Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Paulsen-Fuchs nie mógł powstrzymać dwóch milionów ludzi od zaatakowania go, od zniszczenia jego i jego laboratorium. (Wieśniacy z pochodniami, był i doktorem Frankensteinem, i potworem. Ogłupiali, przerażeni wieśniacy, oczyszczający drogę Panu.) We krwi i w ciele niósł część Vergila I. Ulama, część swego ojca i swej matki, część ludzi, których nigdy nie znał, ludzi, którzy zmarli może przed tysiącami lat. Niósł w swym wnętrzu miliony kopii samego siebie, zanurzających się w świat noocytów coraz głębiej, odkrywających kolejne warstwy wszechświatów biologiki, starych, nowych, możliwych. A jednak... brakowało mu czegoś w rodzaju polisy ubezpieczeniowej, gwarancji, że go nie oszukują. A jeśli po prostu łączą sztucznie fałszywe sny, by go uspokoić, zwieść i skłonić do przemiany? Co będzie, jeśli wszystkie ich wyjaśnienia są wyłącznie słodkimi kłamstwami, mającymi dodać mu odwagi? Wprawdzie nie miał dowodów na to, że noocyty kłamią, ale jakie mogą być dowody na kłamstwa czegoś tak obcego i na to, że wolno stosować wobec nich samo pojecie kłamstwa. (Olivia. Znacznie później dowiedział się, że zerwała zaręczyny po dwóch miesiącach od ich jedynej randki. Uśmiechnęli się do siebie na ostatnich ćwiczeniach... i rozstali na zawsze. Był... jaki? Wstydliwy? Głupi? Zbyt romantyczny, a może - podczas tego jednego, jedynego wieczora jak żywcem wyjętego z Petrarki - zbyt zakochany? Gdzie jest teraz Olivia, w północnoamerykańskiej biomasie?) A jeśli nawet przyjmie za dobrą monetę to, co zostało mu powiedziane, musi pamiętać, że nie powiedziano mu wszystkiego. Pozostały miliony pytań, niektóre nieważne, większość - kluczowych. W końcu ciągle jest jednostką (jednostką?) oczekującą całkiem nieznanego doświadczenia. Grupy dowódcze, badacze, już mu teraz nie odpowiadali. W Ameryce Północnej... co się tam stało ze wszystkimi tymi złymi ludźmi, których pamięć przechowały noocyty? Z pewnością zostali oddzieleni od świata, w którym byli źli, tak skutecznie, jakby zamknięto ich w więzieniu - ba! znacznie skuteczniej - lecz ludzie źli myślą źle, ludzie źli są komórkami rakowymi w społeczeństwie, są niebezpiecznymi i nieuleczalnymi popaprańcami, i nie miał na myśli tylko tych, którzy mordowali ciosami siekiery. Myślał o politykach, zbyt żądnych władzy lub zbyt ślepych, by przewidzieć konsekwencje swych czynów, o bystrych kanciarzach, kradnących drobnym ciułaczom oszczędności całego życia, o ojcach i matkach zbyt durnych by wiedzieć, że nie należy bić dzieci na śmierć. Co się stało z milionami ludzi takich jak oni, z milionami popaprańców, prawdziwych popaprańców, żyjących w każdym ludzkim społeczeństwie? Czy wszyscy tam są rzeczywiście równi i powtórzeni miliony razy, czy też noocyty gwarantują sobie prawo sądzenia? Może wymazały po cichu kilka osobowości, usunęły je... lub zmieniły? A jeśli pozwoliły sobie na to, by zmienić prawdziwych popaprańców, by ich naprawić lub jakoś unieruchomić, ingerując w proces myślowy na mocy jakiegoś wielkiego konsensusu dotyczącego zasad prawidłowego myślenia, używając jednego wzorca jako podstawy korekcji... To kto może wiedzieć na pewno, że nie zmieniają i innych ludzi, ludzi z jakimiś tam problemami, z kompleksami, ludzi popełniających od czasu do czasu drobne pomyłki, robiących od czasu do czasu drobne świństwa, ludzi takich jak każdy z nas. To przecież zawodowe ryzyko bycia człowiekiem, życia we Wszechświecie wymagającym, tak różnym od tego, który stworzyły noocyty. Jeśli zaś zmieniały, poprawiały i przycinały, to kto może wiedzieć, jak im to wychodzi? Co robią i czy efektem ich działań są pełne, prawdziwe ludzkie osobowości. I co robią z ludźmi, którzy nie znieśli przemiany i oszaleli albo tymi, którzy - z czego nie robiono wielkiej tajemnicy - zmarli niekompletnie przetworzeni, zostawiając tylko częściowe wspomnienia, jak wspomnienie o Vergilu w ciele Bernarda. Czy i tu pielili i wyrywali? Czy w noosferze była polityka, interakcje społeczne? Czy głos ludzi liczył się tak samo, jak głos noocytów? Ludzie stali się, oczywiście, noocytami, ale czy prawdziwe, oryginalne noocyty nie są traktowane lepiej? Czy istnieje możliwość konfliktu? Rewolucji? A może możliwa jest tam głęboka, grobowa cisza? Czy nie wymazano samej woli oporu? Wolna wola, niezbyt to istotna rzecz w tak sztywnej hierarchii. Czy noocyty rzeczywiście stworzyły sztywną hierarchię? Nie uznającą sprzeciwu, nie uznającą nawet prawa do wyrażenia własnego zdania? Nie. Chyba nie. Ale... czy mógł być tego pewien? Czy rzeczywiście ceniły i kochały ludzi jako panów, twórców, czy też po prostu wyssały ich, przeżuły, przetrawiły, przyswoiły potrzebne informacje, wydalając resztki w entropię - zapomniane, zdezorganizowane, martwe... Bernard, czy czujesz już strach przed Wielką Przemianą? Przed czymś zupełnie innym, podniosłym lub piekielnym, w odróżnieniu od zawsze trudnego, a najczęściej również piekielnego status quo. Wątpił, by Vergil kiedykolwiek poświecił czas na takie przemyślenia. Mógł nie mieć czasu, lecz nawet gdyby miał, nie poświęcałby go na takie rozmyślania. Genialny jako twórca, był do niczego w przewidywaniu konsekwencji swych czynów. Jak każdy kreator, prawda? Czyż bowiem to nie ci, którzy zmieniają świat, wiodą w końcu pełnych żalu ludzi, najczęściej wielu ludzi, na tortury i śmierć? Biedni ludzcy Prometeusze, przynoszący swym towarzyszom ogień