ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Jak skończę, trzeba kombinować od nowa, bo na Varborna nie możemy dłużej liczyć. Słuchaj! — Zeszłej nocy o wschodzie księżyca podkradłem się nad małą, spokojną zatoczkę, w której stał na kotwicy wiadomy okręt. Tu jest pełno takich miejsc, brzeg jest pokręcony, ma od groma półwyspów i zatok. Tam, ma strome i dokładnie zalesione brzegi. Dość, że trafiłem łatwo i zobaczyłem rzeczywiście „Niezawodnego Przyjaciela”, tak się ta balia nazywa, stojącego na kotwicy. Na pokładzie spała załoga, wszyscy w trupa pijani. Piraci, zwłaszcza ci, to banda idiotów, żadnej warty, czy czegoś takiego. Może i była zresztą jakaś warta, ale nikogo trzeźwego, to pewne. Zastanawiałem się, czy mam krzyczeć, czy płynąć do nich. Tymczasem zza cypla wypłynęły do zatoki trzy duże łodzie pełne ludzi i podpłynęły do okrętu. Spokojnie przybili, a ja zastanawiałem się, czy mam ich zawołać, w końcu mógł to być Varborn, z ludźmi wracający z wyprawy, czy lepiej się nie odzywać…. Wleźli po łańcuchach kotwicznych na pokład, tom już nie miał wątpliwości, że to są Turańczycy, normalni marynarze. Któryś pirat trzeźwiejszy od innych, zerwał się i krzyknął na alarm. Z kubryku i kajuty na rufie wyleciał Varborn i jego ludzie, półnadzy, ale uzbrojeni. Tamci natarli na piratów i zaczęło się. To nawet nie była walka, raczej pogrom. Wycięli tych piratów, prawie do nogi, trupy wyrzucali za burtę. Paru skoczyło do wody i popłynęło na ląd, ale większość zginęła. Tamci podnieśli kotwicę, wrócili do łodzi i odholowali „Niezawodnego Przyjaciela” z zatoki. Krótko potem postawili żagle i odpłynęli na otwarte morze. Niewiele później dołączył do nich inny okręt i razem znikli mi z oczu. Kto z piratów wyszedł z tej awantury z życiem, trudno powiedzieć, bo uciekli do lasu i tyle ich widziałem. Czy Varborn żyje, nie wiem, zresztą tak czy siak bez okrętu nas do Turanu nie przewiezie. Jedno mi się tylko nie podoba, Turańczycy, którzy napadli na „Niezawodnego Przyjaciela”, to nie byli zwykli marynarze. Dobrze znam turański i odróżnię mowę prostaka, a człowieka wysoko urodzonego. Ubrać się, jak łachudra nie sztuka, trudniej mówić, jak on… I oświadczam ci, że tymi marynarzami dowodzili przebrani oficerowie Gwardii Królewskiej. — Dlaczego? — zapytała Sonja. — Dlaczego? Łatwo dojść po tym, jak przeprowadzili całą akcję. Dopłynęli okrętem za cypel, tam spuścili na wodę łodzie pełne ludzi, żeby przejąć okręt. Tylko dlaczego poszli na takie ryzyko? Mieli szczęście, bo gdyby jakimś trafem więcej piratów było trzeźwych, toby ich bez trudu zatopili, zanim, by dopłynęli do burty. Jest jedno wytłumaczenie: sprawa jest bardzo tajna. Stąd oficerowie przebrani za marynarzy. Z jakiegoś powodu komuś zależało na sprzątnięciu Varbor — na i spółki szybko, cicho i bez rozgłosu. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego, zważywszy, że Turańczycy i Hyrkańczycy korzystają z usług tego pirata. — Co do tego, to…. słyszysz? Od wschodu zbliżał się łomot kopyt galopującego konia. Księżyc znów skrył się za chmurami i noc była ciemna, choć w pysk daj. — Thaulaz! — syknęła Sonja. — Jest sam. Daj mi łuk! Teraz mi nie ujdzie! — Najpierw trzeba ustalić, czy faktycznie jest sam — zauważył Conan, ale dał jej łuk. — Jest — warknęła Sonja. — Jedzie jeden koń, zresztą żeby nawet był z nim sam diabeł… Promień księżyca wymknął się z luki w chmurach. W słabym świetle ukazał się ich oczom pędzący koń z jeźdźcem. Strzeliła. Potężny koń wspiął się i padł. Nocną ciszę rozdarł krzyk przerażenia. Conan i Sonja krzyknęli również, bo w świetle księżyca wyraźnie widzieli trzymającego się cugli jeźdźca. Była to kobieta. Pobiegli drogą i znaleźli szczupłą postać, leżącą na ziemi obok konia. — Jest ranna? — zapytał Conan. — Sonja, tak jakbyś trafiła kobietę… — Trafiłam w konia — przerwała. — Akurat, jak strzelałam, poderwał głowę. Niech ja ją obejrzę… Sonja pochyliła się nad nią i podniosła jej bladą, owalną twarz. Pod jej twardymi palcami odzież i skóra dziewczyny robiła wrażenie miękkiej i delikatnej. — Bardzo cię poraniło, dziewczyno? — zapytała. Na dźwięk jej głosu wydała z siebie rozpaczliwy krzyk i szlochając objęła Sonję za kolana. A następnie uklękła i wzniosła ręce w błagalnym geście, drżąc ze strachu. — Więc ty też jesteś kobietą! Łaski! Nie rób mi nic złego! — Zamknij się, babo! — przerwała niecierpliwie. — Nikt ci tu nic nie zrobi. Kości masz całe? — Całe, tylko się trochę potłukłam. Ale mój biedny koń. — Przykro mi — mruknęła Sonja. — Nie chciałam go zabić, mierzyłam w jeźdźca. — Ale dlaczego chciałaś mnie zabić? — jęknęła. — Ja cię nawet nie znam. — Jestem Sonja — odparła — względnie Red Sonja. — A ty kto? Sonja postawiła ją na nogi i puściła. Księżyc znów wypłynął zza chmur i pogrążył drogę w srebrzystej poświacie. W zdumieniu patrzyła na wspaniałą odzież swojej niedoszłej ofiary i na piękną, owalną twarz, okoloną luźnymi, czarnymi włosami