ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Tennyson wciąż jednak nie był zadowolony. - Coś tu się nie zgadza - powtarzał agentowi. - Nie wiem co, ale coś mi tu nie pasuje. - Jest pan przepracowany - powiedział Payton-Jones, kiedy znaleźli się w pokoju hotelu Savoy, który stanowił ich bazę operacyjną. - I przemęczony. Wykonał pan wspaniałą robotę. - Nie dość wspaniałą. Gnębi mnie coś, czego nie potrafię uchwycić! - Niech się pan uspokoi. Niech pan lepiej spojrzy na to, co już pan uchwycił: siedem kryjówek z bronią. Według wszelkiego prawdopodobieństwa wszystkie, jakie istnieją. Musi zjawić się przy jednym z tych karabinów, musi zdradzić się z tym, że wie, gdzie jest ukryty. Jest już nasz. Niech się pan odpręży. Mamy tam mnóstwo ludzi. - Ale coś tu się nie zgadza. Wzdłuż Strandu panował ścisk, tłumy wypełniały szczelnie chodniki od krawężników po witryny sklepowe. Po obu stronach ulicy ustawiono słupki połączone grubymi stalowymi linami. Przed linami, na jezdni, stały naprzeciwko siebie rzędy londyńskich policjantów z obnażonymi pałkami u boku, rozglądających się bez przerwy czujnie na wszystkie strony. Na trotuarach, za policjantami, czuwało ponad stu wmieszanych w tłum funkcjonariuszy brytyjskiego wywiadu, z których wielu ściągnięto specjalnie na tę okazję z zagranicznych placówek. Byli ekspertami, na ich udział w akcji nalegał Payton-Jones, stanowili jego zabezpieczenie przed perfekcyjnym zabójcą. Utrzymywali ze sobą łączność za pośrednictwem miniaturowych ultrakrótkofalówek, uniemożliwiających przechwycenie transmisji bądź włączenie się w nią. W sztabie operacyjnym, który ulokował się w pokoju hotelu Savoy, panowała napięta atmosfera. Przebywający tam ludzie byli ekspertami. Komputerowe ekrany obrazowały każdy metr szpaleru, świeciły geometrycznymi figurami i znacznikami rastrów, zarysowującymi kontury poszczególnych budynków i chodników. Ekrany sprzężone były ze znajdującymi się na zewnątrz radiami symbolizowanymi po włączeniu przez maleńkie, ruchome punkciki. Zbliżał się czas rozpoczęcia akcji. Kolumna samochodów była już w drodze. - Wracam na ulicę - oznajmił Tennyson, wyciągając z kieszeni małe radio. - Ustawiam zieloną strzałkę w położenie odbioru. - Dobrze, ale nie korzystaj z niego, o ile nie będziesz przekonany, że to ważne - powiedział Payton-Jones. - Od chwili, gdy kolumna dotrze do mostu Waterloo, z posterunków rozstawionych co pięćdziesiąt metrów meldunki będą napływać co pięć sekund - nie licząc, oczywiście, sytuacji awaryjnych. Nie blokuj niepotrzebnie kanału. - Jeszcze sto pięćdziesiąt metrów do Waterloo, sir - powiedział głośno agent siedzący przed klawiaturą komputera. - Szybkość wciąż ta sama - dziesięć kilometrów na godzinę. Blondyn wypadł w pośpiechu z pokoju. Czas przystąpić do sprawnej realizacji posunięć, które raz na zawsze zniszczą Nachrichtendienst i scementują pakt Wolfsschanze. Wyszedł na Strand i spojrzał na zegarek. Za trzydzieści sekund mężczyzna w brązowym płaszczu przeciwdeszczowym pojawi się w oknie na drugim piętrze budynku hotelu Strand Palace. Pokój nosił numer 206 i znajdował się bezpośrednio pod innym, w którym spoczywała ukryta w materacu broń. To było pierwsze posunięcie. Tennyson rozejrzał się za którymś ze specjalistów Anglika. Nietrudno ich było rozpoznać; nosili takie same małe radyjka jak on. Podszedł do agenta broniącego swojego stanowiska przy witrynie sklepu przed napierającym tłumem. Do człowieka, do którego wcześniej celowo zagadał. Rozmawiał już z wieloma z nich. - Cześć. Jak leci? - Przepraszam? Ach, to pan. - Agent nie spuszczał oka z ludzi przebywających w obrębie przydzielonego mu rejonu obserwacji. Nie miał czasu na jałową rozmowę. Na Strandzie, gdzieś w okolicach mostu Waterloo, podniosła się nagle wrzawa. Zbliżała się kolumna. Ciżba ludzka podsunęła się bliżej krawężnika, wymachując miniaturowymi chorągiewkami. Dwa rzędy policjantów stojących na jezdni za linami zwarły szeregi, jakby spodziewając się naporu tłumu. - Tam! - wrzasnął nagle Tennyson, chwytając agenta za ramię. - Tam, w górze! - Co? Gdzie? - Tamto okno! Kilka sekund temu było zamknięte! Nie widzieli wyraźnie mężczyzny w brązowym płaszczu przeciwdeszczowym, ale nie ulegało wątpliwości, że w mroku pokoju stoi jakaś postać. Agent poderwał do ust radio. - Podejrzany osobnik. Sektor Pierwszy, hotel Strand Palace, drugie piętro, trzecie okno od południowego narożnika. Odpowiedź poprzedził trzask zakłóceń. - To pod trzy-zero-sześć. Natychmiastowa kontrola prewencyjna. Człowieka nie było już w oknie. - Znikł - zameldował szybko agent. Pięć sekund później w głośniku radia rozległ się inny głosi - Nie ma tu nikogo. Pokój jest pusty. - Przepraszam - powiedział blondyn do agenta. - Ostrożności nigdy za wiele - odparł agent. Tennyson ruszył dalej, przeciskając się przez tłum w kierunku południowym. Znowu spojrzał na zegarek: jeszcze dwadzieścia sekund. Zbliżył się do następnego mężczyzny trzymającego w ręku radio. Pokazał mu swoje, dając do zrozumienia, że łączy ich wspólne zadanie. - Pracuję z wami - powiedział, podnosząc głos niemal do krzyku, żeby tamten go usłyszał