ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

- Gdybym miał konia z An, to na wieczerzę byłbym z powrotem. - Ja pojadę - zaoferował się Cannon Master, rumieniąc się. - Nie, ja pojadę - zaperzył się Eliard. - Nie. Chcę... dawno już się nie widziałem z Arin Amory. Ja pojadę. - Cannon Master zerknął błagalnie na Morgona. - Jak chcesz - burknął Morgon. - Nie zapomnij tylko, po co tam jedziesz. Ty, Eliardzie, pomożesz w Tol przy załadunku. Grimie, ty będziesz przy mnie podczas wymiany. Kiedy ostatnim razem sam dobijałem targu, o mało nie dałem trzech pociągowych koni za harfę bez strun. - Jeśli tobie marzy się harfa - podchwycił Eliard - to ja chcę konia z An. - A ja trochę szatek z Herun - wtrąciła Tristan. - Muszę je mieć, Morgonie. W pomarańczowym kolorze. Potrzebne mi też cienkie igły i para trzewiczków z Isig, i trochę srebrnych guzików, i... - Myślisz, że co rośnie na naszych polach? - wpadł jej w słowo Morgon. - Wiem, co rośnie na naszych polach. Wiem też, co od sześciu miesięcy omiatam dookoła pod twoim łóżkiem. Albo ją noś, albo sprzedaj. Tak się już zakurzyła, że nie widać, jakiego koloru są klejnoty. W sali zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Tristan założyła ręce na piersi. Wypuszczone z palców warkocze rozplotły się. Patrzyła na Morgona, zadzierając wyzywająco bródkę, ale w jej oczach czaił się cień niepewności. Eliard rozdziawił usta, ale zamknął je zaraz tak energicznie, że szczęknęły zęby. - Jakie klejnoty? - W koronie - wyjaśniła Tristan. - Bo to korona. Widziałam podobną na obrazku w jednej z ksiąg Morgona. Królowie je noszą. - Wiem, co to korona - warknął Eliard, wlepiając wzrok w Morgona. - Coś ty, u licha, za nią dał? Połowę Hed? - Nie wiedziałem, że pragniesz korony - odezwał się z podziwem Cannon Master. - Twój ojciec jej nie miał. Twój dziadek nie miał. Twój... - Cannonie - przerwał mu Morgon. Uniósł ręce i poduszkami dłoni zakrył sobie oczy. Krew napłynęła mu do twarzy. - Kem miał koronę. - Kto? - Kern z Hed. To nasz pra-pra-pra-pra-pra-pra-pra-pradziad. Nie. Jeszcze jedno pra. Była ze srebra i tkwił w niej zielony klejnot w kształcie kapusty. Wymienił ją swego czasu na dwadzieścia baryłek heruńskiego wina, namówiony do tego przez... - Nie odbiegaj od tematu - warknął ostro Eliard. - Skąd ją masz? Coś za nią dał? A może... - Zawiesił głos. Morgon oderwał dłonie od oczu. - A może co? - Nic. Nie patrz tak na mnie. Znowu próbujesz zmienić temat. Przehandlowałeś coś za nią albo ją ukradłeś, albo kogoś dla niej zamordowałeś... - No nie, przestańcie... - powiedział pojednawczo Grim Oakland, tęgi nadzorca włości Morgona. - A może po prostu znalazłeś ją w żłobie jak zdechłego szczura. No, jak z tym było? - Nikogo nie zamordowałem! - krzyknął Morgon. Ścichł raptownie szczęk garnków dolatujący z kuchni. - O co ty mnie posądzasz? - podjął cierpko Morgon, zniżając głos. - Ja ciebie nie... - Nikogo dla zdobycia tej korony nie skrzywdziłem; nie dałem za nią nic, co nie należałoby do mnie; nie ukradłem jej... - Ja nie... - Ona należy mi się z mocy prawa. O odpowiedź na pytanie: jakiego prawa, nawet się jeszcze nie otarłeś. Sformułowałeś zagadkę i próbowałeś znaleźć jej rozwiązanie; pomyliłeś się cztery razy. Gdybym to ja tak radził sobie z zagadkami, nie rozmawiałbyś teraz ze mną. Idę teraz do Tol powitać kupców. Znajdziesz mnie tam, kiedy uznasz, że wypadałoby się czymś dzisiaj zająć. Morgon odwrócił się na pięcie. Kiedy był już na frontowych schodach, czerwony jak burak Eliard oderwał się od oniemiałej z wrażenia gromadki, ze zdumiewającą u kogoś jego postury szybkością przemknął przez sale, chwycił Morgona, ściągnął go ze schodów i przydusił twarzą do ziemi. Kury i gęsi rozpierzchły się na wszystkie strony z pełnym oburzenia wrzaskiem. Kmiecie, chłopiec z Tol, kucharka i pomywaczka rzucili się hurmem do drzwi i utknęli w nich zbitą masą, przekrzykując się nawzajem. Morgon, oszołomiony upadkiem, leżał nieruchomo, z trudem łapiąc oddech. - Dlaczego nie chcesz mi odpowiedzieć na proste pytanie? - cedził przez zęby Eliard. - Dlaczegoś nabrał wody w usta? Co zrobiłeś, by zdobyć tę koronę, Morgonie? Skąd ją masz? Co zrobiłeś? Przysięgam, że... Morgon uniósł głowę. Kiwała mu się, oczy popatrywały mętnie. - Mam ją z wieży - wymamrotał i nagłym skrętem ciała zrzucił z siebie Eliarda w różane krzewy Tristan. Walka była krótka i zacięta. Kmiecie Morgona, których panem jeszcze do poprzedniej wiosny był spokojny, rozsądny Athol, patrzyli z mieszaniną przestrachu i rozbawienia, jak książę Hed tarza się w błotnistej kałuży, a potem dźwiga się chwiejnie na nogi i z opuszczoną jak u byka głową szarżuje na brata. Eliard uskoczył i skontrował atak ciosem potężnej pięści. Dosięgła celu, a odgłos uderzenia, który rozszedł się w nieruchomym powietrzu, przypominał głuchy łomot, z jakim topór drwala wcina się w pień drzewa. Morgon zwalił się na ziemię niczym wór ziarna. Eliard opadł na kolana przy nieruchomym ciele brata i przerażony wymamrotał: - Przepraszam. Przepraszam cię, Morgonie. Zrobiłem ci coś? Rozwścieczona Tristan porwała bez słowa za wiadro i chlusnęła na nich mlekiem. Z ganku doleciała dziwaczna eksplozja szlochu