Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Różowo pierzy się na słońcu wstającym zza gór. Chłodno i wilgotno. Ogniami zorzanymi gra obrosa. Ta sama żółtoczerwień drży w powietrzu. Komary brzęczą. Bażanty gdzieś swawolą, kokocząc jeden przez drugiego. Wiktor leży przy wygasłym ognisku, jak się ułożył z wieczora: z głową na plecaku i strzelbą pod ręką. W głowie mu się mąci. - Dur jakiś - otrząsa się. - Ten bagulnik rzeczy wiście... Ałsufjew, stojący plecami do niego, z twarzą w dłoniach, jakby się modlił czy płakał, odwraca się - jest inny. Trudno powiedzieć, czym inny, tylko zamiast oczekiwanego a mówiłem przecież, wskazuje na imbryk: - Musimy się pośpieszyć. Wiktor idzie do potoku. Jaga się nie rusza. Dziwne. Odkąd została z nim w tajdze, na krok nie odstępuje, jakby się bała bo stracie swej budy i pani, że i jego utraci. A teraz nic. Gdyby nie powiodła za nim okiem, można byłoby pomyśleć, że śnięta. Lodowata woda trochę orzeźwiła, ale ból głowy nie ustał. Kiedy wrócił z napełnionym imbrykiem, ogień już trzaskał. Ałsufjew klęcząc pilnował. Krzątali się każdy przy swoim, potem zjedli resztki zapasów, mdły niesmak czując w ustach, herbatą popili - wszystko prawie milczkiem, bez niepotrzebnych słów, tyle tylko, że nie na migi. Noc stała między nimi. - Ano czas. Możemy iść. Dokąd? - mało nie spytał Wiktor, ale w porę sobie uprzytomnił - do fanzy oczywiście! Zdziwił się nawet, że mógł mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Ma się rozumieć, wracają do Ju. Sam tak wczoraj postano wił. Poszli za potokiem, jak woda płynie. Ałsufjew wy sunął się na czoło. Prowadził! Gdy znaleźli się na wprost bajorka, wcale nie skręcił na wczorajszy szlak ku przełęczy. - Pawle Lwowiczu, nie tędy... - Właśnie tędy, do rozwidlenia, potem prawą odnogą, a tam już ścieżka zaprowadzi na szczyt. Wiktor stanął jak wryty. - Zdaje mi się, żeśmy obaj mieli jednakowy sen. Czy panu też się śniło... Ałsufjew drgnął, rękami zamachał. - Cicho, cicho! O tym się nie mówi! Nie wolno! Chodźmy. Wiktor zawahał się, ale ciekawość przemogła. Ostatecznie niczym nie ryzykuje. Jeśli rzeczywiście ujrzą Rosochatą, do fanzy można będzie dostać się i przez wąwóz. Znikło całe rozemdlenie, całe rozmemłanie, jakie czuł w sobie po durmanie tej nocy. Kubeł zimnej wody lepiej by nie zrobił. Myślał intensywnie. Było nad czym. Jedno z dwojga: albo to wszystko tylko mu się śniło - w takim razie, czy możliwe, aby dwóch ludzi śniło jednakowy sen? Albo też działo się naprawdę... Wtedy gdzie się to działo, u licha, skoro całą noc przesiedział przy ognisku? On, Wiktor, wyszedł ze swego ciała w uźroczy jak w nocnej koszuli i powędrował sobie gdzieś w podziemia? Toć pamięta grotę czy świątynię buddyjską, lamowie tam byli, czyli ludzie żywi. Ale bogini? Kapłanka, wcielenie czy duch? A już ta zjawa z tamtego świata, zjawa Bagornego - tu się rozum wzdryga. Jak przyjąć ten świat nadprzyrodzony, z płynu powszechnego kuli planetarnej! Bzdury, bełkot jakiś... Chociaż z drugiej znów strony biorąc logicznie, świat nadprzyrodzony nie ulega wątpliwości. Bóg przecież istnieje. Są aniołowie, jest szatan, Kościół wcale nie zaprzecza jego istnieniu, przeciwnie... Czemu więc nie miałyby istnieć duchy inne? Myśli pięły się, szamotały w kurczowych oplotach nad krawędzią otchłani. Otchłani straszliwej, gdzie rozum bezradny, gdzie ginie cała jak dotąd droga ludzkości. Po co chemia, fizyka, matematyka, tysiąclecia dochodzenia praw ścisłych sprawdzalnych, kiedy uźroczą można w jedno mgnienie... Coś szurnęło przed nimi. Wiktor odruchowo ściągnął flintę z ramienia. Załopotało po drugiej stronie łączki, którą szli, pod lasem. Kilka bażantów wykwitło naraz jaskrawym bukietem. Strzelił jednego, nie bardzo trafnie, bo znurkował ukośnie w zarośla. Puścił Jagę. Poszła ospale. Gmerała w pokrzywach, gmerała w leszczynie, tak że w końcu sam znalazł postrzałka. - Ale się spasł na mrówczych jajach - pomacał Ałsufjew tłustą zdobycz. - Coś ty taki kwaśny? - Zastanawiam się, co się z Jagą stało. Przeszła obok i nie poczuła. Taka suka? Wierzyć mi się nie chce. Węch straciła czy co? Pytanie, rzucone z zamyślenia, znów się kojarzyło z zagadką nocy, której Ałsufjew bał się tknąć