Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Miasto tedy tego, co bym się miał cieszyć i szczwać, tom tylko uciekał od krzaku do krzaku przed nim. Bo byłem tylko na moment stanął, to zaraz audiencja! Mówiłem po kilkakroć, żem teraz dał psom gończym audiencję; nic to nie pomagało. Na ostatek przecie, dawszy pokój już i myślistwu, skryłem się tak dobrze, że mię nikt nie znalazł. Napadł tedy na pana koniuszego, który się niepodobnym gniewał sposobem. Pan koniuszy znowu go nawiódł na mnie i tak jużeśmy z pola zjechać musieli, a on w kawalkadę przede mną harcował. Chciał mię koniecznie odprowadzić do zamku, alem mu się kształtnie skrył. Ale on przecie po trzeźwu i po pijanemu mi jutrzejszą grozi audiencją. To taka moja niewola i taki tu wczasik! W ten sposób przyjmował król specjalnie doń przybyłego ministra stanu. Co prawda, rada stanu była na tym dworze inna; wszystko rozstrzygało się w pokoju Marysieńki, w poufnych między nimi dwojgiem rozmowach; audiencje dygnitarzy były dość uprzykrzonym dodatkiem i reprezentowały raczej prywatne owych dygnitarzy interesy. Bądź co bądź z tego tak żywego obrazka można by wnosić o króluszlachcicu żyjącym za pan brat ze swymi poddanymi bez wszelkiego ceremoniału. Toteż zaskoczy nas taki np. ustęp z listu biskupa Załuskiego do dawnego lekarza przybocznego króla Jana, Anglika 0' Connora: Król umiał powagą swoją trzymać na wodzy szlachtę polską. Najpierwsi panowie z wielkim dla niego byli uszanowaniem, żaden z nich nie siadał z królem do jednego stołu, król sam jadał, oni stali podając mu kubki i kielichy i odpowiadając, 251 . . . wygodziła. . . księciem podkanclerzym był nim Dominik ks. . Radziwiłł. 160 gdy zapytał. Żaden nie śmiał mieć przy nim kołpaka na głowie, co mnie nie- pomału dziwiło. . . I nas to niemniej zaskakuje. To już etykieta niemal hiszpańska! Jak pogodzić te dwa obrazy? Można by rzec, że inna rzecz łowy, a inna życie dworskie; a także i to, że panowanie króla Jana trwało dwadzieścia lat z górą; w miarę jego trwania obyczaj może się zmieniał, ceremoniał się doskonalił. Mogło to być w związku z dynastycznymi marzeniami króla; może sarmacki jego humor naginał się w tym jak we wszystkim do życzeń ambitnej i od dziecka na dworze chowanej Marysieńki. Że ona pracowała nad umajestaceniem ich królewskości, dowodzi choćby genealogia, jaką sobie kazała sporządzić znalazłszy się na tronie. Życzyła sobie pochodzić od Ludwika Kapeta; ale heraldyk poszedł w gorliwości swojej jeszcze dalej. Nie osiągnęło to w Polsce zamierzonego skutku. Tak z okazji małżeństwa siostry królowej, panny d' Arquien, która wyszła za Wielopolskiego, wierny Diablonowski wygłosił toast, w którym rozwiódł się nad genealogią królowej, świeżo jak pisze złośliwy korespondent nadeszła z Paryża, a wywodzącą ją od. . . Karola Wielkiego. Na co pan Lubomirski, przemawiając imieniem pana młodego, z głupia frant oświadczył na wstępie, że nie będzie wywodził dawności jego rodu, bo takie zamierzchłe splendory bywają często bajką, ale będzie mówił o jego dziadku i ojcu, których wszyscy tu znali i w ten sposób będą wiedzieli, że to jest prawda, co mówi. . . Oto epizod walki między zakusami świeżego majestatu a butą szlacheckiej równości. Bo zważmy, że jak ta genealogia, wszystko było tu improwizacją. Po Jagiellonach, po Wazach, nawet po królu Michale, synu udzielnego niemal księcia, żonatym z arcyksiężniczką austriacką, która mu wniosła w posagu swoje koligacje i wiedeńską etykietę, ten świeży dwór miał szczególnie trudne zadanie. Widzieliśmy, jak braki królewskiej kancelarii zaciążyły przez fatalną sprawę Brisacier na stosunkach z Francją. Ambasador francuski, biskup belowaceński, pisze: , , Nie ma na tym dworze żadnego regulaminu, żadnego urzędnika, nie ma żadnego sekretu. Inny francuski agent podrwiwa sobie z tych porządków, wedle których wysyła się grzecznościowe pisma do monarchów od trzech lat spoczywających w grobie. A mimo to pewną jest rzeczą, że nigdzie może tyle nie zajmowały miejsca kwestie etykiety co na dworze króla Jana. Przyczyna tego jest zrozumiała. Król z rodu i z bożej łaski zastaje wszystko uporządkowane, każdy z członków rodziny czy z dygnitarzy ma swoje właściwe miejsce, każda sytuacja jest mniej więcej przewidziana. W razie jakichś wątpliwości lub sporów są tradycje i są spece do ich interpretowania. Tutaj przeciwnie, wszystko było nieprzewidziane i wymagało doraźnych rozwiązań. Przypatrzmy się składowi królewskiej rodziny, a już ujrzymy, ile się z niego mogło rodzić trudności; Król miał siostrę, podkanclerzynę litewską Radziwiłłową. Wedle ustaw krajowych była tylko podkanclerzyną; charakter siostry króla nie zapewniał jej żadnych przywilejów, do których rzecz dosyć zrozumiała rościła sobie pretensje. Siostra królowej, margrabina de Béthune, była żoną ambasadora Francji przy dworze polskim, a ten podwójny charakter rodził znowuż inne komplikacje. Do tego zjawia się ojciec królowej, dla którego żadna ranga nie wydawała się córce zbyt wysoka, ale który urzędowo w Polsce był niczym. Niejasna była i sytuacja synów króla, niby t o , , królewiczów , ale bez wyraźnych praw. A i ci synowie nie byli równi między 161 sobą; pierworodny, którego forytował ojciec jako najstarszego, był upośle- dzony wobec młodszych tym, że się nie urodził na tronie