ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

.. W końcu światło dnia ujrzał kombinezon o ochronnej barwie. - No, no... właściwie całkiem do rzeczy... - mówiła powątpiewająco Nika i pytająco spojrzała na skrzacika. - A?... Ale skrzacik już zniknął. Ze ściany sterczało tylko delikatne uszko, które zresztą, natychmiast także się skryło. Nie wiadomo dlaczego, było nie jasnoszarego, a oliwkowego koloru... Pośród białych, tektonicznych ruin "Ograbanku" stali w gromadzie jaskrawo odziani ratownicy i skromnie odziani maruderzy. - Nie słuchają rodziców... - wzdychając, szeptał półgłosem jeden z nich. - Przyszedł wczoraj nad ranem - cały w siniakach! No, ile razy można powtarzać: nie chodź nocą po oświetlonych miejscach... Przecież tam pełno gliniarzy!... Anczutka zatrzymał się, aby posłuchać i znowu zderzył się z ciągle tym samym przeciętnym facetem w dopasowanej w talii riasie. Tylko, że tym razem facet szedł w przeciwnym kierunku: nie do pałacu, a od pałacu. Właściwie nie szedł, a prawdę mówiąc - ledwie powłóczył nogami. Jego twarz wyrażała kompletne rozgoryczenie. Co do Anczutki, to ten przemieszczał się niezauważalnie - przebiegając wzdłuż ścian. Właściwie dostrzec go facet nie miał możliwości... Jednak wiadomo, że w chwilach silnych wstrząsów psychicznych w człowieku budzą się drzemiące zdolności, których obecności w sobie nawet nie podejrzewał. Jednym słowem, kiedy spotkał się wzrokiem z Anczutka, facet żałośnie wykrzywił usta, wymówił z udręką i goryczą: - No nie, najważniejsze jest to, na kogo zamienili!... Na jakiegoś zarośniętego... Co tak się gapisz?... Ty też tam?... Widać jednak zauważył skrzata... Anczutka bojaźliwie popatrzył za nim. Spod czarnego podołka riasy wlókł się po asfalcie skrawek czerwonego płótna... W tej sekundzie serduszko zabiło mu jak dzwoneczek i zamarło na długo. Niestety Anczutka dobrze wiedział, co to oznacza. Pierwszy raz odczuł podobne wrażenie, kiedy biedniacy szli rozkułaczyć Jegora Karpy-cza, za którego potem bardzo długo opieprzał go śledczy z NKWD, Grigo-rij Siemionowicz Tych. Drugi raz Anczutka poczuł to samo przed samym aresztowaniem kierownika sklepu Wasilija Sidorowicza Lalkina, któremu zarekwirowano znalezione pod parkietem brylanty oraz wszystko pozostałe. Skrzaty zawsze wyczuwają serduszkiem, kiedy gospodarzowi domu grozi niebezpieczeństwo... Anczutka pobiegł po chodniku z całych sił swoich malutkich nóżek, ile tylko pary w sobie znalazł. Strach narastał z każdym krokiem. Swoim rozumkiem skrzacik pojmował, że wielkie zagrożenia tak potężnego cudotwórcy, jak protopartorg, nie mogą spotkać, ale nic na to nie mógł poradzić... denerwował się. Dookoła szumiała stolica. Przeszła kompania marynarzy - pojawiając się nie wiadomo skąd. Za każdą czapką wlokły się liczne jedwabne tasiemki we wszystkich kolorach tęczy... Obłoki zbierały się coraz większe i większe. Od strony Łycka zbliżała się najeżona błyskawicami chmura barwy ołowiu. Tracąc siły ze strachu, Anczutka przeniknął do klatki schodowej, wbiegł po schodach, przeszedł do konspiracyjnego mieszkania przez s'cianę. Przed jego oczyma ukazało się okropne widowisko. Protopartorg Afrykanin siedział na skrzynce z amunicją - nieruchomo i ociężale, jak gruda. Gruda, która na tyle wyschła, że tylko ją dotknij - rozsypie się... rozsypie się na kupkę pyłu. Wykrzywione usta - jak u teatralnej, tragicznej maski. Wielkie ręce bezsilnie leżały na kolanach. Oczy bezmyślnie wpatrzone w przeciwległy kąt pokoju. Nawet na brzegu Dżumachlinki, przed samym przejściem państwowej granicy, Afrykanin nie wyglądał aż tak żałośnie. Ale najważniejsze - aura... Zamiast ogromnej, purpurowej poświaty, porównywalnej jedynie z koroną słoneczną w momencie pełnego zaćmienia, potężną figurę protopartorga otaczało teraz coś zupełnie nieokreślonego, rudawego, podpalanego... Z rzadka pojawiał się w tym podejrzanym dymku purpurowy, kosmaty języczek, ale od razu znikał, gasł... To odchodziło zaufanie wyborców, odchodziła miłość narodu. Gdzieś tam, daleko, za Dżumachlinką, nieutulony Łyck żegnał się ze swoim ulu-bieńcem - ze zdradziecko wykradzionym, zabitym i ponownie wykradzionym Afrykaninem, o czym Anczutka, rzecz jasna, nie wiedział... Niektórzy w Łycku z początku po prostu nie chcieli wierzyć w śmierć płomiennego protopartorga, ale szlochające tłumy, żałobne głosy w megafonach i głośnikach, opuszczone do połowy sztandary z czarnym kirem - wszystko to szybko utwierdzało wątpiących... Jedna po drugiej zaczęły znikać czerwone protuberancje w aurze cudotwórcy. W miarę tego, jak owinięta żałobnymi wstęgami laweta przepływała przez główny plac miasta Lycka, już niosący imię Afry-kanina, łaska opuszczała gospodarza Anczutki, przechodząc na urnę z - Bóg wie - czyimi prochami, oraz na wzniesione w ciągu nocy mauzoleum... Jasnopopiełata siers'ć stanęła dęba. Pojękując z żalu, Anczutka podszedł do Afrykanina, wczepił się pazurkami w riasę. Protopartorg z wysiłkiem skierował oczy na skrzacika - wpatrzył się nierozumiejącym wzrokiem. - A jednak wykreślił... - z niewyrażalnym zdziwieniem, ochryple wymamrotał. - Patrzcie no! Nie pożałował siebie - wykreślił... Jak się na to mógł zdecydować?... Do pokoju, najpierw powoli, potem - ośmielając się - zaczęli niespiesznie przenikać przedstawiciele astralnej fauny: przepłynęło stadko kątni-ków, za plecami protopartorga stał i ponuro zgarbił się średniej wielkości straszek. Skądś tam przybył nawet energiczny, malutki wiercipiętka, przebiegł po suficie, potrząsnął żyrandolem. Potem spadł na stół, pociągnął protopartorga za rękaw riasy... Ach ty, gadzie!... Myślałby kto, że wtedy, gdy Afrykanin miał moc, to byś swoje łapki tutaj wyciągnął! A teraz pojawiła się odwaga?..