ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

— Ślad ręki autentyczny — tłumaczył proboszcz — znaleziony przed pięciu laty na postawie płótna przez Andrzeja Świerka, gospodarza z naszej parafii, w opustoszałej chacie Ostrwiążów. W domu tym, nie zamieszkanym od śmierci ostatniego z rodu Józefa, który zginął, zamordowany w sposób tajemniczy, podobno przez wiele lat straszyło. — Czy to też należy do muzeum? — zapytał uczony, wskazując na staroświecki, dębowy stół w rogu pokoju. — Oczywiście, to jeden z mych najpiękniejszych okazów. Dar hrabiów Łosiów z kościoła parafialnego w Przemyślanach. Niech mu się pan doktor tylko bliżej przypatrzy. Proń pochylił się nad stołem i spostrzegł na samym środku dębowej płyty głęboko wyciśnięty stygmat kobiecej ręki. — Ciekawe! — szepnął podnosząc pytające spojrzenie na pannę. — Ręka Heleny z Cetnerów hrabiny Łosiowej — odpowiedziała, mieniąc się dziwnie na twarzy pod jego wzrokiem, bratanica księdza. — Widmo zmarłej miało ukazać się w Brzuchowicach koło Przemyślan, w biały dzień, dnia 19 lipca 1750 roku, prosząc o ratunek, i na dowód tożsamości zo- stawiło po sobie tę pamiątkę na stole. — Syn jej — dorzucił ksiądz — hrabia Józef, dał stół ten, wraz z opisem zdarzenia na marmurowej tablicy, do kościoła w Crzemyślanach, skąd dostał się ten nieoceniony zabytek do naszego muzeum. — Rzecz charakterystyczna — zauważył doktor — że zjawiska stygmatoplastii zdradzają pewien ulubiony typ. Rozczytując się dużo w odnośnej literaturze ze zdumieniem doszedłem do przekonania, że dusze pokutujące chętnie objawiają się w ten sam sposób. Widać u nich, że się tak wyrażę, pewną manierę. Tak na przykład bardzo często czyta się o odciskach rąk na stołach lub drzwiach. Znać drzewo uważają za bardzo podatny materiał. — To prawda — przyznał spokojnie ksiądz, jakby nie odczuwając lekkiego odcienia ironii w słowach gościa. — Mamy więcej takich sprzętów wśród naszych zbiorów. Lecz tylko ten jeden jest oryginalny. Reszta w tym rodzaju — to same kopie. Tu na przykład zaraz obok ten mały z czarnego hebanu model jest wiernym odtworzeniem stołu klasztornego z opactwa dominikanów w Zamora w Hiszpanii z wypalonym śladem ręki jednego ze zmarłych zakonników. — A tu — wmieszała się do rozmowy panna Helena — jest album z barwnymi kopiami innych znaków. Proń otworzył podaną sobie księgę i z zajęciem przeglądał zawarte w niej wizerunki i zdjęcia. Po chwili zatrzymał się dłużej nad jedną z kopii przedstawiającą duże, żelazem okute drzwi z wypalonym w pośrodku jednego ze skrzydeł profilem kobiecej głowy. Roku 1859 — czytał półgłosem objaśnienie u dołu karty — w klasztorze Panien Franciszkanek we Foligno koło Asyżu, ukazała się dusza zmarłej zakonnicy Teresy Giotti, następczyni w urzędzie, Annie Felicji, cała w ogniu i wypaliła na dowód prawdy na drzwiach ślad swojej twarzy. — Oto jeden z typowych przykładów, o których mówiłem — wywnioskował, składając z powrotem album na wyznaczone miejsce. Przeszli do dalszych zbiorów. Gościnny gospodarz otworzył szafkę w stylu barokowym i zdjął z jej półek parę starannie owiniętych w jedwab paczek, związanych wstążkami barwy szafranowej. — Chusty dusz czyśćcowych — objaśniała panna Helena rozwiązując jedną z tych „saszetek”. Posypały się na stół czworogranne i trójkątne chusteczki, chusty, płatki i ręczniki z prostego płótna, delikatnego batystu, powiewnego zefiru, nawet z koronki lub tiulu z ciemnobrązowymi stygmatami palców, dłoni, rąk, z fragmentami naszkicowanych tylko z grubsza twarzy, profilów, zarysami nosów, warg lub uszu. — Oto owoc mych trzydziestoletnich przeszło poszukiwań i trudów — chełpił się proboszcz z naiwnie poczciwym uśmiechem dziecka pokazującego starszym swe skarby. — Helu! Schowaj to z powrotem! — A ta szklana gablotka co mieści? — zapytał Proń wskazując na podłużne, w srebrne ramy ujęte puzdro. — Tam są fotografie i podobizny ludzi, którym dusze cierpiące w czyśćcu na dowód swego istnienia wypaliły znaki na ciele. Panna Helena widząc, że uczony chce przejść do dalszych osobliwości w głębi pokoju, wstrzymała go uwagą: — W tamtej partii nie znajdzie pan nic dla siebie zajmującego. — Dlaczego? — zapytał przekornie. — Kto wie, może właśnie coś mi wpadnie w oko. — Same niemal okazy wątpliwej autentyczności lub zgoła falsyfikaty i twory mistyfikacji — objaśnił gospodarz. — A dlaczego ksiądz proboszcz, wiedząc o tym, toleruje je w swoim muzeum? Ksiądz, trochę stropiony, spuścił oczy ku ziemi. Po chwili wyjąkał nieśmiało: — Takie sobie zamiłowanie, pedanteria zbieracza. Może słyszał pan doktor kiedy, że zapaleni filateliści zbierają z pełną świadomością także fałszywe i podrabiane marki. Zresztą trudno mi się z nimi rozstać, bo o ich nieautentyczności dowiedziałem się dopiero parę lat temu. Tu rzucił ukradkowe spojrzenie na bratanicę. — Przyzwyczaił się ksiądz dobrodziej do nich — dopomógł mu Proń — i teraz żal mu się ich pozbywać. Ale kto też księdzu proboszczowi otworzył oczy na ten prawdziwy lubo niemiły stan rzeczy? Pytanie znać wprawiło księdza w niemały kłopot