Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Mam złe wieści - oznajmił imperator, nie tracąc czasu na powitanie. - Ach, przykro mi to słyszeć - stwierdził beznamiętnie Hari. Dodatkowo uruchomił menu mowy ciała, mając nadzieję, że poszcze- gólne pozy zdołają odwrócić uwagę Cleona od ferrytowego pyłu, który pokrywał jego tunikę. Czerwone obramowanie, które pojawiło się wo- kół hologramu, powiedziało mu, że jego twarz przybrała odpowiednio dostojny wyraz dostrojony do ruchu ust. - Rada Najwyższa napotkała trudności w sprawie reprezentacji - powiedział Cleon, przygryzając ze zdenerwowania wargi. - Dopóki tego nie rozwiąże, sprawa Pierwszego Ministra będzie odłożona na bok. - Rozumiem. Problem reprezentacji...? Cleon zamrugał ze zdziwieniem. "' - Nie interesowałeś się tą sprawą? "h* ' - Jest tyle do zrobienia tu, na Uniwersytecie Streelinga. Obraz Cleona zakołysał się w powietrzu. - Przygotowujesz się oczywiście do swojego ruchu. Cóż, nic nie sta- nie się nagle, więc możesz się uspokoić. Dahlijczycy zablokowali Niż- szą Izbę Galaktyczną. Chcą większej liczby głosów na Trantorze i w całej tej cholernej spirali! Ten Lamurk stanął przeciwko nim w Radzie Naj- wyższej. Nikt nie ma zamiaru ustąpić. - Rozumiem. - Musimy więc zaczekać, aż Rada Najwyższa będzie mogła zacząć 68 działać. Proceduralne kwestie reprezentacji wyprzedzają nawet za- gadnienia ministerialne. - Oczywiście. - Przeklęty Kodeks! - wybuchnął Cleon. - Powinienem mieć tego, kogo chcę. - Zgadzam się w zupełności - powiedział Hari. Byle nie mnie, po- myślał. - Cóż, byłem pewien, że chciałbyś usłyszeć to ode mnie. - Naprawdę to doceniam, panie. - Chciałbym jeszcze omówić z tobą pewne sprawy, zwłaszcza te, które dotyczą psychohistorii. Teraz jestem zajęty, ale już wkrótce... - Bardzo dobrze, panie. Cleon zniknął bez pożegnania. Seldon odetchnął z ulgą. - Jestem wolny! - krzyknął radośnie, wyrzucając w górę ręce. Agenci sił specjalnych przyglądali mu się ze zdziwieniem. Hari spoj- rzał raz jeszcze na swoje biurko, akta i ściany; wszystko pokryte czar- nym pyłem. Ale biuro wciąż było dla niego rajem w porównaniu z luk- susową pułapką, jaką był pałac imperatora. 9 - Ta podróż to dobra sprawa, chociażby po to, żeby na chwilę wy- rwać się ze Streelinga - powiedział Yugo. Weszli na stację grawitacyjną z nieodłącznymi agentami sił specjal- nych, którzy usiłowali swobodnie przechadzać się u ich boku. Według Hariego tak samo nie zwracali na siebie uwagi, jak pająki na talerzu. - W sumie to prawda - stwierdził Seldon. W sektorze był narażony na nagabywania członków Rady Najwyż- szej, różne grupy nacisku mogły swobodnie naruszać prowizoryczną prywatność Wydziału Matematyki i - oczywiście - obraz imperatora mógł w każdej chwili zakołysać się w powietrzu. A podczas podróży był bezpieczny. - Za dwie minuty i sześć sekund będziemy mieć dogodne połącze- nie. - Yugo skonsultował się ze swym siatkówkowym notatnikiem, patrząc gdzieś daleko w lewo. Seldon nigdy nie lubił tych urządzeń, ale z pewnością pozwalały one wygodnie czytać - w tym wypadku gra- witacyjny rozkład jazdy - bez angażowania rąk. Amaryl taszczył dwie torby. Hari zaoferował mu pomoc, lecz Yugo odparł, że ma w nich "klej- noty rodzinne", które wymagają szczególnej troski. Nie przerywając marszu, przeszli przez czytnik optyczny, który automatycznie zarezerwował miejsca i pobrał z ich kont opłaty za prze- jazd oraz poinformował autoprogram o zwiększonej masie przewożo- 69 nego ładunku. Hari był pogrążony w myślach o matematyce, więc start pojazdu trochę go wystraszył. - Och! - zawołał, chwytając się podłokietników. Opadanie było je- dynym sygnałem, który mógł przerwać nawet najgłębsze medytacje. Hari ponownie zwrócił uwagę na Yugo, który z entuzjazmem opowia- dał o społeczności Dahla, gdzie mieli zjeść lunch. - Ciągle rozmyślasz o tych politycznych sprawach? - O kwestii reprezentacji? Nie obchodzą mnie wewnętrzne rozgryw- ki polityczne, frakcje i cała reszta. Chociaż z matematycznego punktu widzenia stanowią zagadkę. - A mi się wydaje, że to wszystko jest całkiem jasne- zauważył Yugo. W jego głosie pobrzmiewała lekka nuta szacunku. - Dahlijczycy zbyt długo pozostawali poza nawiasem. - Dlatego, że posiadają głosy tylko z jednego sektora? - Właśnie, a w samym tylko Dahlu jest nas czterysta milionów. - A w pozostałych sektorach jeszcze więcej. - Masz przeklętą rację. Biorąc pod uwagę Trantor, na Dahlijczyka przypada tylko sześćdziesiąt osiem setnych reprezentacji. - A w całej Galaktyce... - Ta sama przeklęta sytuacja! Mamy swoją strefę, jasne. Ale, wy- kluczając Niższą Izbę Galaktyczną, jesteśmy zupełnie odizolowani. Yugo nie był już dowcipkującym, gadatliwym kompanem; jego twarz przybrała śmiertelnie poważny wyraz, a oczy patrzyły chmurnie. Hari nie chciał, aby ta podróż zmieniła się w kłótnię. - Statystyka wymaga specjalnej uwagi, Yugo. Pamiętasz ten żart o trzech statystykach, którzy wybrali się na polowanie na kaczki... - A co to takiego te kaczki? - Gatunek ptaka żyjącego na wolności, znany na niektórych świa- tach. Otóż pierwszy strzelił metr wyżej, drugi metr niżej, a trzeci za- wołał "Mamy ją!" Yugo roześmiał się, ale bardziej z obowiązku niż z rozbawienia. Sel- don przypomniał sobie o radzie Dors, by w kontaktach z ludźmi w więk- szym stopniu korzystał z humoru niż z logiki. Po incydencie z Lamur- kiem media przedstawiały Hariego w korzystnym świetle. Nawet w Radzie Najwyższej wypowiadano się o nim pochlebnie, jak zauważył imperator. Sama Dors natomiast była osobliwie odporna zarówno na śmiech, jak i na logikę; wypadek z ferrytowymi blokami wprowadził pewne napięcie w ich stosunkach. Hari zdawał sobie sprawę, że również dla- tego tak chętnie przystał na propozycję Yugo, by spędzić dzień poza Sektorem Streelinga. Dors miała dwa ważne wykłady i nie mogła wy- jechać. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie ponarzekała trochę. W końcu jednak dała za wygraną i przyznała, że siły specjalne będą 70 prawdopodobnie chronić go wystarczająco dobrze. A przynajmniej do- póty, dopóki nie zrobi czegoś "głupiego". - W porządku - upierał się Yugo. - Ale sądy są również nastawio- ne przeciwko nam. - Dahl jest obecnie największym sektorem. W swoim czasie zdobę- dziecie również wpływy w sądownictwie. - Czasu to my nie mamy. Jesteśmy blokowani przez różne ugrupo- wania. Seldon nie znosił tej pokrętnej logiki władzy, starał się więc odwo- ływać do matematycznej strony duszy Amaryla. - Wszystkie sądy są podatne na kontrolę ze strony ugrupowań po- litycznych, przyjacielu. Przypuśćmy, że w ławie zasiada jedenastu sę- dziów. A potem zwarta grupa sześciu z nich zaczyna podejmować wszyst- kie decyzje