ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

- A tu w okolicy smołami mało. Książę pan wszędy parków narodowych naustanawiał, kurdesz. Przyrodę chroni, by ta księstwa przed Moravcem chroniła. - Z ekologami same utrapienia dla porządnego rzemieślnika - stwierdził z udawanym współczuciem Debren. W tej chwili nie miałby nic przeciw temu, by na belnickim tronie zasiadał ekolog ekstremista, który w obronie lasów powywieszałby wszystkich smolarzy i kazał wystrzelać z kusz wszystkich kłusowników, nim w ogóle wejdą między drzewa. - Założę się, że nie kochacie za to swego władcy. - A o co się założysz? - podchwycił chytrze smolarz. -Co tam pod pachą chowasz? - Nic - rzucił chłodno Debren. - Dłonie grzeję. - A ten trzonek to od siekiery może? - Może. - Rad bym obejrzeć. - Dryblas, drapiąc się w kroku, powoli ruszył w jego stronę. - W tym fachu, miarkujecie, człek interesuje się wszelkimi narzędziami w lesie użytecznymi. Ten drugi, gapowaty, wciąż stał obok kozła. Ale nie tylko dlatego Debren podjął decyzję, by się nie cofać. Jeżeli już miało dojść do starcia, to oczywiście lepiej będzie mieć przeciwników w dwóch różnych miejscach, przede wszystkim jednak trzeba było się postarać, by do tego starcia nie doszło. A cofając się, nikt nigdy nie zniechęcił napastnika. Mimo wszystko nie była to łatwa decyzja. Bok spływał krwią pod baranicą, ostrze zdawało się zgrzytać o żebra. Bolało jak diabli, mimo lekkiej blokady, ale też lada chwila powinien puścić ten cholerny sznur. Cofając się, miałby trochę więcej czasu, a to mogło przesądzić o życiu. - Zostańcie tam, gdzie stoicie, panie smolarz - powiedział głośno i oschle. - A jeszcze lepiej weźcie wasz pusty drąg i idźcie do domu. Tak dla wszystkich lepiej będzie. Ręka dryblasa była już wyżej, przy pasie i pochwie noża. W myśl pierwotnych planów tak zapewne miało pozostać, ale teraz smolarzowi zaświtało, że stylisko siekiery jest dłuższe od klingi jego noża, a jej właściciel nie bardzo naiwny. Smolarz zatrzymał się, zawahał. - Patrzaj! - zawołał nagle podniecony Mućko. - Po portkach krew mu cieknie! Ranny być musi! Debrena zemdliło, bardziej z poczucia beznadziejności niż z bólu czy osłabienia. Teoretycznie wciąż mógł negocjować. Ale w tych łachmanach, z wyglądem co najwyżej średnio zamożnego chłopa, szansę miał niewielkie. Dostatnio odzianych brano często w niewolę z nadzieją na okup, choć i bogaci marnie zwykle kończyli, gdy zamiast w ręce zawodowych zbójów albo maruderów wpadli w zgrubiałe od sochy i wideł chamskie łapy Wieśniacy byli amatorami, nie mieli wyobraźni ani praktyki, więc zadowalali się z reguły tym, co zdarli z trupa. Co światlejsi mogliby wpaść na pomysł, że kupiec, szlachcic czy rzemieślnik może być wart dla rodziny więcej niż to, co nosi na grzbiecie, ale nawet oni nie snuliby dalekosiężnych planów związanych z osobą golca bez koszuli, pasa i sakiewki. Smolarz zostawił nóż w spokoju, sięgnął wyżej i ściągnął z pleców długą na pięć stóp pałkę. Może i nie miała grotu, za to ciężarem dorównywała oszczepowi, nawet dobrze okutemu. Była grubsza niż trzonek siekiery Debrena i na pewno groźna w mocnych dłoniach. Nawet niekoniecznie sprawnych. - Nic to - rzucił radośnie smolarz. - Krew się spierze Dawaj tu z pałą, Mućko. Osaczym go z dwóch stron. Mućko był zbyt głupi, by nie posłuchać. Na to, by zdjąć kij z pleców, wprawdzie nie wpadł, ale za to z psią gorliwością podbiegł do kompana. - Mógłbym wam ewentualnie oddać kożuch - zaproponował Debren. - Jak wszystko na ziemi złożysz i się cofniesz, to cię wolno puścimy - wysunął kontrpropozycję duży. - Na koło przysięgniesz? - zapytał Debren. Tylko po to, by zyskać na czasie, bo brodata gęba aż kapała prostacką chytrością i chęcią oszukania. - Z domu nie wziąłem, a ty, widzę, nie nosisz. - A ja mam - pochwalił się Mućko. - Z chałupy bez znaku świętego nie wychodzę, odkąd nam wilkołak, ścierwo, najmłodszą razem z kołyską porwał. Jak chceta, pożyczyć mogę. A za to buty wezmę, dobrze? - Cicho, jełopie! W dupę se to koło wetknij - rozzłościł się zbity z pantałyku smolarz. - Nie będziemy do byle czego znaku świętego mieszać. Moje ci słowo musi wystarczyć, cudaku bez koszuli, a jak nie, to i lepiej. Rad parę ciosów na tobie przećwiczę. Tu ludzi mało i sami swojacy, rzadko się okazja trafia, by kogoś pałą zdzielić. No i człek sztuki samoobrony zapomina. - To bronić się będziem? - zdziwił się nieprzyjemnie Mućko. - To może lepiej chwyćmy kozła i w krzaki? Hę? - Zdejmuj pałę, durna pało, i od boku go zachodź. Że też mnie los takim durnym szwagrem pokarał... To co, cudaku? Rozbierasz się po dobroci? Debren był nadal związany, więc nie miał wyboru. Wątpił też, by tłumaczenie, dlaczego z propozycji nie korzysta, przyniosło cokolwiek dobrego. Trzymali się wciąż jeszcze z daleka tylko dlatego, że nie zauważyli sznura na plecach i nadgarstkach. - Nie chcę cię straszyć, wiejski ćwoku - oznajmił pełnym wyższości tonem. - Bo nie przemyślałem jeszcze sprawy twoich portek. Może je sobie wezmę, więc lepiej niech nie będą niczym zapaskudzone. Ale widzę, że czas nadszedł, by się przedstawić. Czarodziejem jestem, kmiotki. Niech was ten strój nie zmyli. - A gdzie masz czapę wielgachną i płaszcz do ziemi, w granatowe gwiazdy? - zainteresował się Mućko. - To sto lat temu z mody wyszło, prostaku. - Tak? A jakżem był w Belnicy na jarmarku, to żem widział nadwornego czarnoksiężnika jaśnie pana w takim akuratnie stroju. - Nie moja wina, że na zadupiu żyjecie