ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Na dzisiaj koniec zabawy. Odpowiadasz za nich. — Tak jest, szefie — pisnął ochoczo Ziemek nie przestając żuć gumy. — Jazda! — popędził nas. Ruszyłem jak manekin. Jak to dobrze — myślałem — że Adela postawiła sprawę od razu jasno i zdecydowanie. Męczyłbym się, rzucał, szarpał, robiłbym sobie jakieś nadzieje, a tak: szast-prast i po operacji. Jak to dobrze, że cios był taki celny i silny, gdy cios jest zbyt silny, od razu traci się czucie i człowiek jest jak sparaliżowany. Właściwie już nic go nie boli. Zamiast bólu, ogarnia go tylko jakiś dziwny smutek, wielki, spokojny i niezgłębiony jak ocean. Madzia trzymała się znacznie lepiej. I mówią, że dziewczyny są słabsze!... Szła z zaciśniętymi ustami, wyprostowana, jakby zapatrzona w dal. Wspaniałe, twarzowe okulary kryły jej wzrok. Szła, jakby nie widząc wzburzonych decyzją szefa Defonsiaków, triumfującego Cypka i uśmiechów Adeli. Tylko gdy jakiś Defonsiak znalazł się na jej drodze, marszczyła brwi i zwalniała kroku, a wtedy nasz konwojent, Ziemek Ziemiński, przystępował do akcji. Okazało się, że był bardzo skuteczny i szybki. W razie jakiejkolwiek przeszkody — uruchamiał od razu pięści małe, ale kościste. Bombardował nimi jak automat. Dzięki niemu bezpiecznie wydostaliśmy się na aleję. Nawet spodobał mi się... Dobry chłopak... Widząc nasze ponure miny, starał się nas rozerwać rozmową. Ciekawie mówił. Z początku puszczałem wszystko mimo uszu, ale potem spróbowałem go słuchać, bo zaczął rozprawiać o Adeli. — Cypek myśli, że to on ma satysfakcję, ale wszyscy wiedzą, że największą satysfakcję ma Adela — mówił z miną rzeczoznawcy. — Przecież wszyscy wiedzą, że ona namotała wszystko. — Namotała? — zamarłem na moment. — Cypek przestał się jej słuchać... Adela nie mogła znieść takiej niesubordynacji... — Żartujesz chyba! — przerwałem. — To Cypek był podporządkowany Adeli?! — Może przesadzam, ale tak było przeważnie... Cypek był wodzem na pokaz i oficjalnie, ale naprawdę to rządziła Adela — ciągnął Ziemek. — W końcu Cypek zaczął się buntować i rozglądać za innymi dziewczynami... W środę była u nas straszna draka z tego powodu. I Adela postanowiła ukarać Cypka. Chciała tak zrobić, żeby był zazdrosny. I dlatego spotkała się z tobą w parku szpitalnym... Nowa fala krwi uderzyła we mnie. — Nie... nie wierzę ci... Przecież bała się, żeby nikt nas nie zauważył... żeby nie zobaczył, że jest ze mną... — wykrztusiłem. — Tak jest. Nie chciała, żeby ktoś zobaczył ją z tobą... Rozumiesz, chodzenie z tobą jest... jest... — urwał zakłopotany. — Chciałeś powiedzieć: kompromitujące — rzekłem z goryczą. — No wiesz, masz mały wzrost i nie liczysz się jeszcze... To znaczy chciałem powiedzieć, że nie masz na razie żadnej marki u dziewczyn. Byłeś dla Adeli tylko środkiem do celu... — A cel? — Przez ciebie chciała poznać Gnata. Gdyby zaprzyjaźniła się z Gnatem, to byłoby ciosem dla Cypka... — Co za intryga! — wykrztusiłem. — Tak, intryga — pisnął podniecony smarkacz. — Gdyby udało się jej pójść do parku szpitalnego z Gnatem, to by była wielka scena, wielkie przedstawienie na pokaz, i już wcale by się z tym nie kryła, przeciwnie... — Nie rozumiem, przecież ona chciała, żebym zerwał z Gnatem. — Bo chciała rozbić jego paczkę. Żeby tylko do niej należał. Ona lubi mieć chłopaków na wyłączną własność! — Okropne! — E, zwyczajna historia... Zawsze idzie o to samo. Kto ma rządzić — powiedział Ziemek i wypluł gumę. — A ja myślałem, że ona i Cypek... że oni naprawdę się... lubili... — Miłość! — Ziemek zaśmiał się pogardliwie. — To jest tylko w filmach, i to raczej starych — dodał z miną znawcy. — Jesteś równie mały, jak zepsuty — powiedziałem. — Miłość istnieje naprawdę. Popatrz na nią — wskazałem na Matyldę, które szła kilka kroków za nami, niby blisko, a osobno, wciąż przecierając okulary. Ta idiotka wszystko zrobiła z miłości! Ziemek spojrzał na Matyldę z niedowierzaniem, jak na egzotyczna okaz. — E, tam! — zaśmiał się ponownie, machnął ręką i zniknął w ciemności. Zostaliśmy sami na ulicy. — Nareszcie sobie poszedł — odetchnęła Matylda i zmniejszyła dystans. — Teraz możesz powiedzieć mi całą prawdę. Próbowała nawiązać rozmowę, ale ja nie słuchałem. Od rewelacji Ziemka kręciło mi się w głowie. Z pewnością mówił prawdę. Przypomniałem sobie zachowanie Adeli... Wszystko zgadzało się. Więc byłem dla Adeli tylko „środkiem do celu”, jednym z wielu, i nawet nie najważniejszym; najważniejszym był znowu Zygmunt Gnacki, a ja tylko pomocniczą „wstydliwą znajomością”! Co za hańba! O, niegodziwa Adelo! I od razu opadł ze mnie ów kostium chłodnego „obserwatora z wieży”, w który wlazłem, żeby ten szczeniak Ziemek nie naigrawał się ze mnie, i poczułem się na nowo skopanym kundlem, wydanym na pastwę okrutnego miasta... Uciec! Schować się w ciemności! Lecz ciemność nie była pusta... Miała oczy. Czaiły się w niej wszędzie złośliwe i szydercze. Zdawało mi się, że cały świat wie już o mojej klęsce i nabija się do rozpuku ze mnie. Tysiące kpiących oczu zagradza mi drogę... Urągają mi wyłupiaste ślepia latarń w sinych powiekach z mgły. Osaczają mnie oczka kałuż. I wysokie okna śmieją się ze mnie... A ja idę w te światła, coraz bardziej jaskrawe, rażące, bezczelne, błyskające barwami tęczy i szkliste jak łzy, których mam pełno w oczach. Idę oślepiony, zamroczony, sam przeciw wszystkim, samotny, choć Matylda krzyczy obok, ale czy to ma jakieś znaczenie? Może trzy dni temu, owszem, ale dziś już nie. Idziemy obok siebie, ale każde z nas ma własne zmartwienia, i ona zupełnie nie rozumie, co się ze mną stało, zresztą na szczęście! Bo gdyby rozumiała, byłoby jeszcze gorzej, a tak mogę grać rolę... To ostatnia pociecha, że gdy nie można już żyć naprawdę, to zawsze można grać rolę. Ale swoją drogą to straszne, to niesprawiedliwe, żeby w tak młodym wieku, na progu świadomej egzystencji tak dostać od życia! Taki cios to gorzej niż pałą przez łeb! Zupełnie fatalna historia. Coś się skończyło w moim życiu, wiem to na pewno. Czy odzyskam kiedykolwiek moją dawną równowagę, mój humor? Bardzo wątpliwe. Czy będzie mi się chciało rżeć, ganiać, skakać, stroić żarty, wygłupiać w klasie, drzeć koty z Defonsiarnią i kłócić się z Gnatem? Tropić tajemnicę Bambosza i Pelmana, robić draki szpitalne, kawały, hece i wszystko, co dotąd robiłem i czym żyłem? Z pewnością nie. To już koniec. Rozdział zamknięty, coś przewaliło się i odeszło w mrok razem z dzisiejszym dniem, razem z Grubym Cypkiem i z Ziemkiem... Czy z Adelą też? Krew napłynęła mi do twarzy, na usta cisnęły się gwałtowne słowa, ale zdławiłem je i wydałem tylko nieartykułowany pomruk niedźwiedzi. — Co ci jest? — Matylda złapała mnie za rękę. Milczałem. — Dlaczego nic nie mówisz i zachowujesz się tak dziwnie? — zaniepokoiła się. — Dokąd właściwie idziemy?... Gdzie zostało wyznaczone spotkanie? Spojrzałem na nią półprzytomnie. — Jakie spotkanie? — Z Zygmuntem Gnackim. Przecież musimy zdać sprawę..