ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Mocno trzymał się swego siedliska na uschniętym wiązie, odpędzając wszelkich intruzów, którzy chcieliby wkroczyć na jego teren. Nadal regularnie odwiedzał hodowlę pstrągów, lecz gdy wysokie fale przypływu trafiały się w ciągu dnia, podlatywał do ujścia rzeki, gdzie chętnie gościł, w płytkich wodach polując na młode fladry i płastugi. Wielkie ławice okoni i kiełbi, makreli i troci zazwyczaj się tu nie trafiały, gdyż ryby te przebywały daleko, w ciepłych morskich wodach. A zatem, gdy wszystko inne zawiodło, żył z polowania na pstrągi – bez nich prawdopodobnie już dawno wyniósłby się z doliny. Przez cały ten czas, nawet gdy dni były zimne i wilgotne, wędkarze nadal tłumnie przybywali do stawów Martina. Często, gdy szedł otwierać bramy o ósmej rano, zastawał już kilka samochodów zaparkowanych w alejce, a ich niecierpliwi pasażerowie pospiesznie wyciągali sprzęt, by nie stracić ani chwili. Ci amatorzy wędkowania w stojących wodach Martinowi wydawali się rasą dziwną i obcą. Przeważnie byli młodzi, zamożni i zdumiewająco zręcznie potrafili zarzucać wielobarwne muszki i inne przynęty, ale przede wszystkim pragnęli złowić rybę, im cięższą, tym lepiej, a wędkarz, któremu nie udało się wypełnić zdobyczą całej torby, wpadał w zły humor i zrzędził niezadowolony. Martin szybko poznał tych właścicieli sklepów rybnych, jak ich nazywał, i po pewnym czasie zaczął odprawiać ich z kwitkiem, twierdząc, że wszystkie stanowiska wędkarskie są już zajęte, choć wiedział, że traci tym samym zarobek. Trafiali się jednak i inni, którzy zawsze znajdowali czas na pogawędkę, podziwiali ptactwo łatające nad jeziorami, byli pogodni i zadowoleni, nawet jeśli połów się nie udał. Ci przyjeżdżali często i niebawem między nimi i Martinem zawiązały się nici przyjaźni. Dni stawały się krótsze i świt nastawał coraz później. Teraz, gdy rybołów wyruszał na polowanie, stanowiska wędkarskie na brzegu jeziora były już pozajmowane. Przybywali tu przedstawiciele różnych zawodów. Najstarszy był emerytowanym dentystą. Znalazł się też wśród nich księgowy, kierowca autobusu, a najmłodszy był robotnikiem rolnym, wszystkich zaś łączyło umiłowanie wędkarstwa i już dawno mówili sobie po imieniu. Teraz z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami patrzyli, jak rybołów, wolno poruszając skrzydłami, krąży nad jeziorem, na chwilę zawisa nieruchomo, po czym nurkuje i wynurza się pośród srebrzystego wodnego pyłu z tłustym pstrągiem kalifornijskim trzepoczącym się w szponach. Nikt się nie odezwał, póki wielki ptak nie zniknął między drzewami. – Tak to się powinno robić, Tom – zawołał podniecony dentysta. – Nie wiedziałem, że w tych stronach żyją rybołowy – rzekł księgowy. – Ciekawe, czy stale tu poluje? – Collier będzie wiedział – stwierdził Tom. – Może w ogóle nie ma o tym pojęcia – uznał dentysta. – Trze ba mu powiedzieć, że rybołów podbiera mu towar. Może będzie chciał wziąć prawo w swoje ręce i załatwi się z nim z dwururki. Osobiście uważam, że w takim wypadku im ciszej na ten temat, tym lepiej. Przez cały czas kierowca autobusu nie odezwał się ani słowem. – Nigdy w życiu czegoś podobnego nie widziałem – powiedział wreszcie. – Szansa, że zobaczę, jak rybołów łapie zdobycz, jest taka sama, jak i na to, że sam coś złowię. Proponuję, żeby nic nikomu nie mówić. I tak postanowili zachować tę sensację dla siebie, nie mając pojęcia, że Martin również obserwował całą scenę ze swego stanowiska w sypialni. Serce w nim zamarło, gdy pomyślał, że czterej jego najlepsi klienci zażądają zwrotu pieniędzy, ponieważ rybołów zepsuł im wędkowanie, i był nieco zdziwiony, gdy cała czwórka rozeszła się wzdłuż brzegów jeziora, jakby nie spotkały ich żadne przeciwności. Martin z wolna szedł ku jezioru. Tu jeszcze bardziej zadziwiła go niewinna atmosfera, sprawiająca wrażenie spisku. W końcu nie mógł już dłużej wytrzymać napięcia. – Zauważyłem, że wcześniej mieliście tu konkurencję – powie dział spokojnie. Zapanowała chwila milczenia, po czym cała czwórka wyraźnie poczuła ulgę. – Warto spędzić cały dzień nad jeziorem, żeby zobaczyć coś takiego – stwierdzili zgodnie. – Powinien pan to rozreklamować – rzekł Tom. – „Obejrzyj rybołowa”. I pobierać opłaty za wstęp. Zaraz pojawiłyby się tłumy. Rozległ się jęk przerażenia. – Jeszcze jeden taki pomysł, młody człowieku – powiedział dentysta przez zęby – a posiekamy cię na kawałeczki i rzucimy temu ptakowi. Nie będą nam się tu przewalać hordy lornetkowiczów. A zatem cała czwórka ponownie postanowiła nie rozgłaszać wieści o pojawieniu się rybołowa