ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Nie uczynił tego jednak. Rozluźnił się, pozwolił, by ogień oddzielił się od jego kości. Miał wrażenie, że pierścień na trzecim palcu jego dłoni obrócił się w okowy. Usłyszał nerwowe westchnienie ulgi Findaila, zignorował go jednak. Spoglądał na Morskiego Marzyciela w obawie, że go zranił. Niemowa był jednak – tak jak cały jego naród – odporny na ogień. Zapanował nad sobą i spojrzał Covenantowi w oczy, jakby obaj mieli powody do zawstydzenia. Covenant skrzywił się bez słowa. Gdy Linden podeszła do niego i położyła dłonie na jego ramieniu, chcąc mu dodać otuchy, zacisnął na nich nieczułe palce i odwrócił się w stronę przygotowujących się do pośpieszenia na ratunek gigancich kobiet. Do Najstarszej dołączyła Wichrogniewa. Między nimi a najbliższym lukiem wciąż biegali marynarze. Szybkim, zdecydowanym ruchem Najstarsza odpięła miecz, po czym zrzuciła kolczugę. Wbiła wzrok w nieruchomą gładź wody, jakby skrywało się pod nią coś śmiertelnie groźnego. Po paru chwilach giganci wynieśli spod pokładu dwie długie rury z żaglowego płótna przypominające węże strażackie. Przeciągnęli ich zwoje przez fordek i cisnęli za burtę przez luk. Potem z dołu dobiegł niosący się echem krzyk i rury zaczęły wić się i syczeć niczym węże. Pompowano przez nie powietrze. Trwało to zbyt długo. Dłoń Linden zbielała w uścisku Covenanta, Niedowiarek nie był jednak w stanie rozluźnić dłoni. Nie potrafił ocenić, ile czasu upłynęło od zniknięcia Caila i Brinna. Z pewnością ginęli już z braku powietrza. Ponownie wezbrał w nim żar. Od wysiłku, który wkładał w zapanowanie nad sobą, zakręciło mu się w głowie, jakby dromond przyśpieszył nagle. – Ostrzeżcie kapitana – mruknęła Najstarsza do stojących obok gigantów. – Powiadają, że syrenice nie lubią zbytnio, gdy pozbawia się je zdobyczy. Jeśli nam się uda, potrzebne będą jego umiejętności żeglarskie. Jeden z marynarzy pognał przekazać tę wiadomość Honninscrave’owi. Spojrzała jeszcze przelotnie na Covenanta i Linden. – Miejcie nadzieję. Uda nam się – zapewniła z napięciem w głosie. Idź już – chciał na nią warknąć. – Idź! Linden odsunęła się od niego i postąpiła krok ku mieczarce. Zacisnęła usta w gwałtownym grymasie. Bruzdy na jej licu były nieprzejednane jak oskarżenia Brinna. Covenant nauczył się czytać z jej twarzy z wnikliwością, która niemal dorównywała jej wrażliwości. – Zabierz mnie ze sobą. Potrafię ci pomóc – poprosiła. Słyszał w jej głosie pragnienie samousprawiedliwienia. – Wybrana, w tej potrzebie jesteśmy szybsze i zręczniejsze od ciebie – odpowiedziała Najstarsza, nie wahając się ani chwili. Bez zwłoki złapały obie z Wichrogniewą za przewody, wdrapały się na reling i skoczyły do wody. Smołowiąz patrzył za nimi, jakby się bał. Covenant podszedł z Linden do garbatego giganta. Jego uwagę przyciągnął gwałtowny ruch węży. Najstarsza i spiżarmistrz zniknęły bez śladu pod nieruchomą taflą wody, zupełnie jak Haruchai. Przewody zanurzyły się jednak szybko, a na powierzchni pojawiły się pęcherzyki powietrza. Moc fontann nie osłabła. Wydawało się nawet, że biją jeszcze wyżej, jakby poczuły smak czegoś, co mogło zaspokoić dręczące je od dawna nienasycenie. Za ich kręgiem zmienne wichry wciąż przetaczały się we wszystkie strony. Popołudnie skłaniało się już ku wieczorowi. Pojawiające się pęcherzyki stanowiły symbol nadziei. Giganci pod pokładem trudzili się przy pompach, wtłaczając do rur powietrze. Napięcie utrudniało Covenantowi zapanowanie nad sobą, pchając go ku ogniowi. Zaciskał i rozluźniał pięści w geście bezradności. Wtem odsunął się od relingu. – Muszę coś zrobić. Zesztywniały z wysiłku ruszył ku dziobowi dromondu. Linden ciągle przy nim była, jakby nadal się obawiała, że może w każdej chwili poddać się obłędowi bądź syrenicom. Jej bliskość uspokoiła go. Kiedy dotarł na dziób, był w stanie stawić czoło Wskazanemu, nie krzycząc z desperacji. Findail przymrużył żółte oczy w przeczuciu bólu. Covenant zmierzył go wściekłym spojrzeniem. – Domagasz się zaufania – oznajmił brutalnie. – Nie, nie zaufania. Jesteś Elohim. Nie potrzebujesz czegoś tak śmiertelnego i zawodnego jak zaufanie. Chcesz, żeby cię zrozumiano. Oto twoja szansa. Pomóż moim przyjaciołom. Uczynili wszystko, co leży w mocy ludzi z krwi i kości, by ocalić moje życie. I nie tylko moje. Linden. Słoneczmistrza. To musi coś znaczyć. – Ręce zwisły mu bezwładnie u boków, a dłonie zacisnął w pięści. Spomiędzy palców wyciekał płomień, zbyt potężny i niezbędny, by mógł go ugasić. Blizny na przedramieniu bolały go od wspomnienia kłów. – Do diabła, musisz coś zrobić, żeby pomóc moim przyjaciołom. – A jeśli nie zrobię? – W tonie Findaila nie słyszało się buty. Jego głos pełen był lęku i cierpienia. – Czy mnie do tego zmusisz? Zburzysz w tym celu fundamenty Ziemi? Barki Covenanta dygotały. Nie był w stanie uspokoić ich drżenia. – Proszę cię, pomóż moim przyjaciołom – powiedział, artykułując każde słowo oddzielnie. Z jego gardła wydobywała się groźba. W oczach Findaila rozbłysło milczące zrozumienie. Nie ugiął się jednak. – To prawda, że istnieje wiele opowieści o owych syrenicach, tancerkach morza – rzekł powoli. – Jedna z nich głosi, że są one potomkiniami i spadkobierczyniami kobiety, którą pokochał Kastenessen. Że wyposażona w moc i wiedzę, które od niego otrzymała, zebrała wokół siebie córki wszystkich zdradzonych przez mężczyzn kobiet i postanowiła poszukać zemsty na tych przedstawicielach męskiego rodu, którzy porzucają domy na zew morza. Haruchai ruszyli na spotkanie zagrożenia, które wywodzi się jedynie z nieokiełznanej bezkompromisowości ich serc. Syrenice tylko śpiewały. To Haruchai im odpowiedzieli. Nie dopuszczę się kolejnej zniewagi wobec owocu obłąkanej miłości Kastenessena. Odwrócił się plecami, jakby chciał sprowokować Covenanta do ataku. Wzdłuż ramienia Niedowiarka przebiegła złakniona przemocy pasja. Findail nie chciał się zdobyć na żaden gest, który mógłby złagodzić szkody wyrządzone przez jego pobratymców. Covenant musiał zazgrzytać zębami, by stłumić protesty, które w przeciwnym razie wypisałby ogniem na pokładzie statku gigantów. Towarzyszyła mu jednak Linden. Jej chłodny dotyk koił rozpalone przedramię. – To nic by nie dało – wydusił zdławionym głosem. – Nawet gdybym wyrwał sobie serce gołymi rękami. Wierzył jednak w umiarkowanie. Żądza krwi go przerażała, u siebie bardziej niż u innych. Dlaczego w końcu pozwolił żyć lordowi Foulowi? Spojrzała na niego łagodnie, jakby chciała powiedzieć: „Jak inaczej mógłbyś walczyć?” Rozgoryczona swą bezradnością, rzekła kiedyś: „Czasem trzeba wyciąć zakażenie”