Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Dobrze, że Kroger wciąż jest do pewnego stopnia na niego zła, i dobrze, że on jest w stosunku do niej podejrzliwy. Będąc zła, nie padnie mu z czcią do nóg ani nie zaakceptuje bezkrytycznie jego starszeństwa czy rozwiązań. Nie uważał już, że jest służką Gaylorda Hanksa, ale wciąż ma to swoje nastawienie. Bren podejrzewał, że według niej obcy i diabeł są niemal identycznymi istotami, przynajmniej u podstaw. W jej postawie, prawdopodobnie ukształtowanej jeszcze w dzieciństwie, był zakorzeniony strach, ale kariera naukowa przesłoniła wszystkie wcześniejsze wpływy. Ta kobieta ma umysł, i to bystry. Trzeba ją pozyskać, a okaże się atutem. Co więcej, była kimś, kto potrafi rozmawiać z najbardziej radykalnymi ugrupowaniami na wyspie, dbającymi wyłącznie o własne korzyści, zaufanym człowiekiem z wewnątrz. Dorzucić do tego równania Lunda: Tom Lund ma wpływy w Biurze Handlu i może być bezcenny w kierowaniu przedsiębiorcami. Tymczasem Tabini przyhamował chwiejne atewskie interesy na kontynencie i wciągnął opierających się panów w wiek współzależności i wrzącej gospodarki. Mospheira, a nawet niektórzy atevi, mogła przeklinać Tabiniego jako tyrana, ale Tabini, jako jedyny spośród przywódców, miał wyraźną koncepcję przeprowadzenia tej trzeszczącej, dygocącej konstrukcji obok leżących po obu stronach cieśniny mielizn nieograniczonej interesowności, a zespół Durant-Tyers na wyspie potrafił w razie nagłej konieczności przesunąć Mt. Adams. Wciąż miał siłę politycznego przebicia, tyle że nie mógł użyć jej przedwcześnie, w błahej sprawie. A, Boże, to będzie wielka sprawa - pełna współpraca z atevimi i Gildią Pilotów, co deptało dogmaty partyjne starannie pielęgnowane po obu stronach linii podziału. - Bren-ji! Uderzenie w drzwi. - Tak, nadi! - Pośpiesznie wstał, by Jago nie wyłamała zewnętrznych drzwi i nie zostawiła wyjaśniania zniszczeń jemu. Uderzył się w głowę. - Wszystko w porządku, nadi. Myślę! Człowiek robi to w łazience... - Kolacja będzie niedługo gotowa - rzekła Jago, nie zniechęcona i wciąż podejrzliwa. - Zechcesz ją opóźnić, Brennadi? - Nie - odparł. - Nic podobnego. Zaraz wychodzę. Uderzył się o dyszę wodną i sprawdził ręką, czy nie ma krwi, ale nie. Wyszedł z kabiny całkiem nagi i włożył szlafrok z szacunku dla sztywnej przyzwoitości służących oraz szacunku dla Jago, która nie domagała się, by poświęcał swój czas czy myśli jej żądaniom seksualnym. Po prostu się martwiła, po prostu stała przy nim i Bren był jej za to głęboko wdzięczny, wciąż wstrząsany dreszczami, ale znacznie już słabszymi. Uznał, że to wyczerpanie. Potrzebował snu. Spał zeszłej nocy; sądził, że zaśnie i teraz. Zastanawiał się, czyby nie zaprosić Jago do łóżka, tylko dla ciepła, dla towarzystwa. Do cholernie za małego łóżka. - Zwykle potrzebujesz mniej czasu - zauważyła - Bren-ji. - Czasami rozmyślam - powiedział, wciąż marząc o łóżku, pragnąc go po osłabiającej gorącej wodzie bardziej niż jedzenia; już samo to stanowiło sygnał. Nauczył się kontrolować swoje tempo. A przynajmniej próbował. - Dziękuję, Jago-ji. - Jest kolacja, z której Narani jest dość dumny. I jak tu mógł narzekać? Jak mógł się wymówić i paść do łóżka? Uznał, że był to dobry dzień, bardzo dobry dzień. Weszli Bindanda i Kandana, by ubrać go w bardziej swobodny strój, ale wciąż z lekkim kaftanem, lecz z mniejszą liczbą kołnierzy i koronek do uchronienia przed zupą. Razem z Jago przeszli do pokoju przeznaczonego na jadalnię, gdzie Narani rzeczywiście dokonał cudu, stawiając na stół uroczysty serwis, a na - wet emaliowane kwiaty w wazonie z jadeitu. Wszedł Banichi. - Tano i Algini postanowili zjeść kolację razem w biurze, nadi - oznajmił. - Ale Rani i tak bardzo dobrze o nich zadba. - Usiądź, proszę - powiedział Bren. Banichi i Jago usiedli ostrożnie na elastycznych czerwonych krzesłach z pionowymi oparciami, na których wyglądali jak dorośli przy dziecinnym stoliku; plastik jednak wytrzymał i na stół wjechało pierwsze danie, prawdziwie wspaniała, trudna w przygotowaniu potrawa. Narani-ji, cudowne dokonanie. Powiedz to, proszę, personelowi. - Zaszczycony, nadi. Przy tak znakomitym daniu nie można było rozmawiać o sprawach zawodowych. A przy tym rzeczywiście dodawało ono człowiekowi sił. Potem była okazja do odpoczynku, do przejścia do saloniku; w tym czasie zniknęły talerze, a do kieliszków został nalany znakomity likier, przejrzysty jak kryształ. Banichi i Jago usiedli na podłodze, na bagażach złożonych pod ścianą; niewątpliwie było im wygodniej niż na czerwonych krzesłach. Bren zrobił to samo, po drugiej stronie, i przyjął kieliszek od Kandany, który mu go podał na małej tacce. - Zdrowie aijiego - powiedział Bren. Nauczyli się razem hołdować temu zwyczajowi. - W tym miejscu - odparł Banichi i wszyscy troje wypili, czując na wargach delikatny smak. - Człowiek pragnąłby pewnej konsultacji w sprawie liczb - zaczął Bren. Banichi, który kiedyś nie wiedział, że słońce jest gwiazdą, ponieważ w tamtych czasach nie miało to wpływu na jego pracę, znał każdą potencjalną linię podziału w Patronacie Zachodnim, a także wszelkie szczegóły dotyczące przemysłu i podaży. - Chciałbym trochę popracować, jeśli uda mi się nie zasnąć. Nie znaleźliście żadnego nadzoru wizyjnego? - Na pewno nie w pokojach - odparł Banichi - ale pozostajemy w niepewności co do korytarza. - Mam plany konstrukcyjne - rzekł Bren, co spotkało się z pełnym namysłu i zdumienia spojrzeniem Banichiego. - Jestem źródłem tajemnic. Muszę przed odlotem wyczyścić zawartość komputera; nie powinno w nim być nic, czego nie ma na statku albo czego nie powinno tam być. Nic, co nie zostało powielone w archiwum albo nie jest dla nich osiągalne na żądanie: myślę, że przeszukiwanie powinno wykryć takie rzeczy. Nie przeszkadza mi, że wiedzą to co ja, ale trochę bardziej mnie niepokoi to, że wiedzą, iż ja mogę wiedzieć pewne rzeczy