Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Tak, to ja. Eldjarn wszedł i usiadł obok córki. Wyglądał na zmęczonego. - Jak się czujesz? - zapytał. - Nic mi nie jest. Co się dzieje teraz w mieście? - Niewiele - odparł Eldjarn, przecierając oczy. - Burmistrz Tyler musiał obiecać Challinorowi, że nikt z nas nie będzie mu przeszkadzał. Nie wiem tylko... słyszałem, jak ludzie dużo gadają o tym, że ktoś jednak powinien coś z tym zrobić. - Tym kimś mam być oczywiście ja - odrzekł Jonny. -Zapewne doszli do wniosku, że się boję? Eldjarn popatrzył na niego, a później niechętnie wzruszył ramionami. - Nikt nie ma do ciebie żalu - powiedział. - Innymi słowy, mają go wszyscy - odparł Jonny, być może ze zbyt dużą goryczą w głosie. - Jonny... - W porządku, Chrys. Właściwie nie powinien mieć o to do nich pretensji. Nie mogli przecież wiedzieć, dlaczego powstrzymał się od walki. Sam nawet nie był teraz pewien dlaczego... - Orrin, czy wiesz może, ilu ludzi Challinora przebywa w tej chwili w Ariel? - zapytał. - Wiem o co najmniej dziesięciu Kobrach. Do tego trzeba dodać kilkunastu rozrabiaków, którzy zajęci są przy blokadzie dróg - odparł Eldjarn. Jonny tylko kiwnął głową. Challinor kiedyś sam powiedział, że ma po swojej strome tuzin Kobr. Jeśli dodać do nich Tabera i być może kilku innych, a nie uwzględniać Szintry, można byłoby sądzić, że w tej chwili prawie wszyscy buntownicy przebywali w Ariel. Wynikał z tego tylko jeden wniosek. - Nie są jeszcze gotowi do tego, żeby zająć kopalnie. Są do tego stopnia niegotowi, że wolą raczej odciąć całą osadę od reszty świata, niż przyspieszyć realizację swoich planów. Macie jakieś pomysły, dlaczego? Na chwilę w pokoju zapadła cisza. - Każda zmiana górników pracuje na ogół przez dwa tygodnie, a przez trzeci odpoczywa w Weald, prawda? -zapytała Chrys. - Może Challinor zaplanował, że wykona swój ruch w chwili, w której załogi górnicze się zmieniają? - To byłoby rozsądne posunięcie - zgodził się z nią Jonny. - W zależności od tego, jak zazwyczaj odbywa się taka rotacja, Challinor zechce opanować kopalnie albo wtedy, kiedy będzie tam tylko jedna zmiana, albo wówczas, kiedy znajdą się tam wszystkie trzy. Jeżeli zdecyduje się na to pierwsze, łatwiej je opanuje, jeżeli na to drugie, będzie mógł wziąć więcej zakładników, a więc i taką ewentualność musimy brać pod uwagę. Jeśli będzie działał zgodnie z tym planem, miną trzy dni. Czasu powinno wystarczyć. - Na co? - zapytała podejrzliwie Chrys. - Rzecz jasna, na to, żebym wybrał się w górę rzeki do górników i ostrzegł ich o grożącym niebezpieczeństwie -odparł. - Nie wolno mi tracić ani chwili. Wstał. - Zaczekaj, Jonny, to szaleństwo-odezwał się Eldjarn. -Po pierwsze, oddziela nas od nich czterdzieści kilometrów wyjątkowo nieprzyjaznego ludziom lasu. Po drugie, zauważą twoją nieobecność o wiele wcześniej, niż tam dotrzesz. Po namyśle Jonny wrócił na swoje miejsce i usiadł. - Tak, o tym drugim nie pomyślałem - przyznał. - Czy uważasz, że Challinor będzie mnie tak bardzo pilnował? Eldjarn wzruszył ramionami. - Mimo twojego... hm... braku reakcji dzisiejszego ranka jesteś nadal jedyną osobą w osadzie, która może być dla niego naprawdę niebezpieczna. Twoje zniknięcie z pewnością zostanie dostrzeżone jutro rano, a nie chcę nawet myśleć o tym, na jak desperackie kroki zdecyduje się wówczas Challinor. Pomysł jest całkiem niezły, ale sądzę, że wprowadzeniem go w życie powinien się zająć ktoś inny. Ja na przykład. - Ty? - Chrys wyglądała na zdumioną. - Tato, to niedorzeczne. Powiedziałabym nawet, że graniczy z samobójstwem. Bez broni, przy tylu kolczastych lampartach buszujących w gąszczu, nie będziesz miał najmniejszej szansy. - Muszę spróbować - powiedział jej ojciec. - Przed atakami lampartów powinna uchronić mnie łódka. No może poza tymi najbardziej wściekłymi. I wcale nie zamierzam wybierać się bez broni. W osadzie jest przecież broń, którą mogę zabrać. - Jaką? Maczetę Setha Ramossy? - prychnęła Chrys. - Nie. Eldjarn przerwał, a Jonny zobaczył, że na policzku drga mu jakiś mięsień. - Laser przeciwpancerny Kena. Chrys ze zdumienia otworzyła usta. - Masz na myśli ten, który... Tato! Ty chyba nie mówisz poważnie! - Jak najpoważniej. - Popatrzył na Jonny'ego. - Czy jest jakiś sposób na usunięcie lasera bez amputowania nogi? - zapytał. - Bo tego Challinor nie mógłby nie zauważyć. - Raz kiedyś już to robiono. Podczas naszego krótkiego wypadu do cywila - odrzekł machinalnie Jonny. Całe wyposażenie Kobry MacDonalda było do dyspozycji, a on nawet ani razu nie pomyślał, by go użyć. - Czy rozmawiałeś już z ojcem Vitkauskasem na temat przygotowań do pogrzebu? - zapytał Eldjarna. Eldjarn kiwnął głową. - To będzie wspólny pogrzeb MacDonalda i Insleya. Jutro, o dziewiątej rano na Placu. Sądzę, że zechce wziąć w nim udział większość mieszkańców osady, a w takim tłumie Challinor nigdy się nie połapie, że mnie nie ma. Jonny wstał. - Wygląda na to, że ten laser musimy wydostać właśnie teraz. Ciało Kena złożono w kostnicy, prawda? To dobrze, a więc chodźmy. Jak w większości osad kolonistów na Aventinie, kiedy zachodziła potrzeba, praca Eldjarna jako lekarza w Ariel polegała także na pełnieniu roli przedsiębiorcy pogrzebowego. Jego skromne biuro z niewielką salą operacyjną znajdowało się na tyłach domu, a w małym pokoju służącym jako kostnica przygotowywał zwłoki do pogrzebu. Pozostawiwszy Chrys koło drzwi, aby strzegła wejścia, Jonny i Eldjarn udali się do środka. Spoczywające na stole ciało MacDonalda nie wyglądało ani trochę lepiej niż wówczas, kiedy leżało rozciągnięte na Placu, ale przynajmniej swąd spalenizny nie był tak intensywny jak wtedy. Zapewne zdążył już sam wywietrzeć albo został celowo zneutralizowany. Jonny spojrzał na ranę w piersi tylko raz, a potem odwrócił wzrok, skupiając całą uwagę na nodze. - Laser jest umieszczony w tym miejscu, poniżej większości mięśni łydki - wyjaśnił Eldjarnowi, przesuwając lekko palcem po nodze MacDonalda. - Prawdopodobnie nie będzie widać żadnej blizny... a przynajmniej nie widać jej u mnie... Kiedy ostatni raz go wyjmowali, nacinali ciało mniej więcej tutaj - pokazał. Eldjarn kiwnął głową. - Widzę już, jak go później umieścili. No dobrze. Idę po tacę z narzędziami i możemy zaczynać. Ich jedynym ostrzeżeniem był cichy odgłos kroków za drzwiami