Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Nie pił, gdyż wciąż jeszcze czuł niemiłe dudnienie w głowie po wypitym poprzedniej nocy napoju kangkang. Mimo to czuł przyjemne oszołomienie, jakby właśnie opróżnił sporą część bukłaka z winem. Obrońcy Sesuadry z wdzięcznością witali nowych sprzymierzeńców. Trolle to małe istoty, lecz Simon pamiętał z Sikkihoq, jak dzielnymi potrafią być wojownikami. Wciąż ich szansę na odparcie ataku Fengbalda były znikome, lecz już bardziej wyrównane niż poprzedniego dnia. Ale najważniejsze dla Simona było to, że Sisqi poprosiła go oficjalnie, by walczył u boku jej wojowników. Czuł się niezwykle zaszczycony, gdyż - o ile było mu wiadomo - nigdy dotąd nie prosili o to żadnego Utku. Powiedziała mu, że lud Qanuc docenia jego odwagę i lojalność, jaką okazał wobec Binabika. Simon z trudem potrafił ukryć rozpierającą go dumę, lecz na razie postanowił zachować całą radość dla siebie. Mimo to przy stole uśmiechał się radośnie do każdego, ktokolwiek spojrzał na niego. Kiedy pojawił się Jeremias, Simon zmusił go, by usiadł przy nim. W towarzystwie Księcia i innych wysoce urodzonych, jak nazywał ich Jeremias, były pomocnik kupca czuł się swobodniej, gdy mógł usługiwać przy stole u boku Simona, co z kolei wcale nie sprawiało, że młodzieniec czuł się swobodniej. - Tak nie powinno być - mruknął Jeremias ze wzrokiem utkwionym w kielich, który postawił przed nim Simon. - Simonie, jestem twoim giermkiem. Nie powinienem siedzieć przy książęcym stole. Moim obowiązkiem jest napełnianie kielichów. - - Nonsens. - Simon machnął dłonią energicznie. - Tutaj jest inaczej. A poza tym, gdybyś uciekł z zamku wtedy, kiedy ja to zrobiłem, tobie przydarzyłyby się wszystkie przygody, a ja znalazłbym się z Inchem w podziemiach... - - Nie mów tak! - powiedział szybko Jeremias, otwierając szeroko oczy w przestrachu. - Ty nie wiesz... - Starał się opanować. - Nie, Simonie, nawet tak nie mów, bo sprowadzisz nieszczęście i rzeczywiście tak się stanie! - Po chwili wyraz jego twarzy zmienił się. - I tak się mylisz - dodał zamyślony. - Mnie nie przytrafiłyby się takie rzeczy - smok, istoty z opowieści. Jeśli nie widzisz, że jesteś wyjątkowy, to... - Jeremias wciągnął głęboko powietrze -...to jesteś głupi. Słowa Jeremiasa wprawiły Simona w jeszcze większe zakłopotanie. - Zdecyduj się, wyjątkowy czy głupi - mruknął. Jeremias wpatrywał się w niego, jakby odgadując jego myśli. Pomyślał jeszcze przez chwilę, a potem na jego twarzy pojawi! się szyderczy uśmiech. - Wyjątkowo głupi. Tak to jest najwłaściwsze określenie, skoro już chcesz wiedzieć. Czując, że znowu znaleźli się na bezpiecznym gruncie, Simon umoczył palce w swoim kielichu, po czym strzepnął kilka kropel wina na bladą twarz Jeremiasa, który parsknął zaskoczony. - - A ty, Panie, nie jesteś lepszy. Namaściłem cię, a teraz nadaję ci imię Sir Głupio Wyjątkowy. - Z poważną miną strzepnął kilka kolejnych kropli. Jeremias warknął i uderzył ręką w kielich, wylewając resztki wina na koszulę Simona. Wtedy obaj chwycili się za bary i zaczęli mocować jak młode niedźwiedzie. - - Wyjątkowo Głupi! - - Głupio Wyjątkowy! Walka stawała się coraz bardziej zacięta, tak że siedzący najbliżej walczących usunęli się, by dać im więcej miejsca. Nawet książę Josua nie mógł długo zachować powagi należnej jego osobie. Lady Vorzheva śmiała się szczerze. Trolle, które dotąd brały udział w uroczystościach odbywających się w ich ponurym Chidsik ub Lingit i nigdy dotąd nie oglądały dwóch przyjaciół mocujących się i wcierających sobie nawzajem wino we włosy, przyglądały się walce z pełnym powagi zainteresowaniem. Jedne zastanawiały się głośno, czy ze zwycięstwem wiąże się jakaś wróżba lub przepowiednia, inne dopytywały się, czy nie będzie to obrazą uczuć religijnych gospodarzy, jeśli przyjmą kilka zakładów. Co do tego ostatniego szybko doszły do wniosku, że nie będzie obrazą to, czego nikt nie widzi. Szansę na wygraną zmieniały się kilkakrotnie, w zależności od tego, który z walczących znajdował się na granicy przegranej. Zainteresowanie trolli rosło, gdy wciąż żaden z walczących nie wygrywał. Bardziej kosmopolityczni przedstawiciele ludu Qanuc wyjaśnili pozostałym, że musi w tym być coś więcej niż tylko zawody, skoro trwa to tak długo i to w czasie uroczystego przyjęcia odbywającego się w jaskini Pasterza i Łowczyni, mieszkańców nizin. Był to raczej, jak wyjaśnili swoim ziomkom, jakiś skomplikowany taniec, który miał sprowadzić szczęście i siłę bogów przed nadchodzącą bitwą. Nie, zaprzeczali inni, to z pewnością walka o prawo do kobiety. Barany tak postępowały, więc dlaczego nie mieliby mieszkańcy nizin? Simon i Jeremias nagle zamarli, kiedy zdali sobie sprawę, że prawie wszyscy im się przyglądają. Spoceni, z rumieńcami na twarzach, poprawili swoje krzesła i zabrali się do jedzenia, nie ważąc się podnieść wzroku znad talerzy. Trolle szeptały między sobą zasmucone. Żałowały, że nie było tam Binabika ani Sisqi, którzy mogliby przetłumaczyć ich liczne pytania dotyczące dziwnego rytuału. Przepadła okazja, by lepiej poznać zwyczaje Utku. BINABIK i jego ukochana stali przed Domem Rozstania w śniegu po kostki, który pokrył Ogród Ognia. Oboje nie zwracali uwagi na zimno - późna wiosna w Yiqanuc mogła być gorsza od obecnego chłodu - a od dawna nie byli sami. Nasunąwszy kaptury na głowy stali tak blisko siebie, że oddechami rozgrzewali wzajemnie swoje policzki. Binabik uniósł dłoń i delikatnie strzepnął z policzka Sisqi płatek topniejącego śniegu