ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Nie przyjdę więcej na żadne spotkanie. Nie mam Ci nic do powiedzenia. Przecież znam Cię tylko z krzywd. Możesz sto razy powtarzać, że ona nie ma racji, ale ona dzieli się każdą kromką chleba ze mną. Ona bierze nadliczbowe godziny w szpitalu, przyjmuje nocne dyżury, najmuje się jako pielęgniarka do prywatnych ludzi, aby... zresztą Ty wiesz. Ty wiesz, że jesteśmy obie bez strzępa bielizny, że to, co mamy na sobie, przerabiamy i przerabiamy. Nie przysyłaj do nas Adasia, bo doprawdy jesteś albo głupi, albo zły, kupując mu wszystko, żeby pokazać mamie, że ona ledwie może zarobić na jedzenie... Jak napiszesz, to nie przyjmę listu. Ani nie czekaj przed szkołą, bo ucieknę. Jak dostanę stypendium z uniwersytetu, oczywiście jeśli zostanę przy- 27 jęta, będziemy miały o trzysta złotych więcej. Zapewniam Cię, że skończę studia bez Twojej pomocy. Ja naprawdę nie chcę Cię znać. I nie przysyłaj Adasia. Mama przez niego płacze. Lota." Oparłam głowę o pierś Misia, do szpiku kości przejęta jego obecnością, jego istnieniem w moim życiu. Głaskał mnie po policzku i mamrotał: — Nie przejmuj się, to jest życie, bywa... bywa. I nagle odsunął mnie od siebie i sięgnął do portfelu. Wyjął pięćsetkę. —? Masz, włóż do zeszytu. Nic nie mów. A ja: — Jak to być może, żeby ona bez bielizny! — Jakoś ten szczegół utkwił mi najmocniej w głowie. Gest papy wydał mi się genialny. Nazajutrz z bezczelnie obojętną miną powiedziałam do Loty: — Poznałam po majtkach, że to twoje. Dawaj, dziewczyno, moją teczkę. — I tyle. A w czasie wielkiej pauzy Lota wbiła we mnie swoje brunatne ślepia, wcisnęła mi pięćsetkę w rękę. Usta jej drżały, a były tak zaciśnięte, że właściwie drgała cała dolna część twarzy. Odwróciła się. Pobiegła do klasy. Ja nie ruszyłam się z miejsca. Był to właśnie trzeci dzień nieobecności mamy. Wieczorem przyjechała i z miejsca, że jakoś mamy oboje, ja i papa, miny, których wolałaby sama nie rozszyfrowywać. Jeśli wyrażają bezbrzeżną radość z powodu przyjazdu matki, to zaopatrzy się w delegację na dwa tygodnie. — Mamo — powiedziałam — od rana czuję się sponiewierana. Przez siebie, przez własną niedelikat-ność. — Opowiedziałam jak i co. — Przez siebie? — Mama z miejsca zaopiniowała: — Tobie wolno popełniać głupstwa, ale że ten stary, doświadczony człowiek, ten majestat wyniosłości, ten głosiciel higieny psychicznej wpadł na tak brutalny pomysł. — Ja, słyszysz, ja mu go podsunęłam, ja!... — darłam się, przerażona gromami burzy, czającymi się w tych jeszcze tylko ironicznych słowach. 28 Miś zaprzeczył. — Nie ty. Ja wręczyłem ci te pieniądze. Rzeczywiście. Tym razem mama ma rację. Ot, bezmyślność. Głupi odruch dobroci, tej najtańszej. Zostaw mamie prawo besztania mnie. Ja nawaliłem, a ty poniesiesz konsekwencje, bo już na zawsze pozostanie między tobą a nią ten moment w korytarzu szkolnym. — I ot, wyjechałam na trzy dni i żeby bodaj raz jeden obyło się bez głupstw do naprawienia. Raz jeden... — Ale tym razem musi się obejść bez awantury — poprosiłam. Mama roześmiała się. — Mnie najzupełniej wystarczy dowód beznadziejnej ignorancji ojca w dziedzinie psychologii. Przy kolacji szesnaście razy, liczyłam, mama wracała do tego incydentu. Kiedy wreszcie zapytałam ją, czy nie zna sposobu na pomożenie Locie: — Bo widzisz, mamo, ta dziewczyna nie ma zimowej bielizny... — Oświadczyła, że jeśli pozostawimy jej swobodę działania, postąpi tak właśnie, jak należy. W kilka dni później przyniosłam ze szkoły paczkę, którą znalazłam na moim miejscu w ławce. Na paczce ołówkiem atramentowym trzy słowa: „Dziękuję. Lota Worman". Oddałam ją mamie. — Trudno — oświadczyła Majutka — jeśli woli chorować na nerki niż zrezygnować z chorej ambicji, to... wrzuć to do szafy. Prześlę do Komitetu Opieki Społecznej. Nie przypuszczałam, że w tym moim wewnętrznym rwetesie tak uparcie snuć się będzie, niczym zgaga, niemrawy wstyd, któremu ani cośkolwiek wyperswadować, ani go przegnać. Kika mówiła — czas wyleczy, bo jej jedynej zawierzyłam mój wstyd. Nie wyleczył. Zatłamsił innymi nonsensami, o wiele lot-niejszymi niż ten. Było to na wiele miesięcy przed maturą. I przez ten czas nie przemówiłyśmy do sebie ani słowa. Lotę na pewno piekło wewnątrz jak mnie. I gdzież ta kultura, ładowana w nas przez lata, jeśli dwie dziewczyny, z których żadna nie chciała źle, nie znalazły do siebie drogi. 29 Zapewne nie potrafią tego opowiedzieć. Byłyśmy już w sali. Od pierwszej chwili czułam się jak ktoś raz po raz oślepiany błyskami wielkich płaskich mieczy, przecinających powietrze tuż przed jego nosem. I za każdym razem z innej strony. Pierwszy błysk to rzędy ławek, od połowy sali amfiteatralnej, oblepionych popiersiami ludzi, wyciszonych oczekiwaniem. Lekki obrót głowy i drugi błysk. Na podwyższeniu przed tablicami dwie kobiety, jedna w dużych okularach, z dolną połową twarzy płaską i niechętną, druga jak gdyby trochę rozbawiona. A obok podwyższenia, z plikami arkuszy w rękach, czterej 0 twarzach poważnych, nadrzędnych. Może tylko robiących wrażenie wyniosłe przez to, że oni jedni stali, a właściwie już szli w stronę ławek, już rozdzielali arkusze. A w chwilę potem — dziobiące papier nosy. Siedzieliśmy dość blisko siebie, aby dosłyszeć nawet szept, a jednak między kandydatami była przepaść. Obcy wśród obcych. To wprost nie do wytrzymania, to takie nie nasze, nie szkolne, takie brutalne i takie deprymujące. Nie. naprawdę ten przeskok ze szkolnej ławki do tej, tutaj, przekraczał moją możliwość przystosowania się do czegoś tak nieprzyjaznego. I jeszcze ta Lota. Między nią a mną była przecież nie tylko odległość miejsc, ale były także tamte przemilczane miesiące