ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Po paru chwilach we wnętrzu czaszki zamigotało ciepłe światło świecy. - Wejdź! - zawołał łowca książek. Nieśmiało wspiąłem się przez nietypowe wejście do domostwa Deszcz- blaska. Wsadzał właśnie swoją pochodnię z meduzami do glinianego garnka wypełnionego substancjami odżywczymi, żeby znów mogły się napić do sy- ta. Wnętrze czaszki urządzono jak mieszkanie. Był tu gruby drewniany stół, krzesło, posłanie z futer, dwa regały ze szklanymi pojemnikami i książkami. Na ścianach wisiały różnorodne bronie i części uzbrojenia, po- między nimi rzeczy, których nie mogłem dokładnie rozpoznać w tym roz- proszonym świetle, tak samo jak zawartości szklanych pojemników. Muszę przyznać, że mieszkanie Deszczblaska wyobrażałem sobie jako bardziej kulturalne. Bądź co bądź było w nim też parę książek. Pewnie niesamowi- cie kosztowne, pomyślałem. Diament, który był wcześniej sercem Pają- xxxxa, leżał na stole, migocząc. - Czy tu na dole są olbrzymy? - zapytałem. - Dlaczego nie? - odpowiedział, siadając na krześle. - Nie widziałem żadnego żywego, ale są tu olbrzymie jaskinie, olbrzymie robaki, olbrzymie Pająxxxxy - dlaczego nie miałoby być też olbrzymich olbrzymów? Też chętnie bym sobie usiadł, ale nie było tam drugiego krzesła. - Teraz mogę to powiedzieć - chrząknął łowca książek. - Wcale nie nazywam się Kolofonus Deszczblask. - Co? - spytałem zbaraniały. - Pomyślałem sobie, że chętniej ze mną pójdziesz, jeśli przedstawię się jako Kolofonus Deszczblask. Wszyscy lubią Kolofonusa Deszczblaska. Mnie nie lubi nikt. Moje prawdziwe nazwisko to Hoggno Kat. Hoggno Kat? To nazwisko zupełnie mi się nie podobało. Czyżbym znowu wpakował się w pułapkę łowcy książek? Serce podskoczyło mi do gardła, ale starałem się nie okazywać strachu. Zapalił kolejne świece na stole i mogłem teraz rozróżnić prawie wszystkie detale pomieszczenia. Książki na regałach były ogromnie warto- ściowe, ze srebrnymi i złotymi okuciami, widział to nawet taki laik jak ja. Był tam także egzemplarz książki Kolofonusa Deszczblaska. Rzeczy, które wisiały na ścianie między różnymi rodzajami broni, były zmumifikowanymi głowami. W koszu leżały oskrobane do czysta czaszki i kości. Widziałem piły i chirurgiczne skalpele. Szklane pojemniki na rega- łach były wypełnione ciekłą krwią i marynowanymi organami, inne żywymi robakami i czerwiami. Widziałem serca i mózgi zakonserwowane w wielo- barwnych cieczach. Ucięte dłonie. Przypomniałem sobie o spotkaniu z łow- cą książek na czarnym rynku. Relikwie z Twierdzy Smoków są pożądane w Księgogrodzie, powiedział. Przeszły mnie ciarki. Trafiłem do jaskini pro- fesjonalnego mordercy, a może nawet wariata. - To pseudonim - powiedział Hoggno. - A ty jak się nazywasz? - Hildę... gunst Rze... źbiarz Mitów - wykrztusiłem z trudem. Mój ję- zyk przykleił się do podniebienia, ponieważ nie miałem już prawie śliny w ustach. - Czy to pseudonim? - Nie, to moje prawdziwe nazwisko. - Ale brzmi jak pseudonim - upierał się łowca książek. Pilnowałem się, żeby jeszcze raz nie zaprzeczyć. Powstała nieprzyjem- na pauza w rozmowie. - Miałbyś ochotę na nieco konwersacji? - spytał nagle Hoggno, tak głośno, że się wzdrygnąłem. -Co? - Konwersacja - powiedział łowca. - Moglibyśmy chwilkę porozma- wiać? Nie rozmawiałem z nikim od roku - zniżył glos do szeptu. Widocz- nie naprawdę wyszedł z wprawy w sprawach komunikowania się z innymi. - Och — powiedziałem. — Naturalnie! - Byłem gotowy na wszystko, co mogło przełamać te lody. - Dobrze. Eee... Jaka jest twoja ulubiona broń? - spytał Hoggno. - Co proszę? - Twoja ulubiona broń. No cóż... trochę przyrdzewiałem, jeśli chodzi o konwersację. Może ty wolałbyś zadawać pytania? - Nie, nie - odpowiedziałem szybko. - Robisz to bardzo dobrze. Mo- ją ulubioną bronią jest, eee, topór. - Oczywiście skłamałem. Właściwie nie lubię żadnej broni. - Acha - powiedział Hoggno. - Czy to możliwe, że mówisz to, co chciałbym usłyszeć? Wolałem nie odpowiadać. Każde słowo musiało być tu wyważone. - Przepraszam - powiedział Hoggno. - To było nieuprzejme. Chciałeś być pewnie tylko miły. Od roku już... ale o tym dopiero co wspominałem. Znowu dręcząca pauza. - Eee... - powiedział Hoggno. Pochyliłem się. - Eee... -Tak...? - Zapomniałem, o co chciałem teraz spytać. - Może chcesz dowiedzieć się czegoś o mnie. Pochodzenie, zawód i ta- kie tam. - Chciałem skierować rozmowę na inne tory i wspomnieć, że je- stem pisarzem. To musi zabrzmieć dla niego uprzejmie. W końcu żył z lu- dzi takich jak ja. - Dobrze. Kim jesteś z zawodu? — spytał Hoggno. - Jestem pisarzem! - pochwaliłem się. - Z Twierdzy Smoków! Moim ojcem poetyckim był Dancelot Tokarz Sylab. Łowca chrząknął. - Nie interesuję się żyjącymi pisarzami. Ich książki nie przynoszą pieniędzy. Przynajmniej nie mnie. Tylko martwy pisarz to dobry pisarz