ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Pierwsza myśl, jaką budził obraz tej rany, była: „Tędy uciekła inteligencja!” „Jeśli to nie jest pułkownik Chabert, musi to być tęgi wiarus!” –pomyślał Boucard. – Proszę pana – rzekł Derville – z kim mam zaszczyt? – Pułkownik Chabert. – Który? – Ten, który zginął pod Eylau– odparł starzec. Słysząc te szczególne słowa, dependent i adwokat wymienili spojrzenie, które znaczyło: „To wariat!” – Proszę pana – dodał pułkownik – pragnąłbym jedynie panu powierzyć tajemnicę swego położenia. Rzeczą godną uwagi jest nieustraszoność właściwa adwokatom. Czy to nawyk przyjmowania wielu osób, czy głębokie poczucie ochrony, jakiej użycza im prawo, czy ufność w swoje posłannictwo –wchodzą oni wszędzie bez żadnej obawy, jak kapłani i lekarze. Derville dał znak Boucardowi, który znikł. – Proszę pana – rzekł adwokat – w dzień nie rachuję się zbytnio z czasem, ale w nocy minuty są mi drogie. Zatem niech pan będzie zwięzły i treściwy. Niech pan przystąpi do rzeczy bez kołowań. Ja sam poproszę pana o wyjaśnienia, które mi się wydadzą potrzebne. Mów pan! Usadowiwszy osobliwego klienta, młody człowiek sam usiadł przy stole, ale, słuchając bacznie nieboszczyka Chabert, przeglądał akta. – Proszę pana – rzekł zmarły – wiadomo panu może, że ja dowodziłem pułkiem kawalerii pod Eylau. Przyczyniłem się wiele do sukcesu słynnej szarży Murata, która rozstrzygnęła o wygranej. Nieszczęściem dla mnie, śmierć moja jest faktem historycznym, zanotowanym w „Zwycięstwach i podbojach”5, gdzie ją opisano szczegółowo. Rozłupaliśmy na dwoje trzy szeregi rosyjskie, które, sformowawszy się na nowo, zmusiły nas do tego, aby się przebić, przez nie z powrotem. W chwili gdy, rozproszywszy Moskali, wracaliśmy do cesarza, spotkałem korpus nieprzyjacielskiej kawalerii. Skoczyłem na tych uparciuchów. Dwaj oficerowie 5 „Z w y c i ę s t w a i p o d b o j e ” – wielotomowa historia wojenna Francji, opublikowana po raz pierwszy w latach 1817 do 1821, dzieło generałów Beauvais, Thiébauta i Parisota; ta nieudolna kompilacja, poświęcona głównie wojnom okresu rewolucji i Cesarstwa, stała się jednym ze źródeł legendy Napoleońskiej. 14 ruscy, dwa istne olbrzymy, rzucili się na mnie równocześnie. Jeden rąbnął mnie w głowę szablą, rozciął wszystko aż do jedwabnej czapeczki i otworzył mi głęboko czaszkę. Spadłem z konia. Murat przybiegł mi na pomoc, przejechał po mnie, on i cała jego kawaleria, tysiąc pięćset ludzi, bagatela! Oznajmiono moją śmierć cesarzowi. Cesarz, przez ostrożność (lubił mnie dosyć mój pryncypał), chciał się upewnić, czy nie ma jakich widoków ocalenia człowieka, któremu zawdzięczał ten energiczny atak. Posłał dla rozpoznania i przeniesienia mnie do ambulansu dwóch chirurgów, powiadając im, może zbyt niedbale, bo miał robotę: „Idźcie no popatrzeć, czy mój biedny Chabert przypadkiem nie dycha?” Te szelmy konowały, które widziały przed chwilą, jak po mnie przejechały całe dwa pułki, nie fatygowali się z pewnością z obmacywaniem pulsu i orzekli, że jestem trup. Akt zgonu sporządzono tedy prawdopodobnie wedle formalności wojskowych. Słysząc, iż klient wyraża się zupełnie jasno i opowiada fakty tak prawdopodobne, mimo że szczególne, młody adwokat porzucił akta, oparł głowę na ręku i popatrzył bystro na pułkownika. – Czy pan wie – przerwał – że ja prowadzę interesy hrabiny Ferraud, wdowy po pułkowniku Chabert? – Mojej żony? Tak, panie. Toteż po stu daremnych krokach u prawników, którzy brali mnie wszyscy za wariata, zdecydowałem się przyjść do pana. Opowiem panu o swoich nieszczęściach później. Niech mi pan pozwoli najpierw ustalić fakty, wytłumaczyć panu raczej, jak musiały się stać, niż jak się stały. Pewne okoliczności, znane tylko Ojcu Przedwiecznemu, zmuszają mnie do przedstawienia niektórych wydarzeń w formie hipotezy. Zatem, proszę pana, rany moje spowodowały prawdopodobnie tężec lub pogrążyły mnie w stanie zwanym, jeśli się nie mylę, katalepsją. Inaczej jak pojąć, że zostałem obyczajem wojennym odarty z ubrania i rzucony do wspólnego dołu przez grabarzy? Tutaj niech mi pan pozwoli wspomnieć pewien szczegół; mogłem się go dowiedzieć dopiero po wypadku, który trzeba nazwać m o j ą ś m i e r c i ą . Spotkałem w r. 1814, w Stuttgarcie, dawnego kwatermistrza mego pułku. Ten złoty człowiek, jedyny, który zechciał mnie poznać i o którym opowiem za chwilę, wytłumaczył mi cud mego ocalenia, powiadając, że mój koń otrzymał kulę w bok, w chwili gdy mnie raniono. Zwierzę i jeździec runęli tedy obaj jak domek z kart. Kiedym się zwalił bądź na prawo, bądź na lewo, z pewnością koń pokrył mnie swym ciałem, co mnie ocaliło od zdeptania przez inne konie lub dosięgnięcia kulą. Kiedym odzyskał przytomność, proszę pana, byłem w pozycji i w atmosferze, o której nie mógłbym panu dać pojęcia, choćbym opowiadał do jutra. Odrobina powietrza, którą oddychałem, była zgniła. Chciałem się ruszyć i nie znajdowałem miejsca