Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Wuj przykrywa mu brodę miękką dłonią Głupio wyglądasz, kiedy się tak gapisz. A głupi chyba nie jesteś, co? A może jesteś? Na kuchennych schodach pojawia się Maj. Trzyma emaliowaną bańkę na mleko. Na pewno pomieści trzy litry. Czy Pu pójdzie ze mną po mleko? - wola przez podwórze. Tak, Pu chętnie pójdzie. Chowa tylko dwukoronówkę do kieszeni spodni. Maj puszcza się zboczem w kierunku lasu. Pu truchta obok. Włożyła niebieską lnianą sukienkę, a rude włosy splotła w warkocz, który sięga talii. Maszeruje z podaną do przodu głową, pogwizduje, zadarty nosek celuje prosto przed siebie. Cała Maj pachnie potem i zielonym mydłem o nazwie "Palmolive". Na moście zatrzymują się. Potok płynie cicho i wartko, wokół przybrzeżnych kamieni utworzyły się mroczne bajorka, w których niespiesznie wiruje woda. W żwirze na dnie kołyszą się wodorosty. Widzisz ryby? - pyta Pu. Cicho! Spłoszyło je nasze tupanie. Poczekajmy trochę w milczeniu. Maj klęczy, Pu staje obok, na czworakach, i delikatnie przysuwa się do jej biodra. Maj kładzie mu rękę na ramieniu. Nagle wodę przenikają połyskujące ruchliwe cienie. Pod nimi sunie coś ciężkiego i spłaszczonego; to kur rogacz. Od potoku bije przyjemny chłód Maj zanurza dłoń. Ławica pierzcha jednym zgodnym ruchem. Na piaszczystym dnie zostaje tylko kur. Tutaj powiesił się zegarmistrz. Maj mówi szeptem. Co? Maj patrzy na Pu, mrużąc oczy, i karci go: Ciągle "cokasz", jakbyś był głuchy, a przecież dobrze słyszysz! Gdzie się powiesił? Myślałam, że wiesz! Tam, za tymi zrośniętymi sosnami, w zaroślach. Tak, powiesił się. Wszyscy mówili, że z powodu zawiedzionej miłości, ale to nieprawda. No to czemu się powiesił? Dokładnie nie wiem. Spytaj Lallę. Ona zna całą tę historię. Czy on straszy? Pu przeszywa chłodny dreszcz. Albo od potoku, albo dlatego, że jest tak blisko miejsca tego straszliwego czynu; trudno powiedzieć. Czy straszy? Tak, podobno buszuje w zaroślach. Są tu zresztą tłuste żmije, więc lepiej uważaj. Duchy i żmije, mruczy Pu. Ja tam nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Ale ja nigdy takich rzeczy nie widzę. Żeby zobaczyć duchy, upiory i krasnoludki, trzeba mieć w sobie coś szczególnego. Moja babka jest jasnowidząca, a ja nie. Ani trochę. A ja jestem, bo urodziłem się w niedzielę. Jesteś niedzielnym dzieckiem? Nie wiedziałam. Tak, urodziłem się czternastego lipca tysiąc dziewięćset osiemnastego o trzeciej w nocy. Maj powątpiewa. I co widziałeś? O, niejedno. Pu robi się ważny. Musisz kiedyś opowiedzieć. To bardzo ciekawe. Maj ochlapuje mu twarz wodą i śmieje się: Strugasz ważniaka. Maj wstaje i rusza kamienistą krętą leśną ścieżką. Pu truchta za nią. - Jeśli chcesz, mogę cię straszyć po śmierci. - A po co? - Opowiedziałbym ci, jak tam jest. - Gdzie? - No, po drugiej stronie. - Dziękuję bardzo. Ale nie mam ochoty. - Zjawiłbym się bardzo spokojnie. I w biały dzień. - Co to za głupoty, Pu? - Obiecuję. - Jak człowiek martwy, to martwy. - A zegarmistrz? - E tam, to tylko takie tam zabawne historie. Kilka lat później Maj utopiła się. Zaszła w ciążę i ojciec dziecka nie chciał jej znać. Pewnego zimowego dnia wypłynęła przy zakolu rzeki z dużą raną na czole. Czasem myślę o niej i o naszej rozmowie na moście nad potokiem. Nigdy nie straszyła. Zresztą niczego nie obiecywała. Gospodarstwo Berglundów rozsiadło się po dwóch stronach gościńca. Zabudowania mieszkalne stoją pod lasem, a stodoła, stajnia, szopa i obora opodal pól, które ciągną się do rzeki i stacji kolejowej. W drewnianym, osiemnastowiecznym domu jest kuchnia, a w niej palenisko, stół i dwie kanapy żeberkowe. Z drugiej strony sieni wchodzi się do mleczarni. Na poddaszu obok graciarni, gdzie poniewierają się najróżniejsze sprzęty i ubrania pamiętające kilka pokoleń, gnieżdżą się dwie izdebki. W głębi rozległego, dobrze utrzymanego podwórza wznosi się leciwa komora, służąca jako spichlerz. Naprzeciwko starego domu stoi stosunkowo nowe "Dożywocie" z przeszkloną werandą, na którym rośnie sad. Starsza pani Berglund, krępa i przysadzista, pomaga w mleczarni. Jest w luźnym pasiastym fartuchu i w chustce. Ma pomarszczoną twarz, brak jej zębów. W przestronnej mleczarni jest tylko jedno okno, ściany, podłoga i sufit świecą bielą. Pod ścianami stoją szerokie półki, a na nich pysznią się sery o najróżniejszych kształtach. W jednym kącie połyskuje ręczna wirówka, pośrodku króluje kadź. Pani Berglund nalewa mleko litrową miarką na długiej, haczykowato zakończonej rączce. - Szlachtujemy dzisiaj dwa cielaki, niech Maj powie pani Bergman i pani Akerblom, że będzie cielęcina. Wątróbka też. Pastor przepada za wątróbką cielęcą. Podobno dzisiaj przyjechał? Chłopak mówił. Był na stacji i dowiedział się od Ericssona, że pastor przyjechał ze Sztokholmu tym o trzeciej. Może panicz Bergman chce miodowego cukierka? Pani Berglund kolebie się na opuchniętych nogach do niebieskiej szafki w kwiaty i figurki i wyjmuje z niej porcelanową miseczkę z pękatymi żółtymi cukierkami, które wyglądają jak poduszeczki. Niech weźmie dwa, mówi staruszka i Pu czuje jej oddech. Nigdy jeszcze nie widział kogoś tak paskudnego, nawet ciotce Emmie daleko do porażającej brzydoty pani Berglund. No, podziękuj ładnie, ponagla Maj. Co? Pu szybko się jednak opanowuje. Dziękuję bardzo, mówi i lekko się skłania. Odrywa dwa lepkie cukierki i co prędzej wsuwa do ust, wypychając policzki