ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Nie wspomniała o niczym więcej z tego, co zrobiła dla Amandy Rafaela, nie wspomniała o pół roku czułej opieki i prawdziwie macierzyńskiej troski, o tym, że pomogła Alexowi zająć się siostrzenicą, którą tak bardzo pokochali. Rafaela nie oczekiwała jednak podziękowań. Pragnęła tylko, by Kay nie skrzywdziła Amandy. Niestety, takiej gwarancji nie mogła uzyskać, nie mogła też przekonać Kay, by choć przez ten krótki czas właściwie traktowała swoje dziecko. Mam nadzieję, że spędzicie razem miły miesiąc. Na pewno odparła Kay z dziwnym uśmieszkiem. Na koniec rzuciła przez ramię: Niech się pani dobrze bawi w Hiszpanii. Po czym poszła z Amandą do windy. Rafaela poczuła się nagle bezradna i opuszczona. Za stanowiło ją tylko, skąd Kay mogła wiedzieć, że wybiera się do Hiszpanii. ROZDZIAł 23 Następnego ranka, wsiadając do samolotu do Paryża, Rafaela nie zwracała uwagi na dzieci. Marzyła tylko o tym, by jak najprędzej wrócić do domu, tymczasem ta część podróży miała zaprowadzić ją jeszcze dalej od miejsca, gdzie zostało jej serce. Czuła się zmęczona i osamotniona. Zamknęła oczy i próbowała wyobrazić sobie, że nie leci do Francji, lecz do Kalifornii. Często odbywała takie podróże i była nimi już tak znudzona, że przespała ponad połowę drogi nad Atlantykiem. Trochę czytała, zjadła obiad i kolację, ale głównie rozmyślała o tym, jak podczas podróży do Nowego Jorku poznała zeszłej jesieni Alexa. W tej chwili wydawało się jej niemożliwe, że wdała się w rozmowę z nieznajomym. Gdy podchodzili do lądowania w Paryżu, wciąż jeszcze uśmiechała się do siebie, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę się na to zdobyła. Teraz Alex nie był już nieznajomym. Wyobrażała sobie rozmowę na ten temat z ojcem: "Jak to się stało, żeście się poznali? Lecieliśmy razem samolotem, tatusiu. Zagadnął mnie. Co zrobił?!..." Rafaela zapięła pas i omal nie roześmiała się na głos. Samolot podchodził do lądowania. Dobry nastrój nie od stępował jej, gdy wychodziła osobnym wyjściem i przed innymi pasażerami przechodziła przez kontrolę celną. Czar prysnął, kiedy ujrzała twarz swojego ojca. Stał nieruchomo jak posąg, poważny, chyba nawet zagniewany, i surowym wzrokiem patrzył, jak idzie w jego kierunku. Każdy inny mężczyzna uśmiechnąłby się na jej widok, jego wzrok wszakże nie zdradzał takiego zamiaru. Rafaela była w czarnym kostiumie, białej jedwabnej bluzce i czarnym słomkowym kapelusiku z woalką. Kiedy go ujrzała, zadrżała z przerażenia. Nie ulegało wątpliwości, że stało się coś złego. Na pewno miał dla niej niedobre wieści. Może matka... albo John... albo któryś z kuzynów... albo... Bonjour, papa. Prawie nie drgnął, gdy wspięła się na palce, by pocałować go w policzek. Jego potężna sylwetka wydawała się teraz jak wykuta z najtwardszego głazu. Twarz miał starą i pomarszczoną, chłodne spojrzenie niebieskich oczu przeszywało ją na wylot. Czy coś się stało? zapytała. Porozmawiamy o tym w domu. O Boże, więc chodzi o Johna! Dlatego nie chce jej powiedzieć tu, na lotnisku. Nagle zapomniała o Aleksie i wszystkie jej myśli skupiły się na staruszku, którego zostawiła w San Francisco. A więc stało się to, czego zawsze się obawiała, ilekroć wyjeżdżała z domu. Tato, proszę... zaczęła. Czy... czy... jej głos załamał się i przeszedł w ledwie słyszalny szept. John?... Ojciec pokręcił głową. Dziwne. Nie widział jej tak długo, a mimo to nie miał jej nic do powiedzenia. Kiedy wsiadali do jego czarnego citroena, był jak granitowy mur. Skinieniem głowy dał znak kierowcy i ruszyli do domu. Przez całą drogę do Paryża Rafaela siedziała sparaliżowana strachem, a gdy samochód zatrzymał się przed domem, poczuła, że drżą jej ręce. Kierowca, który otwierał im drzwi, ubrany był w czarny uniform, idealnie odzwierciedlający zachowanie ojca i nastrój Rafaeli. Do ogromnego holu, rozświetlonego blaskiem wypolerowanych luster i marmurowych blatów osiemnastowiecznych stołów, wchodziła z dziwnym, niesamowitym uczuciem. Na jednej ścianie wisiały wspaniałe kilimy z Aubusson, z przeszklonych drzwi rozpościerał się malowniczy widok na ogród. Wewnątrz jednak wiało arktycznym chłodem, takim samym, jaki emanował od jej ojca, który spojrzał na nią niechętnie i wskazał jej swój gabinet, do którego wiodły strome marmurowe schody. Znów poczuła się zagubiona jak w czasach dzieciństwa. Z torebką i kapeluszem w ręku powoli ruszyła za nim na prywatną audiencję, podczas której miała się wreszcie dowiedzieć, co tak bardzo go rozgniewało. Przypuszczała, że musi to jednak mieć jakiś związek z Johnem. Idąc spiesznie po schodach, na próżno próbowała odgadnąć, co to może być. Bez wątpienia coś musiało się wydarzyć, gdy była już w Nowym Jorku. Może John miał następny wylew?... Nie, uznała jednak, że nie usłyszy złej wieści, lecz raczej surową ocenę czegoś, co zapewne zrobiła. Jak przez mgłę pamiętała ten wyraz twarzy z czasów dzieciństwa. Do gabinetu wszedł pierwszy, Rafaela za nim. Był to bardzo wysoki pokój o ścianach pokrytych boazerią, z szafami pełnymi książek i biurkiem tak ogromnym, że równie dobrze mogłoby służyć prezydentowi lub królowi. Wystrój pokoju stanowił doskonały przykład epoki Ludwika XV, wyszukany, cały jakby ociekający złotem. Ojciec odsunął krzesło i usiadł za biurkiem. Alors... A więc... spojrzał na nią i wskazał jej krzesło stojące po przeciwnej stronie biurka. Nie było w nim czułości czy uprzejmości, nie powiedział jej dotąd ani jednego miłego słowa, nie uczynił żadnego za chęcającego gestu. Chociaż nigdy nie był człowiekiem ciepłym i wylewnym, Rafaela z całą pewnością mogła stwierdzić, że tym razem zachowywał się wyjątkowo oschle. Tatusiu, o co chodzi? zapytała, a jej twarz pobladła