ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Wiejskimi drogami, wzdłuż leśnych ścieżynek przebiegali łącznicy z meldunkami i rozkazami. W ciemne noce pociągi pędziły w przepaść rozwartą ręką minera. Głodni ludzie błagali o dodatkową kostkę trotylu. Paprocie zakwitały bielą czasz spadochronowych, dni liczyło się według ilości stoczonych potyczek, wysadzonych mostów, spalonych samochodów. Walka przybierała na sile i to też było oznaką nadciągającego frontu. Od czasu do czasu w ręce Jurka i innych rannych trafiały rozkazy podpisane przez podpułkownika „Mietka". Trudno wyobrazić sobie wygląd człowieka tylko na podstawie podpisywanych rozkazów - krótkich, zwięzłych, rzeczowych. Jedno można było orzec z całą pewnością: potrafił w ostrowieckie lasy tchnąć nowe życie i - co ważniejsze — kierować nim. Tymczasem to, czego „Pani M." obawiała się najbardziej, nastąpiło jednego z pierwszych dni sierpnia. Niemcy przyszli do wsi zupełnie nieoczekiwanie. Jurek już wtedy próbował chodzić. Chyłkiem wycofał się za opłotkami ku zbożu. Na szczęście Niemcom nie spodobały się kwatery w Moczydłach. Wieś była uboga, nie dawała nadziei na większy rabunek. Ubóstwo jej mieszkańców tym razem stało się dla nich dobrodziejstwem. Niemcy odeszli. Pozostał jednak lęk, świadomość zagrażającego już teraz stale niebezpieczeństwa. Jurek przeniesiony został do innej wsi. Chociaż na kie- 197 leckiej ziemi nie było cichych zakątków, wydawało się, że tu będzie spokojniej. Nocami front było słychać lepiej. Wypatrywano dalekich błysków nad horyzontem, wsłuchiwano się w każdy głośniejszy pomruk. Z zachowania się okupanta wróżono sobie, jak daleki jest dzień wyzwolenia. Wreszcie liczono już godziny... Nikt nie mógł sobie wyobrazić, jak ów „front" miał wyglądać. Jurek spodziewał się ujrzeć uciekających Niemców, rozpędzone czołgi i chmurę samolotów bombardujących wroga. Niebo było jednak wciąż czyste i błękitne, ziemia leżała spokojna, nie wstrząsana dudnieniem pancernych wozów. Któregoś dnia we wsi zakotłowało się. Buchnęła wieść, że Niemcy robią obławę. To było zupełnie prawdopodobne. Jurek wraz z „Konopem", rannym w bitwie pod Przeu-szynem, wycofali się ku zbożu. Słońce złociło kłosy — pełne, obfite, czekające na żniwa. Siedli w gąszczu cienkich łodyg pachnących chlebem i ziemią. Jurek przejrzał karabin, trzasnął parę razy zamkiem i, uspokojony sprawnością broni, żuł wysypane z kłosa ziarno. Odgłosy rzadkich strzałów dochodziły skądś z bliska. Sprawiało to wrażenie raczej przypadkowej potyczki niż regularnej, frontowej bitwy. Od czasu do czasu wysuwali ostrożnie ze zboża głowy, aby zorientować się w sytuacji. Ale w okolicy nic nie wskazywało na bliskość frontu. Każda godzina rodziła większy niepokój. W pewnej chwili Jurek znów wysunął głowę. Drgnął, W odległości kilkudziesięciu metrów od niego stał jakiś człowiek z bronią w ręku. - „Konop"! Niemcy! Przypadli do ziemi nasłuchując. Dokoła nadal była cisza. Tym razem wyjrzał „Konop". 198 - Idzie tu - szepnął, mocniej ściskając kolbę karabinu. Jurek uniósł się. Z dala szedł ku nim szum zboża. - Stój! - posłyszał nagle przed sobą. „Własowiec" -przemknęło mu przez myśl. Przerzucił broń do oka. - Ty stój... Tamten zatrzymał się. Jurek czuł w skroniach łomot każdej z tych długich sekund. Stali naprzeciw siebie. Nieznajomy widać miał lepszy wzrok. - A ty cztoż, malczik - odezwał się zupełnie innym , ... o * tonem - s sawieckoj armiej. wajewat sabirajeszsa* 5 - Sowiecka armia? - Ty dumał kakaja?** Jurek szarpnął „Konopa" za rękaw. - Sowieci! Skoczyli przed siebie. Zboże złocistą falą rozstępowało się przed nimi z szelestem. Żołnierz stał w miejscu z zarzuconym przez ramię automatem i z najwyższym spokojem skręcał grubego na palec papierosa. Jurek dobiegł do niego pierwszy. Przypadł do szorstkiego drelicha. Żołnierz łagodnie go objął niezręcznym, nie nawykłym do pieszczot gestem. - Nu wot, nu wot... Jurek patrzył w jego opaloną, czerstwą twarz. Tamten pociągnął nosem, twardym, szorstkim paluchem przetarł powieki podejrzanie wilgotnych oczu. Zawstydził się tego gestu, odwrócił twarz. - Wot, smatri - wskazał na prostokątny kawałek pa-pieru urwany z gazety - kuriszki ty mnie rassypat... * A ty cztoż... (ros.) - A cóż ty, chłopcze, z sowieckq armią chcesz wojować? ** Ty dumał" kakaja? (ros.) - A ty myślałeś, że jaka? **! Wot, smatri... (ros.) - No i popatrz, rozsypałeś mi machorkę... POŻEGNANIE „Sikorski" chorował. Leżał pod skleconym z gałęzi szałasem, oddychał ciężko, buchało od niego gorączką. „Klon" przynosił mu wodę, wtykał suchary w spalone wargi. Z zapuchniętych oczu bił blask nienaturalny, ostry. Siąpił zjadliwy, zimny deszcz. Chłód wstrząsał wychudłym ciałem. Spod drelichowego watowanego worka, w jakich samoloty przekazywały im zrzuty, wystawały bose nogi. Czasem podkurczał je, sięgał kolanami aż pod brodę. Tak było cieplej, ale już po chwili nogi drętwiały, trzeba było je wystawiać na przejmujące zimno. Dreszcze powracały. Październik dał się wszystkim we znaki. „Sikorski" nie był jedynym, któremu groziło zapalenie płuc. Chłód i głód uderzyły w nich ze stokrotnie większą siłą niż Niemcy. Front zastygł na Wiśle, zbliżała się zima. Nie wiedziano, co robić. Jurek słaniał się na nogach. Wolność, która ogarnęła go w sierpniu, okazała się tylko chwilowym szczęściem. Wyciągnięta daleko na zachód czołówka radziecka została zepchnięta niemieckim przeciwuderzeniem. Wraz z radzieckimi żołnierzami krył się przenoszony z miejsca na miejsce. Kiedy siły na to pozwoliły, skoczył sam do Ostrowca. Ale tu groziła mu wywózka do Niemiec. Uciekł wprost 200 z arbajtsamtu *. Nie czekał, aż znów przyjdą po niego. Wrócił do lasu, znalazł swoich. W Okrąglicy „Mietek" przejmował ostrowieckie oddziały. Wtedy Jurek zobaczył go po raz pierwszy. Był w mundurze podpułkownika, o kruczych włosach. Mówił głosem twardym, nie znoszącym sprzeciwu. •- O, „Mietek"! - mówiono o nim wśród partyzantów. - Ten zna się na rzeczy. Z nim to można... Zaczął się nowy okres partyzantki. „Mietek" wyznaczył poszczególnym oddziałom rejony działań, dał zadania, żądał meldunków. Robota od razu poszła raźniej. Wylatywały w powietrze mosty, transporty wojskowe, minowano drogi. To było już naprawdę wojsko. Łatwiej walczyło się im pod Gruszką, łatwiej przyszło odpierać ataki skoncentrowanych wojsk niemieckich w lasach Świniej Góry. Nadal zostawiali-po drodze mogiły przyjaciół, ale cena ich życia była teraz znacznie wyższa niż dawniej. Żyli nadzieją na bliski już front