ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

sondaż. Otóż, okazało się wtedy, że w kraju, w którym 95 proc. narodu stanowili katolicy, przeważającą część dziennikarzy (58 proc.) stanowili ateiści. Równie wielką, a może jeszcze większą ich część stanowili różnego typu internacjonaliści, czytaj: osoby wierne w pierwszym rzędzie interesom sowieckim, a nie mający ani krzty 46 poczucia narodowego. A przy tym gotowi na wszystko w ramach wysługiwania się tym, co są ich najbliżej sercu czy raczej koryta. Jeden z takich dziennikarzy Wojciech Giełżyński, "wsławiony" wydaną w 1968 r. obrzydliwą broszurą atakującą środowiska opozycyjne, tłumaczył w wywiadzie dla paryskiej "Kultury" z 1987 r. swą postawę i postawę przeważającej części dziennikarzy: Świniliśmy się niewinnie. I to już była prawdziwa zagadka - jak można świnić się niewinnie? Lewicowe media starannie zadbały o to, by maksymalnie odwrócić uwagę społeczeństwa od tak podstawowych, a niebezpiecznych dla postkomunistów tematów, jak dekomunizacja czy lustracja. Skupiano za to tym więcej uwagi na walkę z urojonymi niebezpieczeństwami polskiego "nacjonalizmu", "antysemityzmu" czy rzekomej groźby "państwa wyznaniowego" w Polsce. Im więcej się o tym mówiło, im więcej straszyło telewidzów lub czytelników rzekomymi, coraz potężniejszymi ingerencjami Kościoła w sferę życia publicznego czy rzekomym nasileniem nacjonalizmu, tym większa była szansa przemilczenia ciągle nierozwiązanego problemu dekomunizacji, potężniejszych "czerwonych karteli" w gospodarce czy mediach. Dostrzegła to wnikliwa obserwatorka polskiej sceny politycznej zza oceanu Ewa M. Thompson, pisząc w "Tygodniku Solidarność" z 16 lipca 1993 r.: Czytając polskie czasopisma centrolewicowe odnosiłam wrażenie, że pełne są one "czerwonych śledzi", tzn. tematów odciągających uwagę czytelników od spraw najważniejszych i kierujących tę uwagę na sprawy marginesowe tak, aby sprawy najważniejsze załatwiane były poza zasięgiem uwagi publicznej. Np. o sprawie lustracji mówi się tylko półgębkiem albo wcale. Pozostawienie całkowitej dominacji mediów w rękach postkomunistów ułatwia im maksymalne manipulowanie informacjami. Najdrobniejszy błąd czy potknięcie ze strony sił prawicowych jest maksymalnie nagłaśniane. Równocześnie maksymalnie tuszuje się wszelkie rzeczy, które kompromitują środowiska postkomunistyczne, przemilcza historie grubych afer popełnianych przez ludzi z tej opcji. Jak bardzo zmanipulowany jest ten medialny obraz najlepiej widzimy na przykładzie telewizyjnego przedstawienia postaci prezydenta Kwaśniewskiego. Bonzowie telewizyjni dobrze zatroszczyli się o to, by telewidzowie nie mieli pojęcia o najróżniejszych "wyczynach" Kwaśniewskiego, począwszy od podania fałszywych danych o rzekomym wyższym wykształceniu poprzez sławetne incydenty z wchodzeniem do bagażnika w "stanie wskazującym", "niecodziennego" 47 zachowania w Charkowie - tłumaczonego "urazem goleni prawej" i słynnego incydentu kaliskiego z Siwcem, etc. Tym większe zdumienie budzi fakt, że przez cztery lata rządów AWS, faktycznie nie zrobiono niczego dla zmienienia tak patologicznej sytuacji w publicznych mediach i ich odpolitycznienia. Doskonale znający sytuację w mediach dziennikarz telewizyjny i publicysta z Radia "Plus" Jacek Leski z goryczą pisał w "Nowym Państwie z 27 listopada 1998 r. o politykach AWS, jako o "medialnych niemowlakach". Leski tłumaczył kolejne klęski AWS w walce o telewizję tym, że AWS, jako całość, nie ma wystarczającej determinacji do przeprowadzenia zmian w TVP, że całą grę o TVP prowadzą ze strony AWS nieudacznicy i medialne antytalenty typu Andrzeja Anusza i Emila Wąsacza. Nieudolność i brak skoncentrowania się polityków AWS na walce o tak decydujące sprawy, jak stosunek sił w telewizji, zadecydowały o kompletnej przegranej środowisk AWS w najbardziej wpływowych mediach. O tym, że właśnie za rządów AWS postkomunistyczna lewica i jej sojusznicy spokojnie doprowadzili do końca prowadzoną od lat czystkę w telewizji publicznej i w lokalnych radiach (m.in. głośna czystka wszystkich dziennikarzy nielewicowych w Radiu Łódź). Jakże groteskowo wyglądały kolejne wymigujące się od konkretów zapewnienia Krzaklewskiego czy Buzka, przyduszanych przez dziennikarzy pytaniami o to, co robią dla zmienienia skrajnie tendencyjnego kształtu mediów i podważenia ich totalnego zdominowania przez lewicę postkomunistyczną. Oto dwa typowe fragmenty tych, jakże kompromitujących, usprawiedliwień i wymigiwań się. W czasie rozmowy dziennikarzy "Gazety Polskiej" E. Isakiewicz i T. Sakiewicza z premierem J. Buzkiem (nr z 10 listopada 1999 r.) postawiono m.in. pytanie: AWS obiecywała w kampanii wyborczej zmiany w telewizji publicznej. Tymczasem w telewizji dzieje się gorzej, nagłaśniane są tylko poglądy jednej opcji politycznej, a prawica nieustannie znajduje się pod pręgierzem. Otrzymujemy wiele listów od wyborców AWS rozżalonych tym, że nic w tej sprawie nie zrobiono. Jak Pan to tym ludziom wytłumaczy? Odpowiedź premiera głosiła m.in.: Możemy działać tylko w ramach obowiązującego prawa. Nasza główna zasada to właśnie tworzenie państwa prawa. Prawo dotyczące telewizji publicznej jest ułomne i być może należy je zmienić. Jedyny konkret w całej odpowiedzi zapowiadał więc, że "być może" należy zmienić ułomne prawo. Cały Buzek! 48 Tę samą sprawę podjęto pół roku później w "Gazecie Polskiej" (nr z 19 kwietnia 2000 r.) w rozmowie z kolejnym speqalistą od uników -Marianem Krzaklewskim. Dziennikarze: A. Gargas i T. Sakiewicz przypomnieli: AWS obiecywała po wyborach zmiany w mediach publicznych. Tymczasem zmiany następują na gorsze. W TVP mamy do czynienia z jawną cenzurą i nachalnym promowaniem Kwaśniewskiego. Zamiast jakichkolwiek konkretów uzyskali od Krzaklewskiego odpowiedź w stylistyce bla-bla: - Robimy to, co umożliwia nam prawo. Spowodowaliśmy, że Unia Wolności usiadła razem z nami przy stoliku medialnym. Ostatnio rozmowy odbywają się w trójkącie AWS-UW-PSL. Zostały uruchomione zespoły, które stawiają sobie za cel zapewnienie równowigi w mediach publicznych