Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Przecież każdy z nich kiedyś stał tu na progu, bez insygniów, i najprawdopodobniej równie zmieszany jak on sam w tej chwili. Uwagę Kany zwrócił inny kolor, oślepiająco żywy wśród znajomych szarych zieleni i srebra. Zacisnął usta w wąską linię, a jego błękitne oczy, tak wyraźne na ciemnoskórej twarzy, przybrały barwę zimnej stali. Pojazd powierzchniowy zatrzymał się właśnie przed drzwiami budynku, do którego go skierowano. Wysiadał z niego przysadzisty mężczyzna w szkarłatnym kombinezonie, a za nim pojawiło się jeszcze dwóch w czarno-białych strojach. Ziemscy kombatanci jak na rozkaz rozstąpili się, by umożliwić im przejście do samego wejścia. Kana Karr powtarzał sobie, że nie był to wyraz szacunku. Na własnej planecie Ziemianie nie okazywali szacunku agentom galaktycznym w taki sposób, chyba że chcieli z nich zakpić. Przyjdzie jeszcze czas, kiedy... Zacisnął pięści przyglądając się, jak czerwony kombinezon i towarzyszący mu galaktyczni ochroniarze znikali w pomieszczeniach komisji rekrutacyjnej. Doskonale wiedział, że wszyscy ET, przybysze spoza Ziemi, którzy byli jego nauczycielami po uznaniu go godnym szkolenia, stanowili klasę samą w sobie. Prawdopodobnie dlatego, że nie byli ludźmi, nigdy tak naprawdę nie zaliczał ich do tych notabli z Centralnej Kontroli, którzy wiele pokoleń temu tak beztrosko określili mieszkańców układu Soi mianem "barbarzyńców", i ograniczyli ich obywatelstwo galaktyczne wieloma ustalonymi przez siebie warunkami. Zdawał sobie sprawę z faktu, że nie wszyscy jego współbratymcy dzielili jego niechęć do tej grupy. Na przykład większość kolegów z jego grupy szkoleniowej ochoczo godziła się na los, który wyznaczono im tak arbitralnie. Otwarty sprzeciw oznaczał obozy pracy i zaprzepaszczenie szansy wyprawy w kosmos. Jedynie kombatanci w służbie czynnej mieli przywilej odwiedzania gwiazd. Kiedy jeszcze na początku szkolenia młody Kana przekonał się, że nie ma innego wyjścia, postanowił schować się pod maską wzorowego archa. Intensywność szkolenia dawała pewne ukojenie i pomagała opanować nienawiść wywołaną faktem, że obcy nie pozwalali mu wędrować wśród gwiazd tak, jak tego pragnął. Ostry dźwięk wojskowego gwizdka ogłaszającego godzinę sprowadził go na ziemię i uświadomił, że ma jeszcze coś do załatwienia. Zarzucił worek na ramię i wspiął się po schodach, które przed chwilą pokonał agent. Zostawił bagaż w schowku przy wejściu i ustawił się w kolejce mężczyzn wijącej się w głąb wewnętrznego holu. W tej części kolejki, w której się znalazł, wyraźnie dominowali mechowie w swych błękitnoszarych kombinezonach i okrągłych przezroczystych hełmach. Nieliczni archowie w tym gronie byli weteranami. Dlatego nawet wśród swoich Kana czuł się tak samo wyobcowany jak przedtem na ulicy. - Starają się to opanować, jednak Falfa nie przyjął tego zadania dla swego legionu. - Mech stojący obok, mężczyzna około trzydziestki z dziesięcioma szczerbami na honorowej szpadzie, oznaczającymi udział w tyluż misjach, nawet nie starał się mówić cicho. - Oberwie mu się za to - odpowiedział jego kompan bez szczególnej wiary w swoje słowa. - W końcu jest coś takiego jak pechowa seria... - Pech? Dwa różne legiony nie wracają z tego samego zadania, a ty mówisz o pechu? Moim zdaniem powinno się przeprowadzić jakieś dochodzenie. Czy wiesz, ile legionów skreślono w ciągu ostatnich pięciu lat? Dwadzieścia! Czy to wygląda na pech? Kana bezwiednie otworzył usta równie szeroko jak rozmówca mecha. Dwadzieścia legionów straconych w walce w przeciągu pięciu lat! Rzeczywiście, trudno to uznać za pech. Jeżeli nowoczesne, doskonale uzbrojone legiony działające jedynie na cywilizowanych planetach zostały tak zdziesiątkowane, to cóż można powiedzieć o hordach odbywających służbę na barbarzyńskich światach? Czy ich "pech" był równie dokuczliwy? Nic dziwnego, że coraz częściej słyszało się szeptem wypowiadane uwagi, że cena, jaką Centralna Kontrola wyznaczyła za podbój kosmosu, a którą przez prawie trzysta lat płaciła Terra, była zdecydowanie zbyt wysoka. Mężczyzna stojący przed nim nagle ruszył naprzód, więc Kana pospiesznie podążył za nim. Znaleźli się przy bramce rekrutacyjnej. Kana otworzył naramiennik, by móc bez zwłoki wręczyć go dyżurnemu mistrzowi miecza. Ten pasek giętkiego metalu wprowadzony do czytnika automatycznie wyświetli na ekranach komputerów kierujących przydziałami wszelkie niezbędne informacje na temat niejakiego Kany Karra, australo-malajo-hawajczyka, w wieku osiemnastu lat i czterech miesięcy; wyszkolenie: podstawowe o specjalizacji pozaziemskiej; ostatni przydział służbowy: brak. Kiedy te dane dotrą do komisji rekrutacyjnej, nie będzie już odwrotu. Mistrz miecza przyjął naramiennik, na moment przetrzymał go w czytniku i oddał z miną człowieka znudzonego rutynową pracą