ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Na miejsce startu poszli tłumem, przodem zawodnicy z Sandovia, który worek z pieniędzmi wepchnął za koszulę i nie zdejmował zeń dłoni. Za nimi wszyscy grający i gromada gapiów jarmarcznych. Bieg miał się odbyć na polu, które Amaru już znał. Wyszli spomiędzy domów w pobliżu długiej szopy. Stało przy niej kilka samolotów. Dokoła lotniska biegła polna droga, choć nie brukowana, dobrze ubita oponami samochodów, porośnięta rzadką trawą. Tu i ówdzie ciemniały na niej kałuże. Sandovia narysował obcasem linię w poprzek drogi i kazał przed nią stanąć zawodnikom. – Macie biec – powiedział – naokoło lotniska i wrócić do tego miejsca. Będzie ze cztery kilometry. Wygra, kto pierwszy przebiegnie linię. Ledwie skończył mówić, Felipe zerwał się i pobiegł, a za nim kilku innych. Przebiegli kilkadziesiąt metrów, nim zatrzymały ich przeraźliwe gwizdy i okrzyki. – Nie wolno ruszać, dopóki nie powiem! – rozkazał Sandovia. Stawajcie z powrotem! – Bez sędziów nieważne! – zawołał ktoś z widzów. – Wybrać sędziów! – poparli go inni. – Niech będzie – zgodził się Sandovia. – Ja chcę – wysunął się naprzód chłop, który pierwszy postawił na Felipe. – Potrzeba jeszcze dwóch. Ten obywatel – wskazał palcem mieszkańca Acucho w ciemnym garniturze o nieco wystrzępionych nogawkach z gazetą pod pachą i aluminiowym łańcuszkiem zwisającym u kamizelki. Wystąpiło jeszcze dwóch innych, ale powstrzymał ich Sandovia. – Wystarczy! – oznajmił. – Ja muszę być trzeci – stanął przed zawodnikami, odliczając podnosił i opuszczał rękę. – Raz! Dwa! Trzy! 15 Rzucili się ławą i tak jak poprzednio Amaru pozostał z tyłu, gdyż każdy z jego współzawodników już od pierwszej chwili wkładał w bieg całą siłę. Felipe z kilkoma bardziej rosłymi utworzyli czołówkę, pozostałym pokazując pięty. Rwali podnosząc kurz i walcząc zażarcie o prowadzenie. Początkowo udało się chudzielcowi, na którego nikt nie stawiał. Po stu metrach był na czele, po dwustu znalazł się daleko w przedzie i wyczerpał siły. Doścignięty, próbował jeszcze walczyć, ale przeganiany posuwał się coraz wolniej, aż ujrzano, jak usuwa się na bok, klęka w trawie i kładzie się na plecach. Na czoło wyszedł Felipe z trzema innymi, posuwającymi się za nim, biegli niewiele zmniejszając prędkość. Gdy Amaru uporał się z pozostałymi, zobaczył, iż ta grupa przed nim już bierze pierwszy zakręt. Ogarnął go niepokój, odległość wydawała się zbyt duża. Nie zastanawiając się przyspieszył nagłym zrywem, wkładając w to wszystkie siły. Doścignął ich, ale nie mógł już wyprzedzić. Zrozumiał, że popełnił ten sam błąd co wszyscy, zagubił rytm biegu, wyczerpał się zbyt wcześnie. Oddychał ciężko, słońce tłoczyło ciężarem ramiona, ostry blask wdzierał się do oczu. Usta pełne miał kurzu podnoszonego stopami. Powiedział sobie, że nie może przegrać. Do następnego zakrętu utrzymywał się na tej samej pozycji. Usunął się na skraj drogi, by unikać kurzu. Przymknął oczy, skupił się na wyrównaniu oddechu i zgraniu go z krokami. Gdy przyszedł do siebie, a stąpnięcia znowu nabrały lekkości, zbadał położenie. Nic nie stracił do innych, odległość do Felipe wynosiła kilkanaście metrów. Tuż za parobkiem biegł uczeń, trzymając się za nim w równym odstępie jak na sznurku. Dwaj pozostali jęli już odstawać od czołowej dwójki. Wyprzedzając ich zobaczył twarze błyszczące od potu i wykrzywione usta. Felipe wziął drugi zakręt, obejrzał się i zobaczył swych rozsypanych przeciwników. Kilku ze spuszczonymi głowami wracało już na start kulejąc lub powłócząc nogami. Inny, pokonany, poszedł wprost w stronę domów nie chcąc pokazywać się widzom. Dwaj siedzieli w trawie. Zaś ci, którzy jeszcze się trzymali za nim, nie wydawali się groźni z wyjątkiem ucznia. Wciąż słyszał jego oddech za plecami. Wierzył, że zdoła go zgubić przed metą. Tymczasem mógł sobie pozwolić na chwilę odpoczynku. Tempo biegu spadło. Wyrwał z kieszeni chustkę i wytarł nią czoło, piekąca wilgoć spływała do oczu. Kiedy ją opuszczał, zobaczył kątem oka cień obok siebie, już przed sobą, z każdą chwilą zwiększający odległość. Amaru postanowił nie zwlekać. Stopniowo przyspieszając, wyprzedził Felipe i biegł dalej, łatwo zyskując przewagę. Zanim Felipe ocenił zagrożenie i rzucił się w pogoń, przed nim znalazł się także uczeń. Amaru kończył prostą i zbliżał się do trzeciego zakrętu drogi. Widział stojącą tam beczkę żelazną. Dwadzieścia pięć metrów za nim biegł uczeń, dalej, kilkanaście, Felipe, któremu mimo rozpaczliwych wysiłków nie udało się zmniejszyć tej różnicy. Amaru okrążył beczkę łukiem, do przebiegnięcia pozostała tylko szerokość lotniska, zakręt i kilkaset metrów do mety. Przesuwał się obok baraku i stojących przed nim samolotów. Zdziwiło go, że są takie małe, gdyby nie skrzydła, byłyby nie większe od samochodów. Mechanik wycierający szmatą ręce patrzył na biegaczy. Nagle coś krzyknął i pokazał ręką. Amaru spojrzał w tę stronę, ktoś biegł przez lotnisko równolegle do niego. W następnej chwili poznał, że to jest Felipe, i zrozumiał, co się stało. Felipe ścinał zakręt i to samo miał zamiar zrobić z następnym. Przez chwilę chciał się zatrzymać, taki bieg nie mógł być ważny! Przyszło mu jednak do głowy, że z tej odległości sędziowie mogli nawet nie widzieć, co się tutaj działo. Przed barakiem cała ziemia była zjeżdżona kołami, kto mógł powiedzieć, gdzie przebiega droga? Wszystko jedno, jak i którędy, zwycięzcą będzie ten, kto pierwszy dobiegnie do mety. Rozpoczął walkę. Doścignął Felipe, pokazującego mu plecy, i szli ramię w ramię. Zapomniał o rytmie ruchu i oddechów, o prowadzeniu ramion i długości kroków. Wygrać mogła tylko ślepa siła, zawziętość i wytrzymałość płuc pracujących jak miechy