ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

-- Załóż to. Któryś z nas musi udawać wartownika. Wiedzą, 60 ˇ tu jest- Ja jestem za niski. Ty musisz zostać ochotnikiem. Weź pistol t maszynowy, chłopcze. -- Rozpiął płaszcz żołnierza i przewrócił go brzuch. Dźwięk nadjeżdżającego pojazdu wypełnił ciszę. -- Rey nolds, zostań tutaj z Pierre'em. Wartownik leżał na brzuchu. Obaj z Pennem złapali za rękawy pła szcza, usiłując oswobodzić je z bezwładnych rąk. -- Nóż -- powiedział Penn. -- Nie możemy... -- Możemy. Stój tyłem do rzeki, nie zobaczą śladu noża. Rękawy były już wolne. Barnes trzymając mocno za płaszcz, szarp nął gwałtownie, wydzierając kawał materiału wokół rękojeści tkwią cego w plecach noża. Pomógł Pennowi się ubrać. -- A teraz chodź za mną, ale trzymaj się w ukryciu, dopóki ci nie powiem. Może już być za późno! Wdrapując się nasypem w górę, kaleczył ręce i twarz o kolce je żyn. Dotarł w końcu na most i spojrzał ponad jezdnię. Pierwszy pojazd był niebezpiecznie blisko, ale jego światła nie dosięgły jeszcze mostu. Słyszał donośny warkot. To czołgi. -- Penn, już czas! Uważaj! Górny guzik masz odpięty! Przejdź na tamtą stronę! Trzymaj pistolet na piersi. Wszystko, co masz robić, to stać tak, żeby cię dobrze widzieli. Idź już! -- Klepnął go w plecy. Penn przeszedł przez most i zajął pozycję. Barnes po raz ostatni rzucił okiem na zbliżające się światła. Zsunął się szybko w dół. Wy czuwał drogę, rękami wodząc po murze. Zszedł prosto do rzeki i wydobył z wody latarkę wartownika, która jeszcze się paliła. Zgasił ją i wrzucił pod most. Wrócił na brzeg. A teraz najtrudniejsza część zadania. Chwycił wartownika za nogi w kostkach. Zaczerpnął powietrza i zaczął ciągnąć go w kierunku mo stu. Zastanawiał się, czy podoła. Ciało ważyło o dobre kilka kilogra mów więcej niż on sam. Wyglądało to trochę jak holowanie bawołu, ale cal po calu przeciągnął je i ukrył pod mostem. Odpoczął. Wychylił się i wrzucił ciało do wody. Utknęło między brzegiem a prawą gąsieni cą Berta. Wstał, poczuł, że trzęsą mu się nogi i pot spływa po plecach. Wpadł na kogoś... Pierre, jego głos był przyduszony. -- Chyba będę chory, Reynolds mnie zaatakował. -- Tak, przyłożyłem mu trochę, bo miał ochotę odgrywać bohate ra. Chciał wam pomóc. Sam się o to prosił. -- Już w porządku. -- Usiądź, Pierre. Lepiej zostań tu na dole. -- Barnes popchnął 61 go. -- Jeśli wydasz z siebie jakikolwiek dźwięk, Reynolds z pewnością cię zabije. Zamilkł. Oparł się o mur. Kolejny pojazd przejeżdżał nad jego g}0. wą. Brzegiem rzeki przemknęły podwójne światła, a następnie omio. tły kępę drzew na polu. Odjechał. Pojazd skierował się na północ. W ciągu paru chwil ponad ich głowami przejechało wiele ciężkich po jazdów. Jak dużo -- nie wiedział. Chcąc się upewnić, że Pierre dobrze zrozumiał jego słowa, Barnes delikatnie dotknął lufą jego skroni, zniżając głos do szeptu: -- Bądź cicho, chłopcze, o nic nie musisz się martwić. Kolejne cztery pojazdy przejechały nad ich głowami. Teraz usły szeli zupełnie inny dźwięk, jednostajny klekot gąsienic. Most drżał, kiedy toczyły się po nim z niewielką prędkością. Jakieś dwanaście stóp nad nimi przejeżdżał niemiecki czołg. Zanim ucichł jego łoskot, sły chać było następny. Barnes pomyślał o Pennie. Musiał czuć się okrop nie na moście. Penn stał jak skamieniały. Strach nim zawładnął, że stracił poczu cie rzeczywistości. Właśnie gdy zajął swoją pozycję, pierwszy pojazd pojawił się i jasno oświetlił jego twarz. Potem przemknął przez most i zniknął za zakrętem, kierując się na Fontaine. Samochód opancerzo ny. Penn stał w miejscu, w którym most lekko skręcał. Do nadjeżdża jących pojazdów zwrócony był profilem. Twarz miał ukrytą pod nasu niętym wielkim hełmem. Postać ubrana w płaszcz polowy i uzbrojona w pistolet maszynowy nie wzbudzała podejrzeń. Broń trzymał skiero waną lufą w ziemię. Przejechał następny opancerzony wóz. Penn rozpoczął liczenie. Barnes na pewno będzie chciał znać wielkość kolumny. Najważniejsze było to, że zakładał, iż w ogóle będzie jakieś ,,potem". Kapral zdawał sobie sprawę, że wystarczyłoby, aby tylko jeden samochód zatrzymał się i zagadnął go, a byłoby już po nich. Minęły go cztery następne opan cerzone wozy. Penn przeraził się jeszcze bardziej, słysząc znajomy ło skot. Nadjeżdżały czołgi, w wieżyczkach będą stali dowódcy, a oni będą mieli dość czasu, żeby dokładnie mu się przyjrzeć. Zastygł w bezruchu, a jego ręce zacisnęły się mocno na kolbie pi stoletu. Lufa zaczęła drżeć. Szybko zluzował uchwyt. Kiedy pierwszy czołg wjechał na most, zaczął się modlić. Oczy wbił w mur po prze62 Cl S 1 ei stronie. Kiedy czołg zrównał się z nim, oczy nadal miał na tym vm poziomie, czyli na dolnej części wieży. Czołg przejechał nikając za zakrętem, nabierał prędkości. Penn wypuścił powietrze DIUC Bał się przedtem głębiej odetchnąć. Myślał o tym, ile jeszcze będzie w stanie znieść. Słychać było kolejny czołg... W momentach niebezpieczeństwa Penn nauczył się pewnego umy słowego ćwiczenia, które sam nazwał ,,umieszczaniem umysłu w lodówce". Prowadziło ono do zupełnego wyłączenia emocji, do za blokowania wszystkich normalnych reakcji, a umysł koncentrował się na jednej czynności. W przypadku Penna było to liczenie. Naliczył dwadzieścia ciężkich czołgów. Zauważył, że żaden z dowódców nie poświęcił mu jednego spojrzenia. Kiedy przejeżdżali most, najważ niejszą rzeczą było prawidłowe skręcenie i wyprowadzenie czołgu na drogę. Cóż znaczył dla nich jakiś wartownik? Był elementem kraj obrazu i niczym więcej. Penn osiągnął taki etap, że witał z ulgą nadejście kolejnego czoł gu. Uważał, że bardziej niebezpieczna była dla niego piechota zmo toryzowana. Kiedy nadjechała pierwsza ciężarówka, przeżył lekki szok. Przypomniała mu tamtą ciężarówkę, którą rozwalił dziś z działa