Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
Ale czuj± doskonale! Spróbuj potrz±sać słupem w tył i naprzód, Hatifnatowie z pewno¶ci± poczuj± drżenie ziemi i zobaczysz, że się przestrasz±! Każde drżenie odczuwaj± w brzuszkach! S± jak aparaty radiowe! Paszczak usiłował kołysać słupem w tył i naprzód. — Spadam! — krzykn±ł przerażony. — Szybciej! Szybciej! — zachęcał go Włóczykij. — Małymi szarpnięciami! Paszczak jeszcze kilka razy szarpn±ł desperacko słupem, a po chwili Hatifnatowie odczuli jakie¶ niemiłe wrażenie w piętach. Zaczęli gło¶niej szele¶cić i kręcić się niespokojnie. Nagle wzięli nogi za pas i uciekli — tak jak to zrobiły myszy polne. W jednej chwili polanka opustoszała. Włóczykij czuł, jak Hatifnatowie umykaj±c do lasu ocieraj± mu się o nogi i jak piek± go niczym pokrzywy. Paszczak pu¶cił z rado¶ci słup i run±ł na ziemię zupełnie wyczerpany. — Ach, moje serce! — jęczał. — Znowu weszło mi do gardła. Nic, tylko wci±ż kłopoty i niebezpieczeństwa, odk±d znalazłem się w rodzinie Muminków! — Uspokój się! — powiedział Włóczykij. — Przecież poradziłe¶ sobie doskonale! — Nędzne stworzenia ci Hatifnatowie — mruczał Paszczak. — Żeby ich ukarać, zabiorę im barometr! — Zostaw go lepiej! — ostrzegł Włóczykij. Ale Paszczak zd±żył już zdj±ć ze słupa wielki, l¶ni±cy barometr. Z triumfem wsadził go sobie pod pachę. — Wracajmy teraz — powiedział. — Jestem okropnie głodny. Po powrocie Paszczak i Włóczykij zastali resztę towarzystwa zajadaj±c± nale¶niki i szczupaka, którego złowił Tatu¶ Muminka. — Hej! — zawołał Muminek. — Obeszli¶my cał± wyspę wokoło! Po tamtej stronie s± strasznie dzikie skały, które schodz± prosto do morza! — I widzieli¶my cał± masę Hatifnatów — opowiadał Ryjek. — Co najmniej stu! — Nie wspominaj mi o nich! — przerwał Paszczak porywczo. — Nie chcę o nich słyszeć! Ale spójrzcie na mój łup wojenny! Mówi±c to Paszczak z dumn± min± postawił barometr na ¶rodku stołu. — Ach, jaki piękny i ¶wiec±cy! — krzyknęła Panna Migotka. — Czy to zegar? — Nie, to barometr — powiedział Tatu¶ Muminka. — Wskazuje, czy będzie pogoda, czy burza. Zdarza się nawet czasem, że się nie myli. Po tym wyja¶nieniu zapukał w barometr. Na twarzy jego pojawiły się bruzdy. — Zapowiada burzę. — Czy duż± burzę? — spytał Ryjek z niepokojem. — Spójrzcie sami — powiedział Tatu¶ Muminka. — Wskazuje „00”, a niżej żaden barometr już wskazywać nie może. Chyba żeby sobie z nas stroił żarty. Wygl±dało jednak rzeczywi¶cie na to, że barometr nie żartuje. Złocista mgiełka zgęstniała w szarożółt± mgłę, a daleko na horyzoncie morze było dziwnie czarne. — Nie ma co, wracamy do domu! — powiedział Migotek. — Jeszcze nie! — prosiła Panna Migotka. — Jeszcze nie zbadali¶my porz±dnie skał po tamtej stronie! Nie wyk±pali¶my się nawet! — Możemy chyba jeszcze trochę poczekać i zobaczyć, co będzie — dodał Muminek. — Szkoda byłoby wracać do domu wła¶nie teraz, kiedy odkryli¶my tę wyspę! — Ale jeżeli przyjdzie burza, nie będziemy mogli w ogóle st±d wyjechać — zauważył roztropnie Migotek. — To byłoby najlepsze! — ucieszył się Ryjek. — Mogliby¶my tu zostać na zawsze! — Cicho, dzieci, muszę się zastanowić — przerwał dyskusje Tatu¶ Muminka. Zszedł nad brzeg morza, poci±gn±ł nosem, wietrzył, kręcił głow± na wszystkie strony i marszczył czoło. Z daleka rozległ się grzmot. — Grzmi! — zawołał Ryjek. — Och, jak strasznie! Nad horyzontem wznosił się groĽny wał chmur. Był ciemnogranatowy i pędził przed sob± małe, puszyste chmurki. Od czasu do czasu wielka zygzakowata błyskawica o¶wietlała morze. — Zostajemy! — zadecydował Tatu¶ Muminka. — Na cał± noc? — zawołał Ryjek. — Tak s±dzę — odpowiedział tatu¶. — Pospieszcie się z wybudowaniem szałasu, bo wkrótce będzie deszcz! „Przygodę” wyci±gnięto wysoko na piasek, po czym w po¶piechu wybudowano na skraju lasu szałas z żagla i koców. Mama Muminka uszczelniła go mchem, a Migotek wykopał dookoła rów, żeby woda deszczowa miała gdzie spływać. Wszyscy biegali tu i tam, wnosz±c swoje rzeczy pod dach. Grzmiało już coraz bliżej. Drzewa muskał teraz lekki wietrzyk szumi±c lękliwie. — Wyjdę na cypel zobaczyć, co z pogod± — oznajmił Włóczykij. Wci±gn±ł kapelusz głęboko na uszy i wyszedł. Samotny i szczę¶liwy doszedł do najdalszego krańca wyspy i stan±ł oparłszy się plecami o wielki kamień. Na ciemnozielonej wodzie wznosiła się biała piana fal, skały ¶wieciły zielono jak fosfor. Od południa grzmi±c uroczy¶cie nadci±gała burza. Rozpinała nad morzem czarne żagle, rozrastała się na całe niebo. Błyskawice błyskały złowieszczo. „Idzie prosto na wyspę” — pomy¶lał Włóczykij z dreszczem rado¶ci i podniecenia. Zmrużywszy oczy pod szerokim rondem kapelusza, wyobrażał sobie, że płynie na samym szczycie wału chmur, że wystrzeliła go w morze sycz±ca błyskawica. Słońce znikło, a deszcz jak szara zasłona sun±ł nad morzem. Włóczykij odwrócił się i, skacz±c po kamieniach, zacz±ł biec. Zd±żył w sam± porę dobiec do namiotu. Ciężkie krople deszczu zaczęły już bić w płótno żaglowe łopoc±ce na wietrze. Chociaż wiele godzin pozostało jeszcze do wieczora, ¶wiat cały pogr±żył się w ciemno¶ci. Ryjek owin±ł się dokładnie kocem, gdyż bardzo bał się burzy, a inni siedzieli skuleni tul±c się do siebie