Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
Pan wróci, prawda? Takich, którzy nie wracali, te¿ znajdowano rozjechanych samochodami. – Nie zamierzam nie wracaæ. – Oczywi¶cie. Przecie¿ nie zostawi³by pan starej matki, w dodatku chorej, wiedz±c, ¿e bie- daczka nigdy nie dosta³aby w tej sytuacji zgody na wyjazd. Natomiast potem... potem, gdyby pan chcia³ wyjechaæ na sta³e, zabieraj±c matkê, wystarczy poprosiæ. Bêdzie zgoda. Krzysztof nabiera ziarnka groszku na widelec. Akurat, ju¿ wierzy! My¶li o matce, przez sze¶æ tygodni wydeptuj±cej na pró¿no drogi do w³adzy i opozycji, wysy³aj±cej piêæ paczek, z których ¿adna do niego nie dotar³a, czekaj±cej w d³ugiej kolejce do wiêzienia, w którym ju¿ go nie by³o, dowiaduj±cej siê, ¿e dawno zosta³ zwolniony i ¿e ¶lad po nim zagin±³... Powraca do niego blady, niewyra¼ny cieñ dawnej w¶ciek³o¶ci. Mia³a szczê¶cie, ¿e TAMTO sta³o siê z ni± w³a¶nie przed wiêzieniem, przy ludziach: gdyby zachorowa³a w domu, musia³aby umrzeæ. Przy wy³±czonych telefonach, sama, odciêta od ¶wiata, musia³aby umrzeæ. My¶li o matce, wiedz±cej ju¿ – powiedzia³ jej – dziêki czemu wyszed³ na wolno¶æ, o matce, nie mog±cej mu tego wybaczyæ. Udaje tylko, ¿e wybaczy³a. Nawet w jej oczach jest zhañbiony. Podpisa³! Mog±c byæ bohaterem, mog±c byæ mêczennikiem, podpisa³! „O¶wiadczam, ¿e podejmujê wspó³pracê...” I to z kim, z kim! £ysawy koñczy pstr±ga. Tyle na teraz, szczegó³owe instrukcje w ostatniej chwili. Mo¿na porozmawiaæ o sytuacji ogólnej. Odk±d og³oszono, ¿e internowani mog± swobodnie emigrowaæ, t³umy ludzi b³agaj±, ¿eby ich internowano. Naiwni! Jasne przecie¿, ¿e nie wystarczy byæ internowanym, ¿eby dostaæ paszport, tak siê mówi tylko dla picu. Zamierzamy pu¶ciæ tylko niektóre osoby, wierchuszkê „Solidarno¶ci”. Je¿eli z³o¿± podania o wyjazd... Ale ani im siê ¶ni. W ogóle nikt nie sk³ada. Z tych wa¿niejszych nikt. Có¿, skoro tak, bêd± procesy. Po¿a³uj±, ¿e nie prosili o pozwolenie na emigracjê. Kelner przynosi kawê. £ysawy ma osobist± pro¶bê do Krzysztofa. Taki inteligentny cz³owiek. Otó¿ on robi dokto- rat z terroryzmu. I, psiakrew, ju¿ przy definicji siê rozk³ada. Za chiñskiego boga nie mo¿e znale¼æ dobrej definicji terroryzmu. A ju¿ w polskich warunkach... Na przyk³ad te porwania samolotów, sporo ich by³o, czy to terroryzm? – Sk±d¿e – mówi Krzysztof. – Te porwania nie by³y zjawiskiem politycznym. Nie kiero- wa³a nimi ¿adna organizacja. Po prostu, przy trudno¶ciach z wyjazdem ludzie chwytali siê jedynej mo¿liwo¶ci, ¿eby uciec. Wiêc, bywa³o, porywali samoloty. Ale porwanie „terrory- styczne” wygl±da³oby inaczej. O, na przyk³ad tak: grupa ludzi uprowadza samolot, bior±c pasa¿erów na zak³adników. I oznajmia, ¿e ich zwolni, je¶li w³adze zwolni± internowanych. Wymiana. Rozumie pan? W oczach ³ysawego pojawi³ siê blask. Odsuwa od siebie fili¿ankê. – Ale¿ to genialne! – wo³a. – Wymiana! Mamy sposób na nasz± wierchuszkê! Wyrzucamy ich poza granice Polski na ¿±danie porywaczy, ich kompanów... dla ratowania ¿ycia niewin- 230 ------------------------------------------------------------- page 231 nych zak³adników. Kobiet, dzieci. O, pan ma g³owê! Trzeba by³o tak od razu... zamiast dawaæ im mo¿liwo¶æ dobrowolnej emigracji. Nie, to jest pomys³! Widaæ po nim, ¿e ju¿ w duchu pisze raport dla zwierzchników, ¿e ju¿ marz± mu siê awans i premia. Krzysztof przez chwilê ¿a³uje, ¿e cokolwiek powiedzia³, ale zaraz siê pociesza. Na to za pó¼no. Nie trzeba by³o rozg³aszaæ na wszystkie strony ¶wiata marzeñ o deportacji poli- tycznych. – Nie chcia³by pan pracowaæ w policji? – pyta nagle ³ysawy. – Mo¿e ma pan racjê, pa- skudna robota. Ale jak±¶ pracê warto by wzi±æ. Oczywi¶cie z prac± przymusow± nie bêdzie pan mia³ k³opotów... podpada pan pod paragraf, ale pana ci±gaæ nie bêd±. Tylko... jak pan wy¿yje? Ceny podwy¿szone trzy-cztery razy i wiêcej, prasy prawie nie ma, cha³tur nie ma, zaczyna siê bezrobocie... jak pan wy¿yje? Znale¼liby¶my dla pana co¶ dobrego. Sprawy kon- taktów z zagranic± w Ministerstwie Kultury naprawdê pana nie interesuj±? By³by pan szefem. To jeszcze aktualne. A mo¿e jaka¶ gazeta, któr± bêdziemy wznawiaæ? Wymienia siê ca³e re- dakcje, poszed³by pan od razu na kierownika dzia³u, po roku wy¿ej. Albo... – Dziêkujê – mówi Krzysztof. – Chcê byæ wolny. – W nêdzy, ale wolny? – Znalaz³em sobie to zastêpstwo w poradni przeciwalkoholowej, wie pan. Cztery godziny dziennie po trzy razy w tygodniu. – Ale¿ to grosze! – Mnie wystarcza. £ysawy nie nalega. Idzie szukaæ kelnera. Krzysztof przymyka oczy . P r z e z c h w i l ê j e s t znów w pokoju na Rakowieckiej. Bity, bity przez tamtego! Przez cz³owieka, przed którym teraz siê czo³ga, do którego siê u¶miecha! Znów miêknie mu kark, ¶wiat³o ga¶nie, zapada ciemno¶æ. Wci±¿ siedzi przy stoliku. To by³a chwila, mgnienie. Widzi swoje d³onie na bia³ym obru- sie. Je¿eli istnieje piek³o – my¶li g³upio – ju¿ zosta³em na wieki potêpiony. Ta my¶l przynosi ulgê. Za to, co teraz robi, zap³aci nie tylko zmarnowanym ¿yciem; zap³aci wieczno¶ci±, czy to wystarczy?! Czy to dobra cena? Pomy¶lcie o niej, zanim spluniecie z pogardy dla tchórza! Zna swoje dalsze losy; tym gorzej. Do¶æ wiele czyta³, ¿eby je znaæ. Byli ju¿ tacy jak on, wielu takich jak on. Ulegali. £udzili siê. Bali siê. Dawali siê przekonaæ. My¶leli, ¿e szpiegostwo jest czym innym, ni¿ torturowanie chorych, bezbronnych i skutych, ni¿ robienie rewizji w miesz- kaniach, ni¿ czatowanie na rogach ulic; sam fakt, ¿e to siê dzieje w Buenos Aires, Pary¿u, Pekinie mia³ wystarczaæ. Jakby to nie by³ ten sam resort! My¶leli, ¿e odejd± po oddaniu TAMTYM jednej przys³ugi, po wykonaniu jednego zadania