Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Nasz pobyt na Sycylii skończył się; postanowiliśmy pojechać do Rzymu, gdzie w Polskiej Ambasadzie chciałem w myśl danego mi przyżeczenia przedłużyć paszport. Zatrzymaliśmy się w hotelu i poszliśmy do Ambasady. - Musimy zapytać Warszawy - powiedziano mi. - Przecież w Paryżu dano mi słowo honoru, że przedłużycie mi paszport, kiedy będzie trzeba. - Poczekajcie dwa dni. Po dwóch dniach zgłosiłem się do Ambasady; powiedziano mi, abym czekał. - Nie mogę czekać - powiedziałem. - Moja włoska wiza kończy się za dwa dni. Muszę opuścić Włochy. Mam tylko wizę niemiecką i nie dostanę już żadnej innej, gdyż ważność paszportu kończy się za kilka dni. - Jedźcie do Berlina; człowiek rozmawiający tam ze mną powiedział mi, abym natychmiast wracał do Warszawy. - Dlaczego? - zapytałem. - Wyjechałem na Zachód za własne pieniądze, nie spełniam żadnej oficjalnej misji, nie otrzymałem żadnego stypendium . - Wracajcie do Warszawy. - Przez całe życie uczyliście mnie, że my, ludzie socjalizmu, jesteśmy najwolniejszymi ludźmi na świecie - powiedziałem. - Dlaczego wolno Amerykanowi wyjechać na Zachód i siedzieć tak długo, jak mu się podoba; a dlaczego nie wolno mnie. Nie żądam dla siebie niczego więcej; ale żądam absolutnie tych samych praw, jakie ma Amerykanin czy Anglik. - Czy mam to rozumieć jako odmowę powrotu? - Nie - powiedziałem. - Ale chcę was o coś zapytać. Jeśli polski dyplomata i towarzysz partyjny da mi słowo honoru - czy mogę mu ufać? - Tak. - Polski konsul w Paryżu dał mi słowo honoru, że paszport mój zostanie przedłużony. Konsul ten był członkiem partii. - Wracacie czy nie? - Wrócę, ale kiedy będę chciał. - Ja wam daję dwa dni do namysłu. Po dwóch dniach spotkaliśmy się tym razem nie w Polskiej Misji Wojskowej, lecz w kawiarni "Kempiński". Przedtem powiedziałem do Janka Rojewskiego, który nie myślał jeszcze wtedy o pozostaniu na Zachodzie, aby poszedł ze mną i był świadkiem rozmowy. Powiedziałem mu: ty wiesz, co będą o mnie pisać, jeśli tu zostanę. Powiedz tym paru ludziom, których obaj lubimy, jak to wyglądało naprawdę; Rojewski zgodził się. Przyszliśmy do kawiarni Kempińskiego; ekscelencja czekał na mnie. Przedstawiłem mu Janka. - Potrzebujecie świadków? - zapytał. - Tak - powiedziałem. - Co zadecydowano w Warszawie? - Macie wracać. Posiedzicie w Warszawie te dwa tygodnie i znów wrócicie na Zachód. - A po co mam siedzieć w Warszawie te dwa tygodnie? - Ponieważ rozeszła się pogłoska, że macie zamiar zostać na Zachodzie. - To nie moja wina - powiedziałem. - Ja tej pogłoski nie puściłem. To wyście o mnie napisali, że ja jestem szpiegiem. To Bogdan Czeczko pisał, że niechętnie wkracza w to szambo, jakim jest moja sprawa. To Sokorski pisał o mnie, że zdradziłem naród polski. - Wrócicie do Warszawy, pochodzicie trochę po mieście i znów wyjedziecie. - A skąd mogę wiedzieć, że tak będzie naprawdę - powiedziałem. - Ja wam daję słowo honoru. - Ja to słyszałem w Paryżu. Wtedy Rojewski, który do tej chwili siedział milcząc, wpadł nagle w furię i zrobił się biały. - Nie wierz ani jednemu słowu - powiedział. - Ja byłem w Rosji i znam ich. Zgnoją cię. Nie wierz w ich honor i w ich obietnice. Niech ci przedłużą paszport tutaj albo nie wracaj. Wstałem od stolika. - Nie mówię panu do widzenia - powiedziałem. - Nie spotkamy się już nigdy. Ale omyliłem się; być może, iż spotkamy się kiedyś. Człowiek, który ze mną rozmawiał, był jednym z naszych najlepszych w Europie specjalistów od porywania ludzi i przerzucania ich na Wschód; on sam parę miesięcy temu prosił o azyl polityczny, motywując swą decyzję argumentami natury moralnej. Udzielono mu azylu; i nikt nigdy nie będzie go sądził za tych wszystkich ludzi, których posłał na śmierć; nikt nigdy nie upomni się o tych, których zniszczył, i o tych, którzy spędzili lata w więzieniach. Nie zazna również głodu, ponieważ jego informacje mogą stać się cenne; resztę dorobi wywiadami prasowymi, po czym prawdopodobnie otrzyma z jakiejś fundacji jakieś stypendium, aby mógł pojechać do Ameryki i przekonać się, że Ameryka nie jest piekłem i więzieniem, a pięknym i mocnym krajem; taj jak się pomylił pułkownik Światło i pułkownik Monat. I będzie żyć spokojnie i dobrze, tak długo, jak długo nazwisko jego pojawiać się będzie w prasie; ale potem, kiedy zostanie zapomniany, przypomną sobie o nim tamci; i tak skończy się kariera ministra Tykocińskiego. W Niemczech nie było mi łatwo, kiedy już poprosiłem o azyl i przeszedłem przez wszystkie badania. Nie umiem nic powiedzieć o Niemczech; w swoim czasie proponowano mi kilkakrotnie napisanie scenariusza: dwa razy do filmu; raz dla telewizji. Nie umiem nic powiedzieć o Niemczech; nie bałem się ich podczas wojny i nie myślałem o tym już nigdy po wojnie; ale przelękłem się ich naprawdę wtedy, kiedy żyłem tam przez jakiś czas i kiedy zobaczyłem, jak oni żyją: spokojnie, przytulnie, cicho. Pamiętam, jak taksówkarz niemiecki oświadczył mi kiedyś: "Amerykanie nas zdradzili. W roku tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym mieliśmy jeszcze dużą ilość dywizjonów zdolnych do boju; gdybyśmy razem poszli na Rosję, nie byłoby dziś tego wszystkiego." Opuściłem Niemcy, gdyż zbyt mi to przypominało Polskę; i tam również nikt nic nie wiedział; inni moi rozmówcy - zażywni panowie pod pięćdziesiątkę jeżdżący mercedesami 300 SL - mieli podczas wojny po lat dziesięć i także nic im nie było wiadomo na temat figlów, których dopuścili się chłopcy z SS. Kazano im zabijać, zabijali; kazali im żyć spokojnie, żyją spokojnie. Pamiętam, jak kiedyś któryś z pisarzy niemieckich powiedział do mnie: "Uciekaj pan stąd. Pan nigdy nic o Niemczech i Niemcach nie napisze; tak jak i ja nie napiszę niczego. Niemcy są tematem dla ślusarza; ale nie dla człowieka piszącego." Mieszkałem przez pewien czas w Monachium; tam poznałem dyrektora Jana Nowaka z Radia "Wolna Europa"; dyrektor Nowak pokazał mi okólnik wydany dla wewnętrznego użytku organizacji partyjnych; Leon Kruczkowski powiedział o mnie tymi oto słowami: "Jak widzimy, towarzysze, niedługa jest droga od pierwszego kroku w chmurach..