ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

To miałem na myśli. Tylko to. Cirilla, Lwiątko z Cintry... Spędzała na Skellige lata i zimy. Nieraz narozrabiała, że hoho! Diablątko to było, nie Lwiątko... Psiakrew, już drugi raz powiedziałem „było"... Yennefer, różne plotki docierają tu z lądu... Jedni mówią, że Ciri jest w Nilfgaardzie... - Nie ma jej w Nilfgaardzie. - Drudzy mówią, że dziewczyna nie żyje. Yennefer milczała, gryząc wargi. - Ale tej drugiej plotce - powiedział twardo jarl - zaprzeczę ja. Ciri żyje. Jestem tego pewien. Nie było żadnych znaków... Ona żyje! Yennefer uniosła brwi. Ale pytania nie zadała. Milczeli długo, wsłuchani w ryk fal grzmocących w skały Ard Skellig. - Yennefer - powiedział po chwili milczenia Crach. Dotarły z kontynentu inne jeszcze wieści. Wiadomo mi, że twój wiedźmin, który po drace na Thanedd ukrywał się w Brokilonie, wyruszył stamtąd z zamiarem dotarcia do Nilfgaardu i wyzwolenia Ciri. - Powtarzam, Ciri nie ma w Nilfgaardzie. Co zamierza mój, jak to zechciałeś określić, wiedźmin, nie wiem. Ale on... Crach, nie jest tajemnicą, że ja go... darzę sympatią. Ale wiem, że on Ciri nie uratuje, nie osiągnie niczego. Ja go znam. On zapłacze się, zagubi, zacznie filozofować i użalać się nad sobą. Potem wyładuje gniew, rąbiąc mieczem co i kogo popadło. Potem, w ramach ekspiacji, dokona jakiegoś szlachetnego, acz bezsensownego wyczynu. W końcu zaś pewnie zostanie zabity, głupio, bezsensownie, zapewne ciosem w plecy... - Mówią - wtrącił prędko Crach, przestraszony złowrogo zmieniającym się, dziwnie dygoczącym głosem czarodziejki. - Mówią, że Ciri jest mu przeznaczona. Sam widziałem, wtedy, w Cintrze, podczas zaręczyn Pavetty... - Przeznaczenie - przerwała ostro Yennefer - może być bardzo różnie interpretowane. Bardzo różnie. Szkoda zresztą czasu na dywagacje. Powtarzam, nie wiem, co Geralt zamierza i czy cokolwiek zamierza. Mam zamiar wziąć się do dzieła sama. Moimi metodami. I aktywnie, Crach, aktywnie. Ja nie zwykłam siedzieć i płakać, chwyciwszy się oburącz za głowę. Ja działam! Jarl uniósł brwi, ale nic nie powiedział. - Będę działać - powtórzyła czarodziejka. - Już obmyśliłam plan. A ty, Crach, dopomożesz mi w tym, zgodnie z przysięgą, którą złożyłeś. - Jestem gotów - oświadczył twardo. - Na wszystko. Drakkary stoją w porcie. Rozkazuj, Yennefer. Nie wytrzymała, by nie parsknąć śmiechem. - Zawsze taki sam. Nie, Crach, żadnych dowodów męstwa i męskości. Nie trzeba będzie płynąć do Nilfgaardu i walić toporem we wrzeciądze Miasta o Złotych Wieżach. Potrzebna mi pomoc mniej spektakularna. Ale bardziej konkretna... Jak tam u ciebie ze stanem skarbca? - Słucham? - Jarlu Crachu an Craite. Pomoc, której potrzebuję, jest przeliczalna na walutę. Zaczęło się nazajutrz, od świtu. W oddanych do dyspozycji Yennefer komnatach zapanował szaleńczy rozgardiasz, nad którym z najwyższym trudem panował przydzielony czarodziejce seneszal Guthlaf. Yennefer siedziała za stołem, prawie nie unosząc głowy znad papierów. Liczyła, sumowała kolumny, sporządzała rachunki, z którymi natychmiast pędzono do skarbca i wyspiarskiej filii banku Cianfanellich. Rysowała i kreśliła, a rysunki i wykresy natychmiast trafiały do rąk rzemieślników - alchemików, złotników, szklarzy, jubilerów. Jakiś czas wszystko szło sprawnie, potem zaczęły się kłopoty. - Przykro mi, mościa czarodziejko - wycedził seneszal Guthlaf. - Ale jeśli nie ma, to nie ma. Daliśmy wam wszystko, co mieliśmy. Cudów i czarów robić nie umiemy! A pozwolę sobie zauważyć, że to, co leży przed wami, to są diamenty o łącznej wartości... - Co mi po ich łącznej wartości? - parsknęła. - Ja potrzebuję jednego, ale odpowiednio dużego. Jak dużego, mistrzu? Szlifierz kamieni jeszcze raz popatrzył na rysunek. - Żeby wykonać taki szlif i takie fasetki? Minimum trzydzieści karatów. - Takiego kamienia - stwierdził kategorycznie Guthlaf - nie ma na całym Skellige. - Nieprawda - zaprzeczył jubiler. - Jest. - Jak ty sobie to wyobrażasz, Yennefer? - zmarszczył brwi Grach an Craite. - Mam wysłać zbrojnych, by wzięli szturmem i ograbili tę świątynię? Mam zagrozić kapłankom moim gniewem, jeśli nie wydadzą brylantu? To nie wchodzi w grę. Nie jestem specjalnie religijny, ale świątynia to świątynia, a kapłanki to kapłanki. Mogę je tylko grzecznie poprosić. Dać do zrozumienia, jak bardzo mi zależy i jak wielka będzie moja wdzięczność. Ale to zawsze będzie tylko prośba. Uniżona suplika. - Którą można potraktować odmownie? - Tak jest. Ale spróbować nie zawadzi. Czym ryzykujemy? Płyńmy we dwoje na Hindarsfjall, przedstawmy tę suplikę. Ja dam kapłankom do zrozumienia, co należy. A potem już wszystko w twoich rękach. Negocjuj. Przedstaw argumenty. Próbuj przekupstwa. Drażnij ambicje. Odwołaj się do wyższych racji. Rozpaczaj, płacz, spazmuj, bierz na litość... Do wszystkich morskich diabłów, mam cię uczyć, Yennefer? - To wszystko na nic, Crach. Czarodziejka nigdy nie dogada się z kapłankami. Zbyt ostre są pewne podziały... światopoglądowe. A w kwestii, by pozwolić czarodziejce użyć „świętego" reliktu czy artefaktu... Nie, zapomnieć trzeba o tym. Nie ma szans... - Do czego ci właściwie ten brylant? - Do budowy „okna". To znaczy, telekomunikacyjnego megaskopu. Muszę porozumieć się z kilkoma osobami