało się je podnieść, ale uderzyło o parapet. Na szczęście obicia na tyle stłumiły huk, że można go było zignorować. Phyllida spojrzała w głąb skrzyni i pomodliła się: Proszę, niech ten sekretarzyk tutaj będzie. Zbyt ciemno. Musiała szukać po omacku. Skrzynia podzielona była na trzy części; gdy skończyła przeszukiwać pierwszą, pochyliła się, by przeszukać tę, która znajdowała się przy drugim końcu okna. Także bez rezultatu. Westchnęła i zanurzyła ręce w środkowej części skrzyni. Gdy czubki palców dotknęły lakierowanego drewna, aż podskoczyło jej serce. Jeśli zacznie przesuwać drewniane przedmioty, narobi tylko hałasu, więc jak ślepiec badała przedmiot dłońmi, starając się wyobrazić jego kształt: laska, stołek myśliwski, drewniane skrzyneczki - czy to mogło być właśnie to, czego szukała? Nie, za małe. Sięgnęła dalej, wsuwając palce pomiędzy skrzyneczki i próbując ustalić, czy pod nimi nie znajduje się większy przedmiot także kształtem przypominający skrzynkę. W tej samej chwili poczuła na policzku i we włosach jakby lekki wiaterek. Zamarła. Żadne z okien nie było otwarte, a jedyne drzwi w tym pokoju to te na korytarz, które sama przymknęła. Te właśnie drzwi za jej plecami były otwarte. *Chintz - drukowana tkanina bawełniana z lśniącym wykończeniem, używana na zasłony, obicia i abażury (przyp. tłum.). Wyprostowała się powoli; jej rozedrgany umysł aż krzyczał, że nie jest w pokoju sama, że ktoś stoi w progu, ale nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Morderca? Poczuła, że ten ktoś robi krok w jej stronę i odwróciła się gwałtownie. Cóż, ciekawe, dlaczego nie jestem zaskoczony? Dzięki Ci, Boże, dzięki Ci, Boże - powtarzała w myślach jak refren. Lucyfer stał naprzeciw niej, w progu pokoju; szerokimi ramionami przesłaniał całe drzwi. Padające na niego światło cudownie oświetlało zarys idealnej sylwetki. Był nagi. Jedna część jej umysłu chciała zapytać, gdzie podział nocną koszulę, reszta uznała to za zupełnie nieistotny szczegół. Gdziekolwiek bowiem znajdowała się teraz jego koszula, na pewno nie znajdowała się na nim, a w tej chwili tylko to się liczyło. Jej wzrok bezradnie ślizga! się po jego ciele, po twarzy, teraz tonącej w srebrzystej poświacie, po ramionach i klatce piersiowej, która tak jak i przedramiona pokryta była ciemnymi włosami; ramiona i barki miał gładkie i pięknie wyrzeźbione