Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Czekał cierpliwie na zakończenie nabożeństwa, roz-Ť giądając się nieznacznie za Duszka. Kościół jednak zapełniali niemal sami zakonnicy w czar- nych habitach, przepasanych czarnym również sznurem, z wy- szytymi na lewej piersi białymi, sześcioramiennymi krzyżami o rozwidlonych końcach. Na ramionach narzucone mieli krót- kie, fioletowe pelerynki. Chorych w kościele nie było. Gdy przeto nabożeństwo dobiegło końca, Ostróżka wszedł za zakonnikami do izby za ołtarzem. Była bardzo przestronna, ławy stały szeregami, a po bokach klitki z narami dla chorych, którzy nie mogli wstawać. I tutaj Duszki nie zobaczył, a izba opróżniała się szybko. Przypytał się tedy do braciszka, który mu wyjaśnił, że wszyscy gromadzą się w refektarzu na posi- łek, a gdyby i tam Duszki nie znalazł, pater hospitalariusl, który prowadzi regestr chorych, objaśni co się z nim stało l gdzie go szukać. ' ojciec szpitalnik 221 Ostróżka udał się wraz z innymi do refektarza i przez drzwi patrzył na siedzących przy szczelnie obsadzonych stołach. U szczytu środkowego siedział przełożony, a po obu jego stro- nach wedle godności: definitor, praefectus sanitatis, mistrz no- wicjatu, prokurator, factor ruralis, decimator, klucznik, skarb- nik, kaznodzieje, spowiednicy i inni, aż do nowicjuszy. Zgodnie z regułą panowało milczenie, tylko jeden z braci czytał cos jednostajnym głosem. W powszechnej ciszy słychać było jeno żucie i chlipanie. Posiłek trwał krótko, składał się bowiem jeno z chleba i polewki, a zaraz po jego ukończeniu, wynagradzając sobie przymusowe milczenie, obecni gwarnie zaczęli się rozchodzić. Ostróżka przepchał się do przełożonego i pokłoniwszy się, za- pytał o Duszkę. Pater widocznie pamiętał chorego, poleconego przez pod- kanclerzego Zdzisława, gdyż zmarszczył strzępiaste brwi i za- gadnął gniewnie: Tyżeś ten krewniak jego, co go w chorobie poniechał? Szpital jeno dla ubogich jest, o których zadbać nie ma komu, a i biedoty wszystkiej pomieścić nie może. Jenom od niego posłany; na Litwę ruszył z księciem powiedział wymijająco Ostróżka. 'Myślałem burknął prepozyt. W infirmarii leży. Braciszek cię zawiedzie, byś tu nie pobłądził. Ostróżka pokłonił się i odszedł. Infirmaria znajdowała się w długim budynku przy kościele św. Krzyża. Północna część, przeznaczona dla mężczyzn, gra- niczyła z cmentarzem, południowa, kobieca, z klasztornym bu- dynkiem duchaczek, które pieczę miały nad kobietami i dzie- ćmi. Oddzielone były wysokim parkanem, aby zapobiec nie- obyczajności. W obszernej izbie z ołtarzem pośrodku panował zaduch i smród, hałas natomiast był mniejszy niż w innych budyn- kach. Chorzy leżeli wzdłuż ścian w komórkach zasłoniętych kotarami. W jednej z komórek spoczywał Duszka, ciężko dysząc. Wi- ~ 222 ~ dno brakło mu tchu. Gdy Ostróżka podniósł zasłonę, zamrugał jedynym okiem, ale nie poznał go widać. Od Krzycha przychodzę odezwał się Ostróżka. . Chory usiadł z trudem. Przypomniał sobie o mnie. A ty kto jesteś? Nie pomnicie? Byłem u was, gdyście w budzie pod św. Florianem mieszkali z Terką i Krzychem. To przez ciebie nas odbieżał. W głosie chorego był wyrzut. Ostróżka odparł: Cóżeście mu ojciec, czy brat? Albo i on pies, by was pil- nował? Co wam tu przysłał zjeść i z przyodziewy, to jeno z chrześcijańskiego miłosierdzia. Chory westchnął ciężko i łapał przez chwilę oddech. Teraz mu niepotrzebnym... Ręką przecierał łzawiące oko i" mrugając nim patrzył na Ostróżkę. Mówiłem, żeś zły człek dodał. Możem i zły, choć bywają gorsi. Alem nie głupi. Przed podkanclerzem i prepozytem wygadujecie na Krzycha, że kre- wniaka w potrzebie porzucił. Cóżeście mu za krewniak? Czasem i nie krewniakowi więcej dłużnym być można, niż ojcu rodzonemu. Można. Jeno trzeba wiedzieć, za co? Bo nie za to, że on żywił takiego jak wy niedołęgę. Jeno zechcecie mnie obełgać, zmyślniej to uczynić musicie niż z tym krewieństwem. Odkąd to znajdy mają krewniaków? Gdy Duszka milczał, Ostróżka powtórzył: Za co? Jeśli prawda, odpłaci. Będzie miał z czego. Skoro patrzeć, możnym komesem ostanie. Wżdy go od małości chowałem bąknął chory z wa- haniem. Na pooranej bliznami twarzy widoczna była udręka, ale Ostróżka nie dał się wzruszyć. Zaśmiał się drwiąco: I szczeniaka człek dla siebie chowa, by mu zwierzynę naganiał. Albo coś skrywacie, albo i to taka prawda, jak że wasz krewniak. ~ 223 ~ Gdy chory milczał, Ostróżka zaczął z innej strony: Marnie tu żyjecie