ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Zapomniano o nim zaraz po klęsce, jaką poniósł. Objąłem słup kolanami i wspinałem się miarowo, to prostując tułów, to podciągając nogi. Oczy utkwiłem w wierzchołku, a raczej w zawieszonej na nim kiełbasie; sądząc po ciszy panującej na dole szło mi niezgorzej. Do kiełbasy dotarłem ze sporym zapasem sił; zerwałem nagrodę jedną ręką i okręciłem wokół szyi, po czym z godnością, bez pośpiechu zsunąłem się na ziemię. Podniosła się wrzawa i co najmniej setka rąk wyciągnęła się po mnie, kompletnie nie zważając, żem półnagi i utytłany mydłem. Leciałem do góry w zwolnionym tempie, tuż obok przemieszczała się kiełbasa, podobna nadzwyczajnie do tego, co oferował fachowiec od pogrubiaczy. Kiedy znalazłem się w szczytowym punkcie trajektorii, okrzyki na chwilę wygasły, lecz oto zacząłem opadać z kiełbasą na twarzy, sprężyste końcówki chlastały mnie po policzkach, aż spadłem na samo dno wrzawy, w wyciągnięte na moje powitanie ręce. Niesiono mnie - dokąd? Jechałem na oklep na grzbiecie tłumu, wylatując w regularnych odstępach w powietrze. Wiwatowano na moją cześć; jakiś smarkacz palił raz za razem z korkowca, przykładając mi niemal lufę do czaszki. Byłem pewien, że proch osmalił mi twarz, a niebieskie ziarenka wżarły się głęboko w skórę. Starałem się dosięgnąć chama, ale chował się zwinnie za plecami zziajanych mężczyzn, od których buchało piwskiem, i zapewne wtedy nabijał broń, bo kiedy lądowałem w hamaku z ramion i głów, cucił mnie, jak wybuch granatu w uchu środkowym - kolejny wystrzał. Dotarliśmy do zbitego z surowych desek podwyższenia i użyczający mi dotąd karków mężczyźni postawili mnie na ziemi z niejaką ulgą. Ujrzałem kilka drewnianych stopni, z których spływał wyleniały dywan, niegdyś płomiennie czerwony. Ktoś wyciągnął ku mnie szklankę z wodą, wylałem ją sobie w rozpalone gardło, zdziwiony jej smakiem; oddając właścicielowi naczynie, omiotłem przelotnym, spojrzeniem saturator z napisem WODA ŻYCIA i przystępnymi cenami. Wstąpiłem na schody, kierując się ku centrum zaimprowizowanej sceny, gdzie już oczekiwano mojego przybycia. Burmistrz miasta wygłosił na moją cześć piękne przemówienie, zaś miejscowa piękność przybliżyła się z wysoką na pół metra, misterną koroną ze słomy, kwiatów, bibułek i różnych świecidełek. Tłum czerniał u mych stóp, daleko z tyłu, niczym paluch kościotrupa wycelowany w niebo, sterczał słup, którego zdobycie okazało się aż takim triumfem. Burmistrz zakończył mowę, tłum buchnął gwałtowną owacją, a miejscowa piękność podeszła z koroną uśmiechając się nieśmiało. Pochyliłem rozdygotany od szczęścia łeb, a kiedy mocowała mi słomianą konstrukcję na skroniach, bluzka na jej piersiach rozchyliła się szeroko. Zapatrzyłem się w jędrne krągłości, ulegając bez reszty leniwej atmosferze fiesty, od wewnątrz rozgrzewany poczuciem sukcesu totalnego. Ów moment nieuwagi drogo mnie kosztował: brzegi słomianej korony przebiły skronie i wżarły się głęboko w kość, przeszedł mnie nagły mróz, szarpnąłem się, zatoczyłem, przed oczami zaczęły fruwać czerwone nietoperze, spostrzegłem jeszcze, iż rysy miejscowej piękności zdumiewająco przypominają moją pamięć, a burmistrz to po prostu jej brat smutek - śmiał się, skurczybyk, krzywym uśmieszkiem, po którym poznałbym go nawet na końcu świata. Obraz tłumu, białych desek, słupa falował mi przed oczami, przedłużaczo-pogrubiacze owinęły się wokół mej szyi odcinając dopływ zbawczego tlenu, chciałem krzyknąć, wezwać pomocy, lecz pomost z desek ruszył znienacka do przodu, nie utrzymałem się na nim, rozrzuciłem szeroko ramiona i w słomianej koronie na głowie, półślepy, oszalały z bólu i poniżenia - wykopyrtnąłem się prosto w niebyt. Jak długo leżałem? Po jakich manowcach poniewierała się moja dusza? Mówił daleki głos: - O losach miasta zadecyduje pojedynek. Reprezentant miasta stanie naprzeciwko herosa uosabiającego wrogie mieszkańcom siły: przyrody, ludzkie i boskie. Będą na siebie nacierać do ostatecznego rozwiązania. Centralne eliminacje wyłoniły śmiałka gotowego walczyć za miasto. Jeśli zwycięży, wojska nieprzyjaciół odstąpią, wody rzek wrócą do koryt, a kometa zniknie z nieboskłonu. W przeciwnym wypadku... Rozległe, równe pole od horyzontu po horyzont. Słońce nad głowami. Drzew, domostw, ludzi - ani śladu. Tylko my dwaj. Mierzył mnie uważnym spojrzeniem, z którego bił nieludzki prawie chłód i obcość. Na moich oczach zaczął rosnąć, jakby niewidzialny agregat pchnął w jego gumową powłokę dodatkową porcję powietrza. Jego pierś, ramiona, nogi okryła blacha zbroi, głowę ozdobił kopiec hełmu i szyszak z piórami, a w grubą rękawicą dłoni ściskał potężny miecz. Drugą ręką ujmował tarczę pokrytą dziwnymi znakami. Niczego nie wiedziałem o tym herbie poza jednym - był mi nienawistny