ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

I powiem Panu, że prezydent siedzący robi mniejsze wrażenie - przytłacza, nie powiem, ale mniej. Obok siedzącego prezydenta człowiek także siedzi i tylko oczom nie wierzy. Siedziałem zatem i popijając aromatyczną kawkę, rzucałem rozczulone spojrzenia w kierunku kredowobiałego paska, który ukazując się pomiędzy skrajem czarnej skarpetki a mankietem spodni, był sobie fragmentem nogi węgierskiej głowy państwa. Głowa w czasie rozmowy tak zmieniała pozycje i tak była przystępna, że rozochocony też się dwa do trzech razy ruszyłem. Minimalnie oczywiście i z wyczuciem, żeby nie spłoszyć. Arpad Góncz przed podjęciem konwersacji zaproponował mi wybór jakiegoś cywilizowanego języka, ale ja sięgnąłem po węgierski, nawet nie ze względu na kurtuazję czy, broń Boże, znajomość, tylko że obok siedziała Marta, która jako tłumacz znakomicie łączy chorobliwy wprost poliglotyzm z miłosiernym łagodzeniem głupstw, które wypowiadam. Rozmawialiśmy z panem Gónczem o różnych rzeczach, z których jedną zapamiętałem najbardziej. Otóż węgierski prezydent, wieloletni opozycjonista więziony za czasów reżimu Kadara, ni z gruchy ni z pietruchy zaczął nagle z niezwykłym uznaniem wyrażać się o prezydencie Kwaśniewskim. Panie, zdębiałem! Człowiek, nie mając czasu na politykę, pobieżną edukację czerpie z murów krakowskich kamienic, a na nich przecież plakaty pana Aleksandra oglądać można wy- <3 " łącznie z przewrotnym komentarzem w postaci wąsów, sierpów, swastyk, młotów itp. rzeczy. A ten mi tu, proszę Pana, nagle, że mój prezydent jest jednym z najbardziej utalentowanych polityków Europy. Wolałbym umrzeć, niż mu uwierzyć i przytaknąć, nie byłem też merytorycznie przygotowany do zaprzeczeń. Zaczerwieniłem się więc, budząc może stosowne skojarzenia, ale bez większej frajdy. Od opisanego spotkania minęły miesiące. No i teraz nadszedł ten nieszczęsny 12 marca z jego 14.15, kiedy to miałem zobaczyć prezydenta mojego kraju wraz z małżonką na spotkaniu z twórcami kultury. Jechać, nie jechać - myślałem. Pierwsze spotkanie prezydent odwołał z powodu choroby, na co odetchnąłem z ulgą, czyli nie po chrześcijańsku. Ale potem, Panie, wyzdrowiał i znowu zaprasza! Zdenerwowany, zacząłem częściej niż zwykle sięgać po kieliszek, nocą, bywało, budziłem się z krzykiem, ale w końcu pomyślałem, że dość tej schizofrenii i razem z Martą udaliśmy się we wspomnianym terminie do właściwego Pałacu, gdzie zobaczyłem: stojącego Prezydenta Rzeczypospolitej, jego piękną i czarującą żonę Jolantę, a na kanapkach drobno pociętą marchewkę, którą (wespół z gasnącą powoli nadzieją) wziąłem za czerwony rosyjski kawior. Jak Pan widzi, bywam Pański Jan Nowicki Warszawa, kwiecień 1998 -24- Drogi Panie Janie, to prawda, że trochę za moim przyzwoleniem, jednak, co tu ukrywać, Pan konsekwentnie narusza tajemnicę naszej korespondencji. Patrzę na to przez palce, ale z czasem poczułem się upoważniony do małego rewanżu. Chodzi o Justynę, którą całkiem niedawno wtajemniczyłem we fragmenty Pana ostatniego listu. Proszę się nie obawiać. Ona nie poda dalej. Tego urodzonego w zamku niemieckich książąt blond-anioła nie wciągnęły pojawiające się u nas sporadycznie skłonności do postponowania błękitu. Justyna mimo upływu lat pamięta przecież, co i w jakim kolorze płynęło w jej żyłach pod koniec XVIII wieku i chociaż tu tylko sprząta, nadal pozostaje wzorem dyskrecji i wyszukanych manier. No więc powiedziałem jej, że zaczął Pan bywać! Dziewica uśmiechnęła się z pobłażaniem, pokiwała głową i spytała miękko: - Und warum bewegst du dich nicht, mein Engel? - Dlaczego ty się nie ruszasz, mój Aniele? - powtórzyłem za Nią bezwiednie. - Ja, chwała Bogu, żyję tu od ponad dwustu lat, znam każdy kąt Nieba i mogłabym ci coś podpowiedzieć - ciągnęła po niemiecku. - Dwa kroki stąd, śmiesznych kilka tysięcy kilometrów, możesz na przykład zwiedzić Niebieską Dolinę. Wsiądź do latającej taksówki i za parę taxoznaków w godzinę jesteś na miejscu. Widzę, że mnie nie rozumiesz, Piotrusiu - zdrobniła nieprzyjemnie. - My tutaj nie posługujemy się pieniędzmi. Ktoś wpadł na to, żeby za świadczone usługi płacić dyskretnie przekazywanymi Znakami Pokoju. Pomysł -25- chwycił i odtąd płacimy po prostu taxoznakami. Czasami boli szyja, ale taxoznaki sprawdziły się. A potem, proszę Pana, zaczęła mi opowiadać o tym, co to jest ta Niebieska Dolina. Że to ogromna, pokryta żółtą trawą łąka, otoczona z dwu stron białymi górami, że tę łąkę przecina w środku srebrna rzeka, że na szczycie najwyższej góry stoi wielki bursztynowy tron, na którym w czas odbywających się tu sesji Sądu Ostatecznego zasiada ON, i że ON niewyobrażalnie pięknym gestem wskazuje tłumom, po której stronie rzeki mają stanąć. I tu, proszę Pana, Justyna nawiązała do spotkania z Pańskim Prezydentem, ale ja już nie słuchałem. Dzisiaj, Panie, jestem skonany podwójnie. Od wczesnych godzin rannych w nieskończoność - bo ktoś zatrzymał słońce - rozsiewaliśmy nad Ziemią... Nadzieję! Mnie, początkującego, skierowano oczywiście do transportu. Krokiem galernika, z kapeluszem pełnym złudzeń, powlokłem się w stronę wąsatego Anioła, który czekał na mnie jakiś taki fikcyjny i po chłopsku spięty. Cały czas, proszę Pana, musiałem patrzeć mu na ręce, bo przy każdej nadarzającej się okazji, faworyzował zrzutami Mazowsze. A gdy niebieski kompas wskazywał, że jesteśmy właśnie nad reymontowskimi Lipcami, Anioł-Bo-ryna wyrwał mi z rąk kapelusz i z okrzykiem - „Mata! Bierz-ta!H" -wysypał wszystko, łącznie z piórkiem z mojego kapelusza. Kończę, bo zasypiam. Bywaj Pan! Pański Piotr Skrzynecki Niebo. Arka z Nadzieją, kwiecień 1998 -26- '/y-K/un&cfoi- Kochany Panie Piotrze, jak tam u Pana z goleniem? Przed wieloma laty obserwowałem mojego ojczyma, nad którym dwa dni wcześniej lekarz wyszeptał bezmyślnie - „To koniec". Patrzyłem na ukochaną twarz ojczyma i na jego dłonie, za co jakby w nagrodę odnalazłem szorstkość podbródka i paznokcie, które ciągle rosły. A więc nie wszystko stracone - pomyślałem wzruszony. Piszę o tym wydarzeniu trochę pod wpływem Pańskiego listu, w którym opowiada Pan o wąsach Anioła-Boryny. Anioł--Boryna, mój Boże! -jakie to mądre i piękne. Najlepszy Ojciec zabiera zatem do Nieba nie tylko ludzi, ale również stworzone przez nich postaci literackie. Pod warunkiem - rozumiem - że zostały przedtem świetnie wymyślone, prawdopodobne, z krwi i kości. Mogą teraz razem z Wami zaludniać Niebiosa, gdzie uzyskują nawet, jak słyszę, przyzwolenie na niewinne fanaberie tyczące zarostów. Panie Kochany, w tej sytuacji mam prawo przypuszczać, że Pańska broda ocalała! HurraaaH! Ale ma Pan teraz towarzystwo, proszę Pana: Kmicic, Wo-łodyjowski, Hamlet, Król Lear, Wujaszek Wania, Julia z Ro-meem, Prospero, Stawrogin, Bracia Karamazow. Słusznie się tam znaleźli