Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
Mally ugotuje w kuchni wiele du¿ych, t³ustych karpii dla massa Leflora. — Macie go¶ci? — O, yes! Dwóch go¶ci. — Kto to jest? — Massa notariusz i massa… massa… Pluto zapomnia³ jego nazwiska. — Mo¿e Walker? — Yes, yes. Massa Walker. — Co robi massa Walker? — Najpierw jad³. Potem wyjedzie bryczk±, nie, w wielkim, piêknym powozie. — Dok±d? — Pluto nie wie. Massa Walker pojedzie z massa notariuszem. — Mo¿e do Van Buren? — Yes, yes! Do Van Buren. — Kiedy? — Zaraz bêd± zaprzêgaæ. — Doskonale. ¯yczê wam wiele szczê¶cia. Dobrego po³owu! — Dziêkujê, dziêkujê. Oby massa te¿ z³apa³ du¿ego, t³ustego karpia! Pluto powiedzia³ to z serdeczn± i szczer± min±. Kiedy jednak traper odszed³, Murzyn roze¶mia³ siê pod nosem. — Ten traper niczego ju¿ nie z³owi — powiedzia³ do swej narzeczonej Mally. — Traper pójdzie i dogoni tamtych dwóch. Teraz massa jest bezpieczny. Pluto sprowadzi zaraz ³ód¼ i massa przep³ynie na drugi brzeg i bêdzie uratowany. Kiedy wo¼nica Leflora powróci³ wieczór do domu, opowiedzia³, ¿e zosta³ zatrzymany przez trzech uzbrojonych mê¿czyzn, dwóch chudych, wysokich i jednego ma³ego. Zajrzeli do wnêtrza powozu, ale przekonawszy siê, ¿e siedzi w nim tylko notariusz, pozwolili jechaæ dalej bez przeszkód. Owych trzech mê¿czyzn widziano w okolicy jeszcze wielokrotnie. Po kilku dniach, kiedy Pluto znowu siedzia³ z wêdk± nad rzek±, Dick pojawi³ siê znowu obok niego. Pyta³ go o ró¿ne rzeczy; otrzymywa³ jednak krótkie, pe³ne niechêci odpowiedzi. — Jeste¶ dzisiaj w z³ym humorze. Zapewne dlatego, ¿e nie ma z tob± twej narzeczonej, Mally? — Mally? Och, Pluto nie chce ju¿ s³yszeæ o Mally. — Dlaczego? Czy¿by ciê zdradzi³a? — Nawet bardzo. Masssa Leflor te¿ mnie zdradzi³. — Dlaczegó¿ to? — Massa Leflor kaza³ i¶æ Pluto z Mally ³owiæ ryby. Pluto chcia³ daæ Mally ca³usa. Mally da³a mi w twarz i wskoczy³a do rzeki. O, tu! — Jak siê wydaje, nie by³a zbytnio w tobie zakochana. Co zrobi³a potem? — Przep³ynê³a przez rzekê i zdjê³a na tamtym brzegu sukniê. Pod spodem mia³a mêskie ubranie. Potem siê umy³a — to nie by³a ju¿ wiêcej moja Mally. Traper zrobi³ zdziwion± minê. — Pozna³e¶ jej twarz? — Tak, to by³ massa Walker. — Walker! Niech to diabli! Cz³owieku, czy wierzy³e¶, ¿e by³a to kobieta? — No. Nie wierzy³em. Pluto dok³adnie wiedzia³, ¿e Mally nie jest dziewczyn±. Mally by³ massa Walkerem. Pluto mia³a pomalowaæ massa Walkera i przewie¼æ go przez rzekê. Zanim Dick poj±³, co mia³ na my¶li Murzyn, ten schwyci³ ju¿ swoj± wêdkê i uciek³. Dick jeszcze d³ugo sta³ z otwartymi ustami nad rzek± i patrzy³ siê w kierunku, w którym pobieg³ Murzyn. Od tego czasu trzej traperzy nie pokazali siê ju¿ wiêcej w okolicy Wilkinsfield. * Nastêpnego dnia po schwytaniu bandytów Leflor opu¶ci³ sw± plantacjê. Ale nie konno, lecz na piechotê. Szed³ wolno, zastanawiaj±c siê, w kierunku Wilkinsfield, sk±d nie tak dawno zosta³ dwukrotnie wyproszony w nieprzyjemny sposób. Stoj±cy przy bramie domu Wilkinsa od¼wierny dobrze wiedzia³, ¿e jego pañstwo nie ¿yczyli sobie tej wizyty. — Czy twój pan jest w domu? — zapyta³ ostro Leflor. — Nie wiem! — odpar³ Murzyn nie ruszaj±c siê ani o centymetr ze swego posterunku. — Ale ja wiem, ¿e jest. Wpuszczaj! — warkn±³ Leflor uderzaj±c jednocze¶nie Murzyna ³okciem. Wszed³szy do ¶rodka, uda³ siê na pierwsze piêtro, min±³ korytarz i nie pukaj±c, wszed³ do gabinetu pana domu. Wilkins siedzia³ w³a¶nie przy stole ze swym zarz±dc±, zag³êbiony w rozmowie. Rozpoznawszy go¶cia, wsta³ z twarz± pe³n± zdziwienia. — Mister Leflor? Jak pan siê tu dosta³? Nikt nie zameldowa³ pañskiego przybycia. — Nie znalaz³em nikogo, kto by to móg³ zrobiæ. Powiedziawszy to Leflor usiad³ nie zdejmuj±c nawet kapelusza. Wilkins nie wiedzia³, jak siê ma zachowaæ w tej sytuacji. Za to Adler podniós³ siê z krzes³a i wolno podszed³ do Leflora. — Czy ¿yczy pan sobie, abym zawo³a³ s³u¿bê, mister Wilkins? — Nie. — A mo¿e wola³by pan, abym w³asnorêcznie wyrzuci³ st±d tego gbura? Niech pan zdejmie kapelusz, Leflor, albo pana nauczê, jak nale¿y siê zachowywaæ uprzejmie! Adler zrobi³ krok w stronê Leflora, który w koñcu zdj±³ kapelusz. — Je¶li ma to panu sprawiæ satysfakcje, zdejmê kapelusz, mister Wilkins. Za to pó¼niej bêdzie pan bardziej uprzejmy w stosunku do mnie. A tego pañskiego zarz±dcê ka¿ê natychmiast st±d wyrzuciæ. — Nie mogê poj±æ, co sk³oni³o pana do tej wizyty, po tym, co siê tu wydarzy³o — powiedzia³ Wilkins. — Mia³em do tego powody. ¯yczê sobie równie¿, aby sprowadzono tu miss Almy. Przynoszê bowiem pozdrowienia od pewnej, bardzo bliskiej jej osoby. — Jest tylko jedna taka osoba, a jestem ni± ja — odpar³ Wilkins. — Czy¿by? A ja s±dzê, ¿e narzeczony musi byæ bardzo bliski damie, któr± ma poj±æ za ¿onê. Wilkins drgn±³. — Mówi pan o narzeczonym Almy? A któ¿ mia³by nim byæ? — Niejaki Artur. Us³yszawszy to imiê Wilkins drgn±³ ponownie. — Artur? Na Boga! Kogo pan ma na my¶li? — Chyba ma pan bratanka o tym imieniu? — Naturalnie. Nikt jednak nie wie, gdzie on przebywa. Nie mam pojêcia, w jaki sposób móg³by siê pan o tym dowiedzieæ. — Powiedzia³em panu przecie¿, ¿e przynoszê pozdrowienia. — Chyba nie od niego samego? — W³a¶nie tak. Przynoszê nie tylko pozdrowienia, ale i kilka dokumentów, które s± dla pana w najwy¿szym stopniu wa¿ne. — Dokumenty, sir? A wiêc on ¿yje? — Tego nie wiem dok³adnie. Wiem jedynie, ¿e sporz±dzi³ te dokumenty. — Czy móg³bym je przeczytaæ? — Naturalnie. Ale tylko w obecno¶ci pañskiej córki. — Dobrze. Zaraz ka¿ê j± sprowadziæ. Po krótkiej chwili w salonie pojawi³a siê Almy. Widaæ by³o, ¿e uczyni³a to z najwy¿sz± niechêci±. — Oto moja córka. Niech pan czyta! — Czy powiedzia³ pan córce, o co idzie? — Wie, ¿e przynosi pan pozdrowienia od Artura. — A czy wie, ¿e jest tak¿e jego narzeczon±? — Jeszcze nie. Ale zaraz jej… — zacz±³ Wilkins. — Artur moim narzeczonym…?! — wpad³a mu w s³owo Almy. — By³a¶ wtedy jeszcze zbyt ma³a, aby to zrozumieæ. Dlatego nic ci nie powiedzieli¶my. By³em przekonany, ¿e potem sama zakochasz siê w swoim kuzynie. — A je¶liby tak siê nie sta³o? — zapyta³ ironicznie Leflor. — Wtedy wysz³aby za kogo¶ innego. — A maj±tek Artura? Skierowany na Wilkinsa wzrok Leflora nabra³ nadzwyczajnej ostro¶ci. — Musia³bym go sp³aciæ. Wszyscy wiedz±, ¿e ta plantacja nale¿a³a w po³owie do mojego brata. Po jego ¶mierci ta po³owa przesz³a naturalnie na Artura, jego jedynego syna. — Tak, tak. Jak prosto wygl±da, albo zdaje siê wygl±daæ ta sprawa! — odezwa³ siê Leflor. — Co pan ma na my¶li? — zdenerwowa³ siê Wilkins. W tym momencie Adler uzna³ za swój obowi±zek wmieszaæ siê do rozmowy