Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Póki tam nie przybędziemy, nie opuszczę cię, a jeśli u zdradzieckich Tubu ma cię spotkać nieszczęście, chcę je z tobą dzielić." Nachtigal, wzruszony tą wiernością, nie brał chyba poważnie obaw Mohammeda. Dopiero gdy w kilka dni później przybyła do obozu żona Mohammeda, rodowita Tubu, podróżnik uświadomił sobie, że czekają go krytyczne tygodnie. Żona Mohammeda nie chciała widocznie męża swego puścić samego w niebezpieczną podróż i pragnęła dzielić jego losy. Sprawy istotnie wyglądały poważnie. Najpierw nękał podróżników potworny upał. Zaraz w pierwszych dniach Nachtigal spalił sobie tak boleśnie uda, że nie mógł prawie utrzymać się na siodle. Nogi moje zwisały jak rozpalony ołów i każde przypadkowe zetknięcie z kośćmi wielbłąda lub drewnianą skrzynią, na której siedziałem, sprawiało ból przyprawiający mnie niemal o utratę przytomności." Nachtigal jak gdyby się wstydzi swych męczarni i niejako dla usprawiedliwienia dodaje, że było rzeczywiście niezwykle gorąco. Termometr wskazywał w cieniu 49°, kury leżały na wpół żywe z szeroko otwartymi dziobami, a psy rozpaczliwie, choć daremnie, próbowały dogrzebać się pod rozpalonym piaskiem chłodniejszych warstw ziemi." Po krótkim odpoczynku w oazie Gatrun, na południowy wschód od Murzuku, wyprawa zboczyła ze zwyczajnych szlaków karawanowych i posuwała się dalej wprost przez pustynię. Nachtigal spodziewał się, że w ten sposób uniknie napaści, które przepowiadano mu już w Murzuku, ale zdawał sobie sprawę, że marsz przez pustynię kryje inne niebezpieczeństwa. Jeszcze dzisiaj droga ta nie należy do łatwych. Bardai, stolica Tibesti, posiada wprawdzie od dawna lotnisko, namioty campingowe i głębokie studnie, ale nie można tam dotrzeć bez specjalnych wozów terenowych i w gruncie rzeczy wielbłąd pozostał dotąd jedynym prawdziwie niezawodnym środkiem lokomocji. Wkrótce po opuszczeniu oazy Gatrun podróżni ujrzeli po obu stronach drogi stosy szkieletów ludzkich i zwierzęcych, świadczące o tych, którzy tu przed laty padli z wyczerpania i pragnienia. Ale Nachtigal pozostał niewzruszony. Ze względu na silne promieniowanie słoneczne maszeruje nocami, zatrzymując się przy małych studniach dla zaspokojenia pragnienia i nabrania wody na dalszą drogę. Niebawem jednak znalazł się w krytycznej sytuacji. Jedna ze studzien wyschła, a drugiej nie można było od razu znaleźć, gdyż podczas marszów nocnych przewodnik stracił orientację. Znajdowaliśmy się wśród lata, kiedy dwudniowy brak wody oznacza niechybną śmierć, a na skutek silnego parowania traciliśmy olbrzymie ilości i tak już szczupłego zapasu, mimo iż nasze zasobniki były w doskonałym stanie. Przy najtroskliwszym nawet i najoszczędniejszym rozdziale reszta naszej wody musiała się wyczerpać w ciągu następnego dnia. Mieliśmy jeszcze pół bukłaka, co równało się około piętnastu litrom. Rohlfs opowiadał mi, że w lecie podczas podróży po pustyni wypijał w ciągu jednego dnia dziesięć litrów wody; a my mieliśmy na sześciu ludzi tylko nieco więcej, niż on potrzebował dla siebie jednego. Wędrowaliśmy w milczeniu, zakrywszy turbanem nos i usta, aby zmniej- szyć wysychanie błon śluzowych, a tym samym pragnienie. Spojrzenia nasze kierowały się z trwożnym naprężeniem na twarz przewodnika, ale ogarnięci apatią nie śmieliśmy go zapytać, czy zgubił kierunek. Widzieliśmy, jak daremnie szukał po otaczających nas wzgórzach upragnionego znaku - kopczyka kamieni. ŤMd'zdl! Jeszcze nie!ť - wołał za każdym razem. Tak wędrowaliśmy przez całą noc. Nadszedł poranek i trzeba było przystąpić do rozdzielenia reszty wody. Każdy otrzymał pełną szklankę bezcennego płynu. Wessaliśmy chciwie ostatnią kropelkę żałując, że nie ma więcej. W końcu przyszła kolej na mego przewodnika Kolokómi. Zsunął zasłonę z nosa i ust, chwycił szklankę, wciągnął jeden łyk, ochłodził nim błonę śluzową ust, wypluł potem płyn dalekim łukiem przez szparę w zębach i podając mi szklankę, w której było jeszcze dość dużo wody, powiedział, że nie jest spragniony, ale rozumie, że my, Europejczycy, jako ludzie wody, nie możemy znieść nawet tego zaczynającego się dopiero jej braku. Wśród Arabów panuje mianowicie szeroko rozpowszechnione mniemanie, że biali ludzie, gęsto skupieni na bagnistych wyspach na morzu, pędzą jak gdyby życie istot ziemnowodnych. W miarę jak słońce wznosiło się na niebie, zaczęliśmy znów odczuwać straszliwe pragnienie. Błona śluzowa ust straciła resztę wilgoci, a ból, uciskający czoło i skronie jakby żelazną obręczą, stawał się coraz dokuczliwszy. Gdy jakaś ściana skalna użyczała nikłego cienia, kładliśmy się u jej stóp, jedynie przewodnik Kolokómi nie stracił energii. Saad zaczął głośną, gorącą modlitwę, by przygotować się na bliskie wejście do raju