Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Ledwie nie głoszono, iż król znowu winien był temu, że Pieniążek Boglewskiego zamordować kazał, bo ojciec jego był sługą powolnym króla i surowym prześladowcą opierających się. - Otóż masz, jak cię Pan Bóg za nasze dziesięciny pokarał. Starosta bowiem i Obulec dziesięciny zabierali i majętności tych, co biskupa Jana uznać nie chcieli. Z drugiej strony królewscy mówili: - Patrzcie, co to są duchowni, i czy niesłuszna rzecz, iż król powściągnąć chce ich samowolę. Co dalej z Pieniążkiem miało się stać, przewidzieć było trudno. Tymczasem, zebrawszy sobie ludzi, po lasach się tułał, po gościńcach i na dwory najeżdżał, gdzie wiedział, że siła czeladzi nie było. Gwałtem sobie gospodę z nich czynił, jeść, pić i obroki dawać rozkazywał, siedział dzień i dwa, zabierał, co mu się podobało, i ruszał dalej. Szczególniej na Mazowszu, które znał dobrze, a w lasy ono obfitowało, udawało mu się tak bezkarnie snuć, ludzi szacować i drwić z tych, co za nim gonili. Były bowiem wydane listy gończe, ale nikt tak bardzo się nie troszczył o pochwycenie Pieniążka, a wiedziano dobrze, iż się nie da wziąć gołą ręką i bronić będzie, bo nic nie miał do stracenia. Wprawdzie, mimo zbrodni niesłychanej i winy jawnej, jako duchownego, władza świecka nie mogła karać, a duchowna byłaby go oszczędziła zamknąwszy na życie do więzienia - ale rozpasanemu człowiekowi do skruchy i pokuty było daleko. Osobliwsze też pobłażanie okazano dla Doroty Boglewskiej, którą zakonnicy świętego Franciszka warszawscy wyprosili, że jej ujść i skryć się dano, tak że kary uniknęła. Uczynili to nie dla niej, ale dla Rogalów z Sudocina, których była dzieckiem, aby sromotna kara i jej wspomnienie nie spadło na rodzinę. Adama tylko Jaszczułtowskiego pochwyconego osądzono na ćwiartowanie i wyrok na nim spełniono. Ale tego wojewodzie mazowieckiemu nie było dosyć, chciał za krew brata i żonę niewierną karać, i Pieniążka uchwycić. Z jego to naprawy rozstawione były czaty i ludzie czyhali na archidiakona, ale on zwinniejszym od nich był i pod nosem im się przesuwał naigrywając. O wszystkim zaś będąc uwiadomiony przez ludzi przebiegłych, których do posług zażywał, gdy mu ci dali znać, iż Dorota uszła na Pomorze, o tym już tylko myślał, jak się z nią połączyć. Do tego jednak potrzeba mu było pieniędzy, których nie miał, a od ojca je chciał wyciągnąć. Był więc tak zuchwałym, że Plichtę, który do zabójstwa należał, przebranego przysłał do nas do starosty z pismem, wprost się domagając, aby mu tyle a tyle grzywien przysłał, chceli, aby imię jego nie zostało zhańbionym. Wiedział dobrze i on, i Plichta, że starosta go sprawiedliwości nie wyda. Nigdym człowieka na takie srogie męki wystawionym nie widział, jak był naówczas Pieniążek stary. Silniejszej woli a mocy nad sobą każdy inny wiedziałby od razu, co ma czynić, i przebolawszy szedłby obraną drogą. W staroście miłość dla syna, przywiązanie do imienia i rodziny, chęć uniknięcia sromu i obowiązki sumienia walczyły. Widywałem go tak pasującym się z sobą, modlącym, z rękami zaciśniętymi, z czołem okrytym potem, oddanego na łup myślom, które go, jak owe harpie, szarpały. Nie mówił nic, lecz widać było, co cierpiał, jak się uspokajał postanowienie uczyniwszy, potem wahał się i, wyrzucony z kolei, znowu drogi szukał, a znaleźć jej nie mógł. Dzień w dzień chodził do kapłanów, duchownych, do zakonników radząc się, bolejąc, skarżąc. Żałowali go może, gdyż politowania był godzien, ale zarazem milczeniem powtarzali to, co gdzie indziej głośno mówiono. - Masz za prześladowanie nasze... Oto cię Pan Bóg pokarał na dziecku i na tym, który kapłanem uczyniony, zakałą się stał dla nas. Plichtę po naradzie starosta odprawił z groźbą, fukiem, grosza nie dał, konia jego ze stajen kazał wygnać, jego samego jak zapowietrzeńca wypędzić ze dworu i zapowiedział mu, jeśliby śmiał tu bawić dłużej, że go do więzienia wtrąci. Synowi zaś kazał tylko rzec, że go za dziecko swe znać nie chce, wyrzeka się i zakazuje mu zgłaszać się do siebie. To uczyniwszy biedny rozpłakał się potem jak bóbr, bo mu Jaśka tego żal było, a ratunku nie widział. Pocieszałem go, jak mogłem, choć w takim cierpieniu Bóg jeden a czas drugi tylko pociechę przynoszą. Oprócz straconego syna miał Pieniążek przed sobą nieunikniony gniew króla, zmniejszenie znaczenia swego i plamę rodzinie uczynioną. Wyrzucali mu ją wszyscy Odrowążowie. Srogie były starca męczarnie przy jego słabym charakterze, lecz Bóg cuda sprawia. Co rano przychodziłem do starosty, gdy w łóżku leżał jeszcze, wrzekomo po rozkazy a w istocie dla słuchania skarg i użaleń nad losem, jaki go spotkał. Byłem już do tego nawykłym i niemal jednymi słowami zawsze starałem się go pocieszać. Tego dnia, gdym z progu spojrzał na bladą twarz jego, postrzegłem w niej zmianę wielką. Widać było wysiłek ogromny, ale jakieś postanowienie twarde. Zerwał się z łoża i, nie poczynając jak zwykle od opowiadania mi o złowrogich snach swoich itp., zawołał: - Jedziecie za mną! - Dokąd? - zapytałem. Zawahał się nieco