ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Matka „Doroty" przewlekała pościel. Krochmalone płaty białego materiału fruwały w mrocznym pokoju, zalegały stół, na którym obok stosu bielizny czerniał prostokąt ramy ze składem nowego numeru „Walki". Połowa stołu lśniła bielą, połowa głębokim, czarnym połyskiem tłustej farby drukarskiej. Kontrast ten przyniósł Jurkowi chwilę kontemplacji, jako że naturę miał skłonną ku temu. Kontemplował zetknięcie się rzeczy codziennych z niecodziennymi. Zapadał zmierzch. Za oknem na piaszczystym polu pomiędzy blokami a plantem kolejowym chłopcy okręcali do- 141 okoła głów wiązane na drutach dziurawe puszki pełne rozżarzonych węgielków. Pole pokryte było złotymi kręgami. — Oni tak co dzień kręcą te ogniki — mówiła „Doro ta". — Nie wiadomo po co. — Żegnają dzień — powiedział Jurek. „Dorota" popa trzyła nań z namysłem. Od dłuższego czasu nie mogła spre cyzować swojego sądu o nim. Początkowo rzecz wydawała się prosta. Kiedy miała wziąć pistolet na szkolenie, wsunął jej broń szorstko do ręki, warknął: „Nabity, zabezpieczo ny. W razie czego odciągnij kurek i wal". Ubrany był zwy czajnie, na spodniach zakrzepły brązowe łzy kleju. Na no gach drewniaki. Robotnik. Kiedy jednak potem, na zebra niach, począł wypowiadać swoje myśli w zdaniach okrą głych jak bilardowe kule i tak samo śliskich, pomyślała — ,,dziwny robotnik". Pomyślała dziwny, aby nie pomyśleć podejrzą-n y. Dozorca (w osiedlu nad drzwiami stróżówek wisiały tabliczki „gospodarz bloku", co świadczyło o subtelności uczuć gospodarzy właściwych) chlapnął żelazną furtą i odciął dom od świata. Zanim ostatni płomyczek świecy utonął w rozgrzanej stearynie, zdołali omówić sprawy uroczystości pierwszomajowej. Planowano kolportaż, masówki, a w samym dniu Pierwszego Maja zawieszanie sztandarów na drutach przewodów tramwajowych. Zawiesić nie trudno, zdejmować trzeba przy pomocy specjalnego wozu z wieżyczką. Później znów kolportaż. Akcja miała potęgować się, a po dniu święta wygasać stopniowo. Kilka grup szturmowych „Gwardii" przygotowywało akcje zbrojne. Wszystko zostało omówione, rozdzielono robotę. Zawieszaniem sztandarów miał zająć się „Marcin" ze swymi chłopcami z Powązek. Oglądano go z dumą i podziwem. On jeden przejął od swego ojca 142 umiejętność sporządzania specjalnych „żabek", umożliwiających wciąganie sztandarów na druty linii elektrycznej. Rozmowa dopalała się. Fosforyzowane wskazówki zegarka, tykającego cicho obok spodka ze stearyną, wskazywały godzinę pierwszą. Czas zaciążył. Grażyna otworzyła okno i do izby wtargnęły wszystkie nocne dźwięki miasta, czyste dźwięki, nie przywiązane do przedmiotów. Buczały daleko zawodzące sygnały pociągów, zgrzytał gdzieś roboczy wóz tramwajowy, siejąc niebieskie iskry. Łomotał butami, przechodząc pod oknem, żołnierz niemiecki, powracający do koszar Luftwaffe*. Głębokim, aksamitnym głosem śpiewał ludową piosenkę o spokojnej, prostej melodii, a zwrotkę każdą zakończał pięknie brzmiącym trylem. Słowa piosenki były niezrozumiałe, gwarowe zapewne. Jurek uchwycił jedynie Liebe — wieczne słowo. — Śpiewa o miłości — powiedział. — Jak człowiek — mruknął ktoś z mroku. Noc w mieście obcym i wrogim, w mieście zjeżonyni jak wielki, kamienny kot, na chwilę absolutnego osamotnienia wydobywała spod munduru i z wypucowanych saperek sentymentalnego człowieczka. Piosenka zamilkła, żołnierz przyspieszył kroku, szybciej i głośniej zgrzytnęły na flizach chodnika gwoździe jego butów. Do koszar nie było daleko. Grażyna przymknęła okno. — Nie kopćcie już — poprosiła. Po prawdzie nie było już co. Marcin skręcił z niedopałków grubego „duła" w gazecie i puścił go w obieg, niby fajkę, którą niegdyś palono na znak braterstwa. Wtedy zaczęła się najważniejsza część zebrania. Ktoś rozpoczął, a później wszyscy cichymi głosami nucili pieśni mó- Luftwaffe (niem.) — lotnictwo. 143 wiące o robotniczej walce, poczynając od kajdaniarskiego mazura, poprzez pieśni układane w więzieniach sanacji, brzmiące jak rymowane przemówienia wiecowe, a później znane nielicznym spośród obecnych piosenki czerwonoarmi- stów. — Dan prikaz jemu na zapad...* — ciągnął cichutko Sta-cho, a wtórowała mu „Dorota". Później „Dorota" wygłaszała fragmenty poematu o Komunie Paryskiej. Recytowała bez deklamatorskich ozdobników, ale za to szczerze