ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Po chwili ciężka osłona uniosła się w górę, ukazując ciemny korytarzyk komory przejściowej. Jeszcze parę kroków i grodź zawarła się za nim, po kilkunastu sekundach, kiedy komora wypełniła się powietrzem, otwarła się druga blenda. Na wprost niej zobaczył drzwi windy. Wszedł do kabiny i nacisnął klawisz pod literką „S” – „Sterownia”. Kiedy winda stanęła i rozsunęły się drzwi, zdążył zrobić tylko krok i zamarł... Przed nim, przy ścianie jasno oświetlonego korytarza, z zadartymi w górę rękami, próbującymi jakby resztkami sił uchwycić gładką powierzchnię ściany, leżała jakaś postać Wdziany do połowy skafander antyradiacyjny wskazywał na pośpiech i zaskoczenie. Na plecach Brout zauważył wydrukowaną na niebieskim tle roboczego kombinezonu wielką literę „H”. Podbiegł do zamarłej przy ścianie istoty i odwrócił ją na plecy. Przewaliła się bezwładnie i wtedy Brout omal nie zemdlał. Spojrzały na niego nieruchome, tak dobrze mu znane szare oczy profesora Cragga – tego samego, który kiedyś, przed laty, zaginął podczas desperackiej wyprawy w układ Wolfa 359. Tylko... Brout opanował się na tyle, że raz jeszcze odważył się spojrzeć na znajomą twarz. Tak, coś tu nie było w porządku. Twarz? Gładsza chyba, bez znajomych zmarszczek nad ustami i marsa na czole. I włosy – wtedy przyprószone siwizną, teraz ciemne i błyszczące. – Olaf! – ryknął do telefonu. – Olaf!! Zerwał się nagle i nieprzytomny prawie rzucił w kierunku windy. Nacisnął podświadomie najniższy klawisz i z zamkniętymi oczami czekał, aż winda się zatrzyma. Wypadł z ledwie rozsuwających się drzwi i wbiegł do komory. Ale nad blendą paliło się już światełko „D”. Szedł Gustaffson. Po chwili przesłona poszła w górę. Brout podbiegł do Olafa i złapał za fałdy kombinezonu. – Olaf – z trudem łapiąc oddech wychrypiał. – Olaf, chodźmy tam. Tam jest Cragg, jak Boga kocham, tam leży Cragg, widziałem go, nieżywy, jest tam! Na korytarzu... – Uspokój się, musiało ci się coś... Brout stężał. – Myślisz, że zwariowałem, tak?! Że zmysły mi się pomieszały, tak myślisz, prawda? Ty idioto, chodź, napatrz się! Pociągnął go do windy. Wjechali raz jeszcze na pokład sterowni i kiedy kabina zatrzymała się, Brout przepuścił Olafa. Patrzył, jak tamten podbiegł do leżącej sylwetki, pochylił się nad nią, a potem nienaturalnie wolno wyprostował. Po chwili dopiero, nie odwracając się, powiedział: – Robert, zostanę tutaj. Muszę wiedzieć, za każdą cenę muszę się dowiedzieć, co tu się stało. I tak jest już za późno, żeby uciec. Nie mówiłem ci tego, ale Oni mocno przyspieszyli, nie uszlibyśmy więcej niż półtora miliona, i to na maksymalnym przyspieszeniu. Tu możemy się jeszcze bronić, gdy zaatakują. Nie ma wyjścia. Nawet gdyby było, to ja tu muszę zostać. Zabiłem go. Chcę wiedzieć, czy go zamordowałem, czy spełniłem tylko mój obowiązek. Wątpię zresztą, czy dla niego byłaby to jakaś różnica. To był porządny człowiek. Nie wierzę, żeby on... Gustaffson zwrócił twarz w kierunku Brouta. Robert widział teraz, jak za szkłem paraboloidalnego hełmu pobladła wykrzywiona żalem i rozpaczą twarz przyjaciela. Widział zmęczone oczy, w których nie było już żadnego wyrazu. – ... Ale ty masz, Robert, wolną rękę. Jeśli uważasz, że istnieje jakikolwiek cień możliwości, jakakolwiek szansa powodzenia, startuj. Postaram się Ich tu zatrzymać – mnie to i tak nic nie będzie kosztować. Mogą pomyśleć, że obaj uciekamy. Zaczną gonić pluskwę. Wtedy uderzę. Pomyślą, że to był fortel i wysłaliśmy pusty pojazd, powinni wrócić, żeby zająć się statkiem. To jest nawet jakieś wyjście! Brout zacisnął pięści. Nagle wezbrała w nim niepohamowana wściekłość. – Ty idioto! Tępy, zakichany bohaterze! Dokąd miałbym uciekać? Powiedz mi: dokąd?! Do naszych? A co ja bym im powiedział? Ze spieprzałem, bo nam roboty tyłek osmaliły? Czy że mi tak kolega-bohater doradził? Co miałbym im powiedzieć, pytam, poza historyjką o twoim wyczynie? Żeś zginął z imieniem Ziemi na ustach? Śmiercią Ziemianina? W imię zakichanej cywilizacji? Trzęsły mu się ręce. Sam nie wiedział, czego mu było bardziej żal – utraconych resztek nadziei czy też cienia szansy, której nie mógł wykorzystać. A może po prostu Olafa? Albo kolorowych snów o Ziemi? Tamten patrzył na niego ze smutkiem. Wreszcie cicho powiedział: – Jak uważasz. Możesz w każdej chwili startować. Jeśli nie, to chodź ze mną. Trzeba wyprostować statek i przygotować pracujące generatory. Ostatecznie ta jedna szansa na milion jeszcze istnieje. Windą zjechali do nawigatorni. Kiedy tylko otwarły się drzwi korytarza – identycznego jak tamten – dostrzegli podłogą ze spoczywającymi na niej kilkunastoma sylwetkami. Na ścianach, rozmieszczone co kilka metrów, jarzyły się trójlistne pomarańczowe wskaźniki promieniowania. Musiało tu tęgo walić. Śmierć chwytała Ich na korytarzu, przy ścianach, których usiłowali się chwytać w nagłej agonii, w otwartych drzwiach kajut. Zbliżyli się do pierwszej sylwetki leżącej na podłodze. Nie miał nawet na sobie skafandra. Olaf, który szedł na przedzie, nachylił się nad nim i zamarł. Z dołu patrzyły na nich znów szeroko otwarte, zdziwione jakby oczy profesora Cragga. Brout poczuł, iż znów robi mu się słabo. Zerwał się i rzucił ku następnej sylwetce. Cragg. Następna – chwycił za ramię niebieskiej kurtki i odchylił głowę: Cragg. Dalej – twarz w szczelinie uchylonych drzwi Cragg! I znów Cragg