Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Śniło mu się, że jego żona była potworem o dwóch twarzach. Młoda twarz gardziła nim, a druga, stara, uśmiechała się. Potem młoda twarz okazywała mu czułość, a stara zmieniła się w Meduzę. Na koniec obudził się, potrząsany przez taksówkarza. Byli w samym sercu Key West. - Gdzie chcesz jechać, chłopie? - zapytał. Peter usiadł i potarł oczy. - Zna pan Cafe des Artistes? - Na Simonton? - Tak, to ta. Poprosił taksówkarza, żeby go wysadził ulicę dalej. Do kawiarni poszedł pieszo, rozglądając się ostrożnie. Gdy znalazł się w jej pobliżu, zatrzymał się. Zaryzykować? Może lepiej zadzwonić z budki? Żołnierze wchodzili do lokalu i wychodzili z niego, ale byli w większości w mundurach i z żonami lub narzeczonymi. Ludzie, którzy go szukali, byliby ubrani po cywilnemu. A może nie? Przypomniał sobie, że znajdowało się tu kilka baz, więc obecność wojskowych, w mundurach czy bez nich, nikogo nie dziwiła. Poza tym samo miejsce wyglądało tajemniczo. Było częścią hotelu wybudowanego w 1934 przez samego Ala Capone'a. Nic dziwnego, że Peter miał obsesję. Zastanawiał się, dlaczego kiedyś im się tu tak podobało. Może dlatego, że sami byli wtedy tak niewinni. Wszedł do środka i zapytał w recepcji hotelu o Beatrice Jance. Recepcjonista poinformował go, że wprowadziła się dziś rano. Serce biło mu mocno. Odnalazł telefon i zadzwonił do jej pokoju. Nikt nie odpowiadał. Wiedziony intuicją, Peter wszedł do restauracji. Podłoga drżała mu pod nogami. Nie zwracał na to uwagi. Rozejrzał się dokoła. Beatrice siedziała przy swoim ulubionym stoliku i jadła. Wyglądała przepięknie w tym pomieszczeniu przystrojonym kwiatami i obrazami tutejszych artystów, zastawionym ciemnymi meblami. W jego pamięci była znów młoda. Czuł się tak, jakby trzydzieści lat temu wrócił ze spaceru po porcie, wśród kutrów do połowu krewetek, i przyszedł tu spotkać się z nią na obiedzie. Nawet muzyka stereo była znajoma. - Beatrice? Spojrzała przestraszona. - Mój Boże. Oszalałeś zupełnie. Włosy związała w ogon i miała na sobie luźną sukienkę plażową ze wzorem w orchidee, trochę wyblakłą, znoszoną i absolutnie cudowną. - Mogę usiąść? Przyglądała się jego twarzy, jakby próbowała ją sobie przypomnieć. - A jeśli mnie ktoś śledzi? Nie przyszło ci to do głowy? - Śledzą cię? - Może namierzają moją komórkę. - Mają powód, by ci nie ufać? - Nie - odparła, uspokoiwszy się nieco. - Myślą, że pragnę, byś się znalazł w grobie. Jack? Kelner podszedł pośpiesznie. - Słucham, pani Jance - powiedział z południowym akcentem. - Chcemy się przenieść na piętro. Tam jest trochę spokojniej. Kelner spojrzał na Petera. - Rozumiem. - Jack, przestań. To mój syn, Peter Jance Junior - wyjaśniła swobodnie. Peter był przez chwilę zupełnie zaskoczony. Zrozumiał, że dokładnie przemyślała to spotkanie. Jack spojrzał na Petera spod oka, a potem westchnął zachwycony. - Jest taki podobny do ojca! - Skóra zdjęta z Petera, nieprawdaż? - zgodziła się Beatrice. - Peter zmarł niedawno. - O mój Boże. Tak mi przykro, pani Jance. - Nie smuć się. To było dla niego wybawienie. - Rozumiem. - Demencja starcza - uściśliła, spojrzawszy na Petera. - Dziękuję za troskę, Jack - powiedziała ciepło, wzięła talerz i ruszyła po schodach na taras. Z tarasu widać było rozgwieżdżone niebo. Ciepły wiatr niósł odgłosy cykad. O tej porze nie siedziało tu wielu ludzi. Beatrice wybrała stolik, z którego mogli obserwować ulicę. Widać nas stąd, pomyślał Peter, mimo uczuć tlących się w jego sercu. Czuł się jak zakochany nastolatek, jakby zaczynali od nowa. Potem przypomniało mu się, że to samo czuł do Elizabeth. Zaczęło mu się kręcić w głowie. - No cóż, synu - odezwała się z wahaniem Beatrice - poszalałeś sobie. Przynajmniej nie pali, pomyślał Peter. Popielniczka na dole była pusta. Koniec z przeklętymi gauloise'ami Wolfe'a. - Było ciekawie - odrzekł krótko. Miał ochotę dotknąć jej dłoni, ale wiedział, że mu na to nie pozwoli. - Nie patrz na mnie w ten sposób - potwierdziła jego podejrzenia. - Nie chcę wyglądać jak podstarzała baba z utrzymankiem. Kiedy przyniesiono wino, uniosła lekko swój kieliszek i upiła łyk. - Więc - powiedziała w końcu. - Teraz ona cię zostawiła. - Zniknęła. Chyba mnie zostawiła - odparł. - Ja bym tak to ujęła, gdyby zniknął mój kochanek. - Wyjęła paczkę gauloise'ów i zapaliła jednego. Poczuł ukłucie w sercu