Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Ross siedział tam, gdzie posadzili go niewolnicy, pocierając obolałe nadgarstki. Śmiertelnie zmęczony, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, nie był już zainteresowany losem, który mu właśnie planowano. Był po prostu szczęśliwy, że uwolniono go z pęt. Nie wiedział, jak długo toczyła się narada, ale w końcu Ennar podszedł do niego z wiadomością. - Twój wódz, on dać wiele dobrych rzeczy za ciebie. Foscar zabrać ciebie do niego. - Mojego wodza tu nie ma - powtórzył Ross ze znużeniem w głosie, wiedząc, że ten jego protest nie odniesie żadnego skutku. - Mój wódz siedzi przy gorzkiej wodzie i czeka. Będzie zły, jeśli nie przyjdę. Niech Foscar obawia się jego gniewu... Ennar zaśmiał się. - Ty uciec od twój wódz. Będzie zadowolony z Foscara, gdy będziesz leżał pod jego dłonią. Tobie się to nie spodoba, tak ja sądzę! - Ja też tak sądzę - pomyślał Ross. Przez resztę nocy Ross leżał pomiędzy czujnym Ennarem i innym strażnikiem, choć krajowcy byli na tyle ludzcy, że go znów nie związali. Rankiem pozwolono mu się pożywić, więc pracowicie łowił brudnymi palcami kawałki jeleniego mięsa pływające we wspólnej misie. Pomimo niewygód był to najlepszy posiłek, jaki jadł od wielu dni. Podróż nie była wygodna. Posadzono go na jednego z kudłatych koni, a stopy związano mu pod brzuchem wierzchowca kawałkiem sznura. Spętano mu ręce, ale na szczęście mógł trzymać niechlujnie splecione lejce i jakoś utrzymywać się w siodle. Jego koń był prowadzony przez Tulkę, a Ennar jechał za nim, bacznie obserwując więźnia i tylko od czasu do czasu zerkając na drogę, którą przemierzali. Kierowali się na północny wschód, ku zielono-białym górom wyraźnie odcinającym się od porannego nieba. Ross nie był pewien swego wyczucia kierunku, ale przypuszczał, że kierują się z grubsza w stronę ukrytej wioski, którą, jak sądził, zniszczyli Obcy ze statku. Cały czas zastanawiał się, jak oni zdołali porozumieć się z jeźdźcami. - Jak Wy znaleźć inny wódz? - zagadnął Ennara. Młodzieniec odwrócił się ku Rossowi. - Twój wódz przyjść nasz obóz. Rozmawiać z Foscarem... dwie... cztery noce temu. - Jak rozmawiać z Foscarem? W języku myśliwych? Po raz pierwszy Ennar wyglądał na zakłopotanego. Mruknął coś i odburknął: - On mówić, Foscar, my. My słyszeć dobre słowa, nie język leśnych szczurów. On mówić dobrze. Ross był zaskoczony. Jak Obcy spoza czasu mogli mówić językiem prymitywnego plemienia, które od jego własnej ery dzieliło kilka tysięcy lat? Czy Obcy także umieli wędrować w czasie? Czy mieli własne przekaźniki? Mimo to walczyli z Czerwonymi. Była to kompletna zagadka. - Ten wódz, on wyglądać jak ja? Jeszcze raz Ennar wyglądał na niepewnego. - On nosić strój jak ty. - Ale czy był taki, jak ja? - nalegał Ross. Nie wiedział, do czego dąży, ale wydawało mu się ważne, aby przekonać choć jednego z krajowców, że sam wygląda inaczej niż ten, który wyznaczył za niego nagrodę i do którego go właśnie wieźli. - Inny! - rzucił Tulka przez ramię. - Ten wyglądać jak leśny człowiek, włosy, oczy... Wódz bez włosów na głowie, inne oczy... - Ty też go widziałeś? - dopytywał się Ross natarczywie. - Widziałem. Ja jechać do obozu, oni przyjechać. Stać na skale, wołać Foscara. Robić czary z ogniem, on skakać! - Wskazał sztywno ramieniem na krzak na drodze przed nimi. - Oni pokazać mała, mała włócznia, ogień wyjść z ziemi i palić się. Oni mówić, oni spalić nasz obóz, jeśli my nie dać człowiek. My mówić: nie mieć człowiek. Wtedy oni powiedzieć, oni dać wiele dobre rzeczy, jeśli my znaleźć i przywieźć człowiek... - Ale to nie są moi ludzie - przerwał mu Ross. - Widzisz, mam włosy, nie jestem taki, jak oni. Oni są źli... - Może ty być złapany w wojnie, ty niewolnik wodza. - Ennar miał na to odpowiedź, która według wiedzy jego szczepu była logiczna. - Oni chcieć niewolnik z powrotem. - Moi ludzie też silni, wiele magii - odparł Ross. - Zabierzcie mnie do gorzkiej wody, a oni dużo wam zapłacą, więcej niż obcy wódz! Obaj krajowcy wyglądali na rozbawionych. - Gdzie gorzka woda? - zapytał Tulka. Ross wskazał głową na wschód. - Kilka noclegów stąd... - Kilka noclegów! - powtórzył Ennar szyderczo. - My jechać kilka noclegów, może wiele noclegów, gdzie my nie znać szlaków; może tam nie być ludzi, może nie być gorzkiej wody, wszystko to twoje słowa, które ty mówić, żeby my nie zawieźć cię do twój wódz. My jechać nawet niejeden nocleg, znaleźć wódz, dużo dobre rzeczy. Po co my robić trudne rzeczy, kiedy móc robić łatwe? Jakie argumenty mógł Ross wysunąć przeciw prostej logice swych strażników? Przez chwilę milczał, wściekły na własną bezradność. Jednak bardzo dawno temu nauczył się, że poddawanie się ślepej furii nie jest dobre, chyba że robi się to, aby wywrzeć wrażenie, a i to tylko wtedy, gdy jest się górą. Teraz jednak nie był górą. Przez większą część drogi jechali otwartą przestrzenią; przedtem Ross i pozostali dwaj agenci, przemierzając tę samą trasę, przemykali się lasem. Z tego powodu zbliżali się do gór z innego kierunku i, chociaż próbował, Ross nie potrafił dostrzec żadnych znajomych form terenu. Gdyby jakimś cudem udało mu się uwolnić od swych prześladowców, mógłby tylko kierować się na zachód i mieć nadzieję, że w końcu dotrze do rzeki. W południe mała grupa rozbiła obóz na polance nad strumykiem. Było dziwnie ciepło, podobnie jak dzień wcześniej, i insekty, wydobywszy się ze swych kryjówek, atakowały spętane konie i kłębiły się wokół Rossa. Próbował odganiać je, wymachując związanymi rękoma, gdyż gryzły go, wysysając krew. Rossa ściągnięto z konia, ale dla odmiany przywiązano go do drzewa pętlą zarzuconą na szyję; jeźdźcy rozpalili ognisko i nad nim piekli kawałki jeleniego mięsa. Wyglądało na to, że Foscar nie śpieszy się, gdyż po posiłku mężczyźni odpoczywali, a niektórzy z nich nawet zdrzemnęli się. Policzywszy twarze, Ross stwierdził, że Tulka i jeszcze jeden jeździec zniknęli; prawdopodobnie pojechali naprzód, aby odnaleźć Obcych i uprzedzić ich o zbliżaniu się grupy. Po kilku godzinach zwiadowcy znów się pojawili, równie niezauważenie, jak zniknęli. Po wysłuchaniu ich raportu Foscar podszedł do Rossa. - Twój wódz czeka... Ross podniósł spuchniętą, pogryzioną twarz i zaprotestował jak zwykle. - To nie mój wódz! Foscar wzruszył ramionami. - On mówi, że tak. Daje wiele dobrych rzeczy, aby cię odzyskać. A więc, on twój wódz! Jeszcze raz Rossa wsadzono na konia i związano. Tym razem jednak grupa podzieliła się na dwie części. On pozostał z Ennarem, tuż za Foscarem, z dwoma strażnikami zabezpieczającymi tyły. Reszta ludzi, prowadząc swoje wierzchowce, wtopiła się w las. Ross przypatrywał się ich odejściu, myśląc intensywnie